W Polskiej Szkole im. Czesława Miłosza w Schaumburgu wybuchł konflikt pomiędzy nauczycielkami zerówek i dyrekcją. Na awanturze cierpią zwolnione na dwa tygodnie przed końcem roku nauczycielki, zawiedzeni rodzice i dzieci, które w wyniku konfliktu przeskoczyły literki „ł” i „z” oraz rozczarowana nielojalnością podwładnych pani dyrektor. Niestety najbardziej cierpi dobre imię szkoły.
Najpierw 23 marca 2015 r. do dyrektor Anny Dunajewskiej przyszedł anonim. Osoba podpisująca się jako „wierny szkole rodzic” życzliwie poinformowała, że rodzice są namawiani przez innych rodziców i nauczycielki do zapisywania dzieci do nowo powstającej szkoły. Padają nazwiska nauczycielek, które rzekomo biorą udział w spisku. Według autora są to: pani Małgorzata, pani Marta i pani Beata. List kończy się pytaniem: „Czy ci ludzie powinni być jeszcze w szkole?”.
Zdaniem dyrektor Dunajewskiej, pedagoga z zasadami i wieloletnim doświadczeniem, odpowiedź na to pytanie jest jednoznaczna – przecząca. Tym bardziej, że potwierdzają się pogłoski o nagabywaniu nauczycieli o przejście od nowego roku szkolnego do nowej szkoły. – Zasady etyki zawodowej nauczycieli poszły wniwecz – stwierdza w rozmowie z nami dyrektor Dunajewska.
Tydzień przed Wielkanocą na radzie pedagogicznej pani dyrektor nie przebierała w słowach, wzywając „osoby tchórzliwe, kradnące dokumenty i dane osobowe oraz nagabujące ludzi” do powstania i przyznania się do winy.
– Nie wstałam, bo to nie było o mnie. Nic nie ukradłam, nikogo nie nagabywałam, nie uważam się również za tchórza – mówi pani Marta. Nauczycielka przyznaje, że wraz z koleżankami chcą założyć swoją szkołę, ale projekt jest dopiero w stadium przygotowań, nie ma jeszcze budynku ani pozwolenia na działalność edukacyjną. – Poza tym przecież każdemu wolno otworzyć własną działalność czy firmę, to wolny kraj – dodaje nauczycielka. Zapewnia o czystości zamiarów, choć nie zgodza się na publikację nazwiska, chcą uniknąć rozgłosu.
W sobotę 11 kwietnia grono nauczycielskie zostało wezwane na zebranie, na którym nauczycieli poproszono o podpisanie umów o pracę na przyszły rok szkolny. – Zdziwiłyśmy się, bo w zeszłym roku przyszedł tylko e-mail z zapytaniem, czy chcemy dalej pracować. Wcześniej podpisywałyśmy takie umowy dopiero we wrześniu, a tu nagle taki pośpiech – mówi pani Marta.
Umowy nie podpisały trzy nauczycielki: Marta, Małgorzata i Beata. Zostały zwolnione w trybie natychmiastowym, nie pozwolono im poprowadzić lekcji ani nawet zaprowadzić do klas swoich dzieci, które uczą się w szkole im. Miłosza. Na nagłą zmianę zdziwieniem i oburzeniem zareagowali rodzice 6-latków, pytając o powody tak radykalnej decyzji i nagłości jej egzekucji. – Te panie nie są godne uczyć państwa dzieci – usłyszeli od dyrektor Dunajewskiej. Nauczycielki dostały zakaz przebywania na terenie szkoły. Zapytane o powody zwolnienia usłyszały: „Panie wiedzą za co”. Wiedzą tylko dwie, bo pani Beata żadnej szkoły otwierać nie planowała.
Zadaliśmy dyrektor Annie Dunajewskiej to samo pytanie. – Decyzja nie była prosta, nie spałam cały tydzień. One działały w przebiegły, lisi sposób. Wymogły ode mnie opinie o swojej pracy, wyłudziły dokumenty. Zostały zwolnione dyscyplinarnie i nie mają prawa wejść do szkoły. Mam zerową tolerancję dla nielojalności. Jest mi tym bardziej przykro, bo to dobre nauczycielki, ale nie mogłam dłużej tolerować działalności na szkodę szkoły.
Pani dyrektor jest przekonana o słuszności swojej decyzji, choć na wymuszonym przez rodziców spotkaniu w ubiegłą sobotę przeprosiła za obrót spraw w szkole i zapewniła, że ze swojej strony zrobiła wszystko, aby zapewnić uczniom opiekę i profesjonalne zastępstwa.
Rozgoryczone nauczycielki i zdenerwowani rodzice zarzucają pani dyrektor apodyktyczność i podejmowanie ważnych decyzji pod wpływem impulsu. Wraz z zarzutami o zwolnienie nauczycielek wylała się balia pretensji: o brak kółek zainteresowań, nieodrabianie straconych zajęć, słabą organizację szkolnych imprez. Wewnętrzna kadrowa przepychanka stała się pretekstem do krzyków, połajanek i personalnych docinek, których przez brak merytorycznego znaczenia dla sprawy cytować nie będziemy.
Finał awantury jest taki, że wszystkie strony okopały się na swoich stanowiskach, dzieci nie pożegnają się z nauczycielkami podczas wręczania świadectw, prawdopodobnie nie dostaną na koniec roku prac plastycznych, nad którymi pracowały, a które do domu zabrała jedna ze zwolnionych pań. Awanturą zmęczeni są rodzice, część z nich zdecydowała o przeniesieniu dzieci do innych okolicznych szkół. Wśród nich jest pani Ania, której dziecko w przyszłym roku pójdzie do pierwszej klasy: – Pani dyrektor mogła ze zwolnieniami poczekać do końca roku. Wtedy nie zrobiłby się niepotrzebny hałas. Nic się przecież nie stało, panie nauczycielki mają pomysł na swoją szkołę, sprawę można było załatwić po cichu, a tak rozpętało się tradycyjne polskie piekiełko.
Dzieci nikt o zdanie nie zapytał, ale kto by się przejmował opinią sześciolatka. I tylko szkoda, że przez nadmiar emocji, pretensji i chęci postawienia na swoim zawieruszyły się literki „ł” i „z” – bez nich przecież nie da się ani przeczytać, ani napisać słowa „szkoła”.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
Współpraca: Dariusz Lachowski
Zdjęcia: Dariusz Lachowski
Reklama