REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaZ Albionu na ojczyzny łono?

Z Albionu na ojczyzny łono?

-

Warszawa – Co jakiś czas media krajowe obiega wiadomość, że Polacy wracają z emigracji do kraju. Taka informacja budzi spore zainteresowanie, bo wiadomo jak daleko idące efekty miał w ostatnich latach masowy odpływ z kraju siły roboczej, zwłaszcza młodszych pracowników. Po przyjęciu Polski w poczet Unii Europejskiej nastąpił istny exodus z kraju, głównie w kierunku Wysp Brytyjskich, mitycznego Albionu, ale także w mniejszej mierze do Niemiec, Francji, Hiszpanii, Holandii, Włoch i Skandynawii. Miało w tym czasie wyjechać od 1,2 do półtora miliona Polaków.

Nieraz padają wyższe liczby, ale one chyba obejmują poszukiwaczy pracy z wszystkich ekskomunistycznych krajów Europy środkowej i wschodniej, choć w tej grupie dominowali i dominują Polacy. Tak czy inaczej, są to jedynie szacunki. Wielu emigrantów wyjeżdża, wraca i ponownie wyjeżdża. Członkowie rodzin się nieraz wymieniają – najpierw popracuje mąż, potem zmieni go żona, albo wyjeżdża jeden brat, potem zastępuje go drugi. Pozostający w kraju na ten czas opiekuje się rodzinnym gospodarstwem lub podstarzałymi rodzicami. Trudności przysparza fakt, że nie wszyscy emigranci się rejestrują w kraju Jej Królewskiej Mości. Z różnych przyczyn niektórzy wolą pracować na czarno, choć w przeciwieństwie do USA na Wyspach żaden urząd imigracyjny im nie zagraża deportacją.

REKLAMA

Od 2004 zaczął się napływ na Wyspy budowlańców, niań, inżynierów, komputerowców, zbieraczy i pakowaczy owoców, kierowców autobusów, lekarzy, kelnerów i kucharzy. Polacy zasłynęli z pracowitości i gotowości do pracowania długich godzin za stosunkowo skromne wynagrodzenie. W porównaniu Brytyjczycy wydawali się leniwi, co podkreślały także media brytyjskie.

W efekcie, w wielu dziedzinach życia zaczęło brakować w kraju rąk do pracy. Najbardziej to odczuli Polacy budujący się, gdyż ze świeczką można było szukać murarza, stolarza, elektryka czy hydraulika. Wiele fabryk z powodu braku pracowników próbowało łatać dziury Ukraińcami czy Azjatami. W sumie zjawisko to miało swoje dobre i złe strony. Dla Wysp Brytyjskich dobre było to, że emigranci odmłodzili wiele miast i dzielnic i ożywili przemysł i handel oraz parafie zastrzykiem świeżej krwi, nakręcając przy tym koniunkturę gospodarczą. Polska z tego miała olbrzymi zastrzyk gotówki, bo większość zarobków emigranci wysyłali do rodzin w kraju.

Odwrotną stroną medalu były koszty społeczne i ludzkie, zwłaszcza jeśli chodzi o rozpad rodzin. Wyjazd jednego z małżonków rodził pokusę zdrad małżeńskich w kraju i/lub na emigracji. Nawet jeśli do zdrad nie dochodziło, opieka nad dziećmi tylko jednego rodzica jest zazwyczaj ułomna i nie zapewnia prawidłowego rozwoju dziecięcej osobowości. Z kolei wyjazd obojga małżonków zwykle wiązał się z oddaniem dzieci pod opiekę dziadków czy innych krewnych, choć sporadycznie zdarzały się też przypadki oddania maluchów do sierocińców (domów dziecka) na czas pobytu rodziców za granicą.

Rząd Donalda Tuska postanowił rozkręcić kampanię propagandową zachęcającą emigrantów do powrotu. Ale bardziej niż agitacja polityków za powrotem na ojczyzny łono działa malejąca wartość funta szterlinga. Wiosną br. wielu emigrantów się martwiło, że waluta brytyjska warta jest już zaledwie 4,30 złotego. W chwili obecnej funt stoi jeszcze niżej, bo równa się 4,16zł. To zaś oznacza, że osoby pracujące za minimalną stawkę na Wyspach Brytyjskich zarabiają niemal tyle samo, ile wynosi średnia krajowa w Polsce. Tymczasem koszty utrzymania w Wielkiej Brytanii są nieporównywalnie wyższe niż w kraju, szczególnie jeśli chodzi o wynajęcie mieszkania czy transport.

Przykładowo, pracując w Londynie za minimalną stawkę £5.52 ($10.24), można zarobić miesięcznie ok. 3700 złotych. Tymczasem średnia krajowa w Polsce to ok. 3050 złotych. Jeśli się weźmie pod uwagę koszty utrzymania w Wielkiej Brytanii i w Polsce, emigracja wydaje się coraz mniej opłacalna. Ponadto wielu emigrantów w kraju ma gdzie mieszkać, często w znacznie lepszych warunkach niż w zatłoczonych, wspólnych emigracyjnych klitkach. Na takie warunki można się zgodzić na krótką metę, aby się szybko dorobić, ale potem?

Wielu emigrantów, ale bynajmniej nie wszyscy, wykonuje najniżej płatne prace w produkcji, usługach czy na roli. Jest coraz więcej wysokiej klasy finansistów, informatyków i menedżerów, którzy nie mają powodów do narzekań w Zjednoczonym Królestwie czy Irlandii. Ale i ci także coraz częściej rozważają plusy i minusy powrotu do ojczyzny. Karol, który nie chciał podać swego nazwiska, jest finansistą pracującym w Londynie, ale zamierza wrócić do Polski.

„W przeliczeniu na mocną złotówkę pensje w euro czy w funtach wyraźnie się zmniejszyły. W Polsce mam propozycję pracy za 15 tys. złotych miesięcznie, tu zarabiam 35 tys. funtów (ok. $65 tys.) rocznie. Choć brzmi nieźle, okazuje się, że po przeliczeniu na złotówki rocznie mogę zarobić w Polsce aż o 30 tys. więcej”. Dodał, że w jego branży pobyt za granicą nobilituje: „Po trzech latach pobytu w Londynie jestem w Polsce postrzegany jako specjalista wysokiej klasy, a tu byłem jednym z wielu. Ponadto mam dziecko i uważam, że lepsze warunki zapewnię mu w kraju”.

Inni repatrianci twierdzą, że znalezienie nowego zajęcia zajęło im w Polsce od kilku do kilkunastu dni. Jak tłumaczy Gosia, która wróciła do Polski przed świętami wielkanocnymi, „dowiedziałam się, że firma, dla której pracowałam w Londynie ma swoją filię we Wrocławiu, poszłam więc na rozmowę i pracę dostałam od ręki”. Damian, który też wrócił do Wrocławia, także długo nie szukał: „Znam język, więc zaczepiłem się w komisie, który zajmuje się sprzedażą aut z Zachodu. Gdybym jeszcze dłużej został na Wyspach, zaoszczędzone pieniądze straciłyby na wartości. A gdybym przegapił moment, w którym w Polsce stosunkowo łatwo o pracę, także byłbym niepocieszony”.

Wychodząca w Białymstoku „Gazeta Współczesna” cytuje Piotra, robotnika budowlanego, który właśnie wrócił z czteroletniej emigracji. „Na Wyspach nie opłaca się już siedzieć. Funt idzie w dół, po opłaceniu mieszkania i życia zostawały mi grosze” – wyjaśnia. Na szczególnie atrakcyjne oferty można liczyć zwłaszcza w branży budowlanej w związku z budową stadionów, dróg, hoteli i innych przybytków związanych z Piłkarskimi Mistrzostwami Europy w 2012, a złotych rączek wciąż potrzebuje nadal dobrze rozwijająca się mieszkaniówka.

Jednak w ogólnym bilansie nie tylko sam pieniądz się liczy, choć na pewno odgrywa dużą rolę. Dyskusje o powrotach doskonale widać również na internetowych forach. Zanim jeszcze funt zaczął tracić na wartości w przeliczeniu na złotówki, jako główny powód powrotu do kraju wielu internautów podawało względy rodzinne. Długoterminowa emigracja sprawia, że emigranci zaczynają odczuwać jej psychologiczne skutki – poczucie wyobcowania, samotność, czy brak własnego miejsca na świecie. Wiele osób uważa, że poza zarobkami Anglia nie ma zbyt wiele do zaoferowania.

Ciekawym jest to, że Polacy w kraju, zwłaszcza politycy i publicyści, nierzadko narzekają na „nienormalność” tych czy innych zjawisk krajowych i chętnie powołują się na niby „normalny” Zachód. Ale wśród stęsknionych emigrantów to Polska jest synonimem „normalności”, której mieszkającym na Wyspach Polakom zwyczajnie brakuje. Dla nich „nienormalność” to dzielenie domu czy pokoju z obcymi osobami, brak rodziny, brak samochodu czy możliwości spędzenia wieczoru wśród przyjaciół.

Choć powroty nie mają jeszcze charakteru masowego, ich liczba cały czas rośnie. Specjaliści z niezależnego brytyjskiego insty
tutu, zajmującego się emigracją „MigrationWatch UK”, uważają, że liczba przyjazdów i wyjazdów emigrantów z Polski i innych krajów Europy środkowo-wschodniej wyrówna się dopiero w 2010 roku. Ale już w następnym roku oczekuje się w bilans negatywny: przybędzie emigrantów ok. 75 tys., a opuści Zjednoczone Królestwo ok. 95 tys. Z drugiej strony, w naszym niespokojnym świecie trzy lata to dość długi okres, w którym niejedno może się wydarzyć. Dzisiejsze relacje płacowo-cenowe i możliwości gospodarcze w Polsce, na Wyspach czy gdziekolwiek nie są dane raz na zawsze.

Z powodu słabnącego dolara podobne zjawisko obserwuje się od pewnego czasu w USA. Jak podała swego czasu „Gazeta Wyborcza”, samolot z Polski do USA leci w połowie pusty, do Polski – pełny. W tym roku sprzedaż biletów do Polski w jedną stronę wzrosła o jedną trzecią, a wysyłka mienia do kraju jest dwukrotnie większa niż przed rokiem, twierdzą przedstawiciele polonijnych biur podróży w Nowym Jorku. Ale to już temat na osobną korespondencję.
Robert Strybel

REKLAMA

2090677622 views

REKLAMA

REKLAMA

2090677922 views

REKLAMA

2092474382 views

REKLAMA

2090678205 views

REKLAMA

2090678351 views

REKLAMA

2090678495 views