REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaMiejsce mocy - (Korespondencja z Nowego Jorku)

Miejsce mocy – (Korespondencja z Nowego Jorku)

-

Podobno takich miejsc jest na świecie bardzo niewiele. Do dzisiaj doliczono się ledwie siedmiu. Ja sam twierdzę, że jest ich więcej. Tylko, iż nie potrafiono ich jeszcze zlokalizować. A czerpię swą pewność z zasad kryształu romboidalnego Shelcirka, w który wpisana jest Ziemia. Razem tworzą siatkę obronną cywilizacji ludzkiej przed zagrożeniami nadbiegającymi z kosmosu, albo z samej cywilizacji, zwłaszcza wtedy, kiedy weszła w erę atomu. Ustawiono tę siatkę jeszcze u zarania zaistnienia człowieka, kiedy on nie miał nawet swojej historii i był tylko częścią przyrody i nie wyemacypował się z niej.

Kto ją ustawił – rzecz jasna – nie wiadomo. Bo skoro nie człowiek – to kto? Ale istnieje naprawdę. I wcale nie jest legendą czy nawet pobożnym życzeniem ludzi, którzy chcą uniknąć ciążącego nad nimi Fatum Przeznaczenia – co miało swój początek, pewnie musi mieć swój kres ostateczny. Jednym z takich udowodnionych miejsc lokalizacji owego rombu był i jest nadal Kraków. Konkretniej – Wawel.

REKLAMA

Specjalna wycieczka turystów, którą obserwowałem w ubiegłym roku z dużym zaciekawieniem, kręciła się po Wawelu tak, jakby czegoś szukała. Stanowili ją śniadzi Hindusi w turbanach na głowach, kóre dodawały im powagi i dostojeństwa mędrców. Słysząc, że posługują się odmianą języka angielskiego z dziwnym mruczącym akcentem, wdałem się w rozmowę z przewodnikiem grupy, który świetnie mówił po polsku, a jednocześnie posługiwał się owym mruczącym angielskim. I co się okazało? Rzeczywiście, nie byli to Hindusi z subkontynentu azjatyckiego, lecz z… Południowej Afryki. Przyjechali oni do Polski, zaliczając po drodze czeski Wyszehrad w poszukiwaniu Miejsc Mocy. I nie była to wycieczka turystyczna, tylko – jak się dowiedziałem – raczej pątnicza. Hindusi byli wcześniej na Bliskim Wschodzie, zaliczając tu Jerozolimę i Mekkę, następnie greckie Delfy i rzymski Kapitol. Zatem Wawel był jedynie etapem podróży, a nie jej celem. Powiedziałem, dlaczego tak zainteresowały ich zwiedzane miejsca? I uzyskałem prostą odpowiedź: Hindusi, biznesmeni z RPA, pielgrzymowali do znanych im Miejsc Mocy, rozumując, że sama w nich tylko obecność spowoduje powodzenie w prowadzonych przez nich interesach. Po wizycie w Krakowie wybierają się jeszcze na koniec do Delhi w Indiach, by “zamknąć’’ krąg, bo wierzą, że ta pielgrzymka przyniesie im spektakularne sukcesy w interesach. Przyjąłem to oświadczenie jako tzw. pobożne życzenia, które być może się ziszczą albo i nie. Raczej nie.

Jeśli obecne siedem Miejsc Mocy działa rzeczywiście, to dlaczego w samym tylko minionym wieku ludzkość dopuściła się tylu niesprawiedliwości, cierpień ludzkich zgotowanych jej przez dwóch maniaków – Stalina i Hitlera. – Reprezentowali oni dwa wrogie sobie totalitarne systemy, które nie zawahały się doprowadzić do drugiej wojny światowej i masowego ludobójstwa, realizowanego w obozach koncentracyjnych i wszędzie pod byle jakim pretekstem (rozstrzeliwania, pacyfikacje). Ten argument chyba wystarczy, aby powątpiewać w sprawną i ochronną działalność Miejsc Mocy. Poza tym te miejsca są dość dziwnie rozmieszczone i żadne pielgrzymki Hindusów nie doprowadzą do zamknięcia łańcucha i doprowadzenia do sytuacji korzystnej dla indywidualnego człowieka, grupy ludzkiej czy narodu. Bo nawet gdyby istniały jeszcze nieujawnione źródła Mocy, by zamknąć ten łańcuch, o którym opowiadali mi Hindusi w Krakowie, to jakie byłyby tego skutki? Przecież co chwilę poszerza się krąg wiedzy i w niepohamowanej pogoni za kompletnym poznaniem człowiek wkracza w zakazane rewiry. Myślę tu o inżynierii genetycznej czy o wykorzystaniu energii atomowej, o teleportacji czy o wniknięciu w inne światy przy wykorzystaniu np. czarnych dziur.

Jeśli zatem uznamy, że “komplet’’ Miejsc Mocy owego wielkiego trapezu romboidalnego znajduje się, uzupełniająco, na innych kontynentach niż tylko kontynencie europejskim i azjatyckim, to gdzie ich szukać i jak są one rozłożone. Poza tym czy działają (i w jaki sposób?). Uruchamiają się pojedyńczo czy właśnie wtedy, gdy zaistnieje ich cały zestaw?

Dość stwierdzić, że krakowski czakram został “odkryty” dopiero w latach trzydziestych ub. wieku, że badania nad istnieniem (lub nie) czakramów na półkuli zachodniej świata są dopiero w powijakach, choć wiemy, że śladów takiego czakramu (ów) należy szukać w przedkolumbijskich kultach Majów, Olmeków, Azteków i Inków. Jest to zadanie na miarę szukania igły w stogu siana. Zazdrosna dżungla, niedostępne Andy czy nawet płaskowyże Ameryki Południowej i Środkowej chronią swoje tajemnice. Ci, którzy zawzięcie szukają tych miejsc, uznawani są za nieszkodliwych mistyków i opowiadaczy hinduskich legend. Prawdę powiedziawszy, dotychczas znaleziono jakby jeden dowód pośredni – astromblemę po upadku planetoidy, która zawadziła o ląd i runęła tuż koło niego przed sześćdziesięciu pięciu milionami lat, powodując zagładę królestwa gadów. Ten dowód to półwysep Yukatan w Meksyku. Można zatem snuć przypuszczenia, że “zadziałało’’ Miejsce Mocy, a planetoida została w ostatnim momencie strącona, chroniąc Ziemię przed niewyobrażalną zimą nuklearną. Ale o tym wydarzeniu można równie dobrze opowiedzieć, że zadziałał przypadek, a nie jakieś Miejsce Mocy. Znowu jesteśmy we mgle przypuszczeń i supozycji…

Tak czy inaczej, tę dziwną wyprawę Hindusów z RPA zachowałem w pamięci, aż do czasu, gdy zachęcił mnie do ponownego przestudiowania sprawy znakomity artykuł Zbigniewa Święcha, poświęcony Kazimierzowi Chodkiewiczowi, wielkiemu dobroczyńcy Wawelu, pedagoga i pułkownika WP, filozofa, poligloty i jednocześnie ezoteryka i okultysty. W tym niezwykle otwartym na idee filozoficzne, a jednocześnie bardzo racjonalnie myślącym człowieku, mój kolega po piórze, Zbigniew Święch, znalazł pasjonującego odkrywcę podstawowej tajemnicy Wawelu, a mianowicie – odkrycia na wawelskim wzgórzu Miejsca Mocy, czy raczej oddziaływania kamienia albo innego ciała “astralnego”, potrafiącego neutralizować nie tylko magnetyzm Ziemi, ale i przenoszącego się w czasie i w przestrzeni, jasnowidzenia i wpływającego na losy ludzkie, nawet na losy całego narodu.

Tym właśnie zainteresował mnie mój dziennikarski kolega, twórca książek popularnonaukowych o Wawelu i Krakowie, który je pisze wręcz fascynująco i ze znawstwem. Zainteresował mnie do tego stopnia, że począłem gromadzić książki i artykuły związane z tymi zagadnieniami, którymi zajął się pan Chodkiewicz i w ślad za nim red. Święch. Mogę więc dzisiaj z całą odpowiedzialnością za słowa powiedzieć, że wiem, o co chodzi w naprawdę “dziwnej” sprawie Wawelskiego Wzgórza.

Na początek oddam głos dr. Janowi Ochorowiczowi (1850-1917), uznanemu za autorytet polskiej parapsychologii. Otóż przez cały okres swej pracy naukowej, konsekwentnie twierdził, że Wawel jest miejscem szczególnego promieniowania, które ma istotny wpływ na całą Polskę. Nie potrafił jednak tego udowodnić. Ale zrobił to niejako w jego imieniu prezes Wszechświatowego Towarzystwa Teozoficznego, Anglik George Sidney Arundale, który jeszcze przed II wojną światową był w Krakowie w 1932 roku i “sprawdzał” tajemnicze oddziaływanie Wawelskiego Wzgórza wydzielającego silne promieniowanie o nieznanych fizyce i chemii parametrach, zwłaszcza zaś w okolicy Kaplicy św. Gertrudy (pomiędzy Katedrą a Zamkiem).

Jego badania, prowadzone przy pomocy rozmaitych metod i instrumentów badawczych, potwierdzili wszyscy, wliczając w to późniejszego gubernatora Generalnej Gubernii, Hansa Franka, który przeprowadził “własne” badania przy pomocy niemieckich specjalistów (znaleźli oni nast
ępne miejsce Mocy na czeskich Morawach, w Wyszehradzie). Niemcy, rzecz jasna, usiłowali wytropić owo tajemnicze promieniowanie, zastanawiając się, jak je wykorzystać dla potrzeb III Rzeszy.

Nigdy nie znaleźli tych miejsc ani w Czechach, ani w Polsce, choć wychodzili z portek. Najwidoczniej nie dla nich Moc była przeznaczona. Służyć miała czemu innemu i miała w nosie niemieckie starania, aby opanować ową tajemniczą Siłę. Także z kwitkiem odeszli ich następcy, Rosjanie, którzy mieli więcej czasu do znalezienia Miejsca Mocy. I dla nich była niedostępna, co doprowadzało do wściekłości. Mieli pewność, że istnieje jakaś tajemnicza energia, wyczuwalna instrumentami, ale jednocześnie nie daje się jej zidentyfikować co do źródła ani nawet siły. “Komunistyczni’’ różdżkarze i parapsycholodzy byli po prostu bezsilni, podobnie jak i wcześniej hitlerowcy. Siła występowała w ziemi i na murawie, w murach i fundamentach – i nic. Jonizowanie ujemne występowało stale i rozprzestrzeniało się falami quasi-radiowymi o dużej przenikliwości np. promieniowanie gamma. Nikomu jednak nie udało się znaleźć jego źródła, z którego to promieniowanie rozprzestrzenia się. Nie było ani “kamienia”, ani innego ciała będącego nadajnikiem. Zresztą nikomu też nie udało się ani w Wyszehradzie, Delfach czy w Mecce. Co więcej, badacze doszli do wniosku, że między znanymi nam Miejscami Mocy istnieje jakaś łączność. Kraków “komunikuje się’’ z Wyszehradem, a Jerozolima z Rzymem, wreszcie w każdym z tych miejsc, wskazanych powyżej, istnieje ‘‘nieziemska” współzależność z czakramem ulokowanym w Delhi. Tutaj nareszcie wydaje się wyjaśnić, czym jest “czakram”.

Czym jest ów czakram przywoływany 
tu wielokrotnie?
To słowo znaczy w języku braminów, czyli w naszym rozumieniu słowa po hindusku, dosłownie: “kwiat lotosu”. Ale ponadto jest to nazwa siedmiu narządów nadzmysłowych człowieka, których stopniowe rozbudzenie i współuczestnictwo w życiu wywołuje rozwój duchowy i harmonię z Duchem Ogólnoświatowym. Odpowiednikami fizycznymi czakramu, umieszczonymi w Ziemi w znaczeniu jednego organizmu żyjącego Gei-Matki, są bezkanałowe gruczoły w ciele ludzkim, którym dzisiejsza nauka przypisuje coraz większe znaczenie, podobnie jak istnienie Trzeciego Oka w mózgu, oka intuicji i telepatycznego komunikowania się ponadzmysłowego.

Lotos to roślina wodna (lilia wodna, nenufar) o kwiatach białych, żółtych lub różowych. Była ona czczona w starożytnym Egipcie jako nosicielka wiedzy i informacji, co już samo w sobie jest czymś ciekawym. Stała się symbolem religijnym w buddyźmie, a w Indiach oznacza czystość, piękno, harmonię ducha i ciała oraz wieczne życie (także bardzo ciekawe!). Ci, którzy powracali “stamtąd”, oświadczali, że napotkali świetlistą jasność oraz to, że było im nadzwyczaj komfortowo.

Czakry-lotosy tkwią nie tylko w organizmach ludzkich jako narządy ciał niewidzialnych człowieka, czyli innymi słowy duszy, jaźni, wyobraźni, mają również odpowiedniki, jak to już mówiłem powyżej, w organiźmie Ziemi. Można uznać więc, że i Ziemia takich “gruczołów” ma siedem, ale równie dobrze i czternaście, jeśli uwzględni się symetrię dwóch półkul planety. Szkoda, że nikt nie prowadzi badań w tym kierunku, które mogą potwierdzić istnienie czakramów w obu Amerykach.

Świętych miejsc, czytaj: czakramów-gruczołów Ziemi, nadal, póki co, jest tylko siedem na półkuli wschodniej. I każde z Miejsc Mocy zostało powiązane z rządzonymi nami planetami: New Delhi z Księżycem, Mekka z Merkurym, Delfy z Wenus, Jerozolima ze Słońcem, Rzym z Marsem, Wyszehrad (Velehrad) z Saturnem i wreszcie Kraków z Jowiszem. Z tym, że ten ostatni czakram ujawnił się najpóźniej, w latach trzydziestych XX wieku, a jego ujawnienie łączyło się z nadchodzącymi dopiero wydarzeniami – śmiercią Wielkiego Polaka, marszałka Józefa Piłsudskiego, II wojną światową i okupacją Polski przez dwa totalitarne kraje sąsiedzkie.

„w “gruczoł” zaczął wzma-gać swe oddziaływanie i emitować specyficzne bioprądy około roku 1935 właśnie w chwili śmierci Wielkiego Polaka, towarzysząc bytowi narodu w chwilach dziejowych II wojny światowej i hitlerowskiej oraz sowieckiej okupacji, dalej – podległości Polski nałożonej jej w wyniku Układu Jałtańskiego, wreszcie pamiętnych zrywów Polaków w latach 1956, 1970, 1976, wreszcie niezapomnianej rewolty narodu podczas “Solidarności” 1980-81, stanu wojnnego i powstania III Rzeczypospolitej.
W tym czasie zaczął się krystalizować mit i kult Wawelskiego Wzgórza i odkrytej w nim Mocy Pozytywnej dla Polski i narodu polskiego. Trwa on do dzisiaj, a nawet – jak zaobserwowałem osobiście – daleko wykroczył poza granice Polski.

Nie należy lekceważyć tylko dlatego, że jest niezrozumiałe i irracjonalne
Bez wątpienia są na Ziemi inne miejsca, w których pozytywne wpływy mają energie różnego rodzaju pochodzenia, np. magentyczne czy kinetyczne, powstające wskutek tarcia się o siebie płyt kontynentalnych, trzęsień ziemi i erupcji wulkanów, a częstokroć nieznanych jeszcze nauce napięć, natężeń, amplitud. Rzecz dotyczy nie tylko owych słynnych “czakramów”, czy jak ktoś chce “gruczołów” Ziemi, które powstały samoistnie albo zostały “zamontowane’’ u zarania istnienia cywilizacji ludzkiej przez nieznanych nam dobroczyńców, ale nawet gdyby tak było, to modliłbym się do Natury lub do kosmitów o neutralizację złych, atawistycznych instynktów tkwiących w człowieku właśnie za sprawą tych “urządzeń”.

Bez kłów i pazurów człowiek – istota raczej bezbronna – jest zdolny niszczyć, burzyć, rabować, obracać w perzynę domostwa swych “wrogów”, przecież własnych pobratymców, zamieniać piękną Ziemię w obrzydliwy śmietnik, miejsce nieokiełznanej wprost chuci, konsumpcji, terroryzmu, rewanżu, pożądliwości i zawłaszczania.

Moja prośba (i wielu innych ludzi) pewno nigdy nie zostanie wysłuchana. Natura ludzka zmienia się – niestety – na gorsze i tu nic już nie pomogą żadne kwiaty lotosu. Mądrość i wiedza zostały odtrącone i zepchnięte do kąta. I nie wiem, kiedy wreszcie się odrodzą, bo chyba nie za mojego życia. Ale jest jednak ciągle jeszcze nadzieja na sanację w obliczu Zimy Nuklearnej na planecie, która niegdyś wchodziła w zaranie cywilizacji ludzkiej i swoimi marzeniami sięgała do gwiazd, a może strącić się w głębię nieistnienia i całkowitego zatracenia. 
Leszek A. Lechowicz

REKLAMA

2090612951 views

REKLAMA

REKLAMA

2090613251 views

REKLAMA

2092409711 views

REKLAMA

2090613534 views

REKLAMA

2090613680 views

REKLAMA

2090613824 views