REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Zawsze jakaś Itaka

-

14 i 15 maja 2008 roku, w pierwszą rocznicę śmierci prof. dr hab. inż. arch. Wiktora Zina w Jego rodzinnym mieście Hrubieszowie nad Huczwą odbyło się uroczyste spotkanie rodziny, przyjaciół, znajomych i wielbicieli Profesora, zorganizowane przez burmistrza Zbigniewa Doleckiego pod patronatem honorowym marszałka województwa lubelskiego i patronatem medialnym TVP SA w Lublinie. Jako autor monografii „Zin – architekt piękna” zostałem zaproszony do wygłoszenia słowa o Zmarłym na wieczorze wspomnień w Hrubieszowskim Domu Kultury.

Z profesorem Wiktorem Zinem łączyła mnie wieloletnia przyjaźń. Spotykaliśmy się na rozmaitych imprezach kulturalnych oraz całkiem prywatnie, czasem rozmawialiśmy o sprawach ważnych, czasem o błahych – naprawdę lub tylko pozornie. Nie stwarzał dystansu, nie stawał na koturnach, nie epatował swoją ogromną przecież wiedzą.

Wymagało pewnej autodyscypliny, aby pamiętać, że ów z lekka passa w elegancji ubioru i stylu gawędy dżentelmen już jako student był asystentem wolontariuszem, jako trzydziestolatek obronił pracę habilitacyjną, w wieku lat 33 został głównym architektem Krakowa, a w wieku lat czterdziestu profesorem Politechniki Krakowskiej (jako docent kierował katedrą już wcześniej), że w bardzo trudnym okresie rozwiewania się mrzonek o „budowie drugiej Polski” (1977-81) był generalnym konserwatorem zabytków PRL (w randze wiceministra) i zapewne jedynym członkiem gabinetu premiera Piotra Jaroszewicza, który nie tylko rozpoczynał dzień pracy od Mszy św., ale także otwarcie mówił o wyznawaniu obcego socjalistycznej doktrynie systemu wartości, że piastował stanowisko przewodniczącego Międzyresortowej Komisji ds. Rewaloryzacji Zabytkowych Zespołów Miejskich i jednocześnie naczelnego architekta klasztoru ojców paulinów na Jasnej Górze, że wypromował trzydziestu doktorów, napisał kilka książek o różnym stopniu fachowego zaawansowania i ponad tysiąc naukowych artykułów, że cykl telewizyjny „Piórkiem i węglem” uczynił go wśród wszystkich Polaków od lat dziesięciu do stu dziesięciu postacią popularną, lubianą i podziwianą – a prowadził przecież także programy „Być tutaj”, „Sztuka patrzenia”, „Spotkania z zabytkami”, „Nad Niemnem”, „Piną i Prypecią”, „Opowieści domu rodzinnego”.

Krótko mówiąc, że jeśli zasiada z kimś przy kawiarnianym stoliku, na parkowej ławce albo na sąsiednim fotelu w foyer teatru – to w ogromnej większości przypadków On wyświadcza honor rozmówcy, a nie rozmówca Jemu.
Profesor Wiktor Zin zmarł nieoczekiwanie 17 maja 2007 roku w Rzeszowie, w trakcie przygotowań do zajęć ze studentami. Pogrzeb odbył się 23 maja w Krakowie na Cmentarzu Rakowickim. Koncelebrowaną przez dwudziestu czterech duchownych mszę w Bazylice Mariackiej prowadził ksiądz biskup Jan Szkodoń, na czele żałobnego konduktu kroczyli księża kardynałowie Stanisław Dziwisz oraz Franciszek Macharski. Wśród żegnających Go byli: prezydent Krakowa Jacek Majchrowski i burmistrz Hrubieszowa Zbigniew Dolecki, rektorzy krakowskich uczelni, współpracownicy, studenci oraz niezliczeni anonimowi wielbiciele Jego talentu i twórczych dokonań. Hrubieszowianie przywieźli ze sobą woreczek ziemi z rodzinnego miasta, na żałobną nutę grała ludowa kapela, grobowiec pokryły kwiaty.

Odszedł Człowiek, pozostało Dzieło.
Uroczystości rocznicowe – w środę, 14 maja o godzinie 17 – rozpoczęło nabożeństwo żałobne w kościele pod wezwaniem św. Mikołaja, koncelebrowane przez kilkunastu księży, wśród których paru poszczycić się mogło osobistą znajomością z Profesorem. Po zakończeniu mszy zebrani przenieśli się przed budynek Urzędu Miasta, gdzie po krótkim, pełnym ciepłych słów przemówieniu burmistrza. wmurowaną w ścianę urzędu, poświęconą Wiktorowi Zinowi tablicę pamiątkową odsłoniła wdowa po zmarłym, pani Aleksandra Zin, w asyście księdza Stanisława Chomicza.

Ciąg dalszy, już mniej oficjalny miał miejsce w Hrubieszowskim Domu Kultury, gdzie jako ascetyczna dekoracja służyła ustawiona na scenie na malarskich sztalugach fotografia Profesora. Zgromadzeni mogli obejrzeć film o Jego życiu i twórczości, zrealizowany przez TVP SA w Lublinie. Gdy przyszła kolej na mnie, mówiłem o Wiktorze przede wszystkim jako o artyście i jako o przyjacielu. O artyście – bo miałem przyjemność organizować ekspozycje jego prac malarskich i rysunków w Galerii Krakowskiego Banku Spółdzielczego, o przyjacielu – bo należał do tej kurczącej się niestety liczebnie kategorii ludzi, których przyjaźń zdobywa się trudno, ale potem wytrzymuje ona wszelkie próby losu. Wspominali Profesora członkowie jego rodziny oraz współpracownicy i absolwenci uczelni, spośród których wielu pełni już dzisiaj odpowiedzialne stanowiska w państwowych lub samorządowych instytucjach kulturalnych.

Nazajutrz, w czwartek o godzinie 10, wzięliśmy udział w otwarciu wystawy prac malarskich Wiktora Zina, wypożyczonych z prywatnych kolekcji; wystawę przygotowało i gościło Muzeum im. Stanisława Staszica. Tak się złożyło, że właśnie ja miałem okazję przedstawić uczestnikom spotkania Jego twórczą podróż tym szlakiem, natomiast wieloletnia współpracownica Profesora, pani Maria Sarnik, skoncentrowała się przede wszystkim na omówieniu Jego działalności konserwatorskiej. Na hrubieszowskim cmentarzu, gdzie złożyliśmy wieńce na grobach rodziców i dziadków Profesora, pani Aleksandra Zin podziękowała za pamięć wszystkim uczestnikom spotkania. A było to grono bardzo liczne: z całej Polski zjechało około pięciuset osób, ziomkowie Profesora również nie pozostali w domach.

Relacjonuję spotkanie bardzo lakonicznie, bo po pierwsze w przypadku ludzi tak popularnych jak Profesor Wiktor Zin każdy ma jakiś częściowo zapamiętany, a częściowo stworzony przez siebie wizerunek ich postaci, na ogół fragmentaryczny, ale za to własny. Po drugie – doprawdy trudno wybrać z Jego licznych dokonań te najistotniejsze i choćby w suchym wyliczeniu pomieścić je na kilku stronach. Raz już po zgromadzeniu materiału spróbowałem dokonywać selekcji, zamiast artykułu powstała książka, a i tak oddając ją do druku miałem przykre wrażenie, że sporo ważnych kwestii potraktowałem zbyt marginalnie lub wręcz pominąłem.

Nie wyliczając uroków poszczególnych drzew można jednak pokusić się o przedstawienie kształtu lasu. W tym konkretnym przypadku – nie rozwodzić się, co zawdzięczają Profesorowi Opatów, Staszów i piwnice pod krakowską wieżą ratuszową, jak Go wspominają polscy telewidzowie, a jak Meksykańska Akademia Architektury, czym zabłysnął przy projektowaniu kaplicy w amerykańskim Sterling Heights. Zamiast układać listę zasług – znaleźć wspólny mianownik jego bogatego dorobku, przedstawić syntetycznie, co ważnego uczynił dla (nie bójmy się wielkiego słowa) naszej kultury jako pewnej całości.
Otóż ogólnie rzecz biorąc są dwa typy cywilizacji – wędrowne i osiadłe – a w każdym człowieku drzemią osobowości nomada i gospodarza.

Nomadzi zdobywają lub znajdują dobra – gospodarze je wytwarzają; nomadzi wyjaławiają ziemię, na której rozbijają swe namioty, zwijają je i wędrują dalej – gospodarze czynią ziemię bogatszą o dzieła swoich rąk. Kultura nomadów, choćby nawet w swych przejawach wyrafinowana, trwa tak długo jak oni sami – gospodarze pozostawiają po sobie trwały ślad: zamek, akwedukt, świątynię. Historia, jaką znamy z lektur, przedstawia kurczenie się obszaru dominacji nomadów; ta, którą tworzyliśmy na przełomie wieków XX i XXI i tworzymy do dzisiaj, świadczy o ich ponownej ekspansji. Mało kto buduje dom z myślą o własnej starości, o dzieciach i wnukach, o upiększeniu swojej osady, swojego miasta. Ludzie tłumnie wędrują po świecie nie po to, aby go poznawać – zresztą coraz częściej u celu podróży są podobne ulice z supermarketami; sens wędrówki polega na znalezieniu miejsca, gdzie za swoją wypłatę najobficiej wypełnią supermarketowy wózek. Nie marzą jak Odyseusz o powrocie w rodzinne progi – zresztą osiedla ich wczesnej młodości już od lat nie ma, Penelopa powtórnie się rozwiodła i nie zamierza legalizować kolejnego związku, zaś syna, który by ich szukał ani nawet psa, który by ich poznał po powrocie nigdy nie mieli.

Z nawrotem do obyczaju nomadów Profesor walczył po swojemu: bez rzucania haseł, bez wymyślania reklamowych sloganów. Ukryty za mądrym uśmiechem szkicował przydrożnego świątka, typowy polski krajobraz, architektoniczny detal starej kamieniczki. Pokazywał ich piękno, wyjaśniał, jak silnie i serdecznie cały ten nieprzebrany skarbiec jest z nami związany, dostępny każdemu oku, które zechce się nim nacieszyć.

Prywatnie i przed kamerami telewizji chętnie wspominał własny dom rodzinny, Hrubieszów i jego okolice, społeczeństwo kresowego miasteczka, w którym wzrastał. Nikogo ex cathedra nie pouczając – uczył wszystkich, że zerwanie z tradycją to skazywanie samego siebie na duchowe okaleczenie. Nie miał nic przeciwko podróżom; bogaty mądrością płynącą ze źródeł europejskiej kultury wiedział, że navigare necesse est. Ale wiedział również, że na każdego powinna czekać jakaś Itaka – i każdy na miarę swych umiejętności powinien tę Itakę współtworzyć. Przekazywał nam tę prawdę każdą minutą swej pracy – gdy podejmował decyzje w ministerstwie, gdy malował obraz, gdy szkicował dla telewidzów piórkiem i węglem, gdy prowadził wykłady dla studentów. To był Jego sposób na nieśmiertelność.
Jerzy Skrobot

REKLAMA

2090624075 views

REKLAMA

REKLAMA

2090624375 views

REKLAMA

2092420835 views

REKLAMA

2090624658 views

REKLAMA

2090624804 views

REKLAMA

2090624948 views