REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaMoje niebieskie dżinsy

Moje niebieskie dżinsy

-

Niebieskie porcięta zwane dżinsami stały się największą ikoną Ameryki. Choć mają już prawie 150 lat, nadal zachwycają praktycyzmem i kolorytem. Nigdy jeszcze nie opatentowano stroju, który byłby akceptowany i podziwiany przez półtora wieku. Tylko dżinsom udało się podbić niemal cały świat. Co zatem tkwi w tych drelichowych spodniach? Urok, siła, moda, przyzwyczajenie, powab, czar… Zapewne wszystkiego po trochu. Niewątpliwie barwna historia Ameryki, pionierskie lata, życie na prerii, ogromna imigracja, podbój Dzikiego Zachodu, to wszystko utrwaliło wizerunek dżinsów jako niemal narodowego stroju. Dziś niebieskie dżinsy noszą wszyscy: biedni i bogaci, gwiazdy rocka, prezydenci, włóczędzy i nobliwe matrony, młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety. Dżinsy nobilitują, dżinsy odmładzają, dżinsy amerykanizują. Czegóż więcej potrzeba? Coś jest w tym szaleństwie.

 

REKLAMA

A zaczęło się tak prosto i prozaicznie, jak niemal wszystko w Ameryce. W 1873 roku przybyli do Stanów dwaj imigranci z Europy, Jacob Davis z Łotwy i Levi Strauss z Niemiec. Najpierw zatrzymali się w Nowym Jorku, następnie powędrowali do San Francisco. Tamże trwała „gorączka złota”. Poszukiwacze tego kruszcu potrzebowali silnych spodni. Przedsiębiorczy Strauss (niemiecki Żyd z Bawarii) przywiózł zwoje materiałów nadających się do szycia namiotów, płacht do kowbojskich wozów i specjalnych kocy. W 1847 roku otworzył fabrykę dżinsów w San Francisco. Potem dołączył do niego Jacob Davis, który w owym czasie w Newadzie także zajmował się krawiectwem. Podobno jego pracownicy ciągle niszczyli spodnie, postanowił zatem wzmacniać je specjalnymi nitami, co dawało im siłę, a nawet poprawiało wygląd.

 

Strauss był bardzo przedsiębiorczym biznesmenem. Jego firma „Levi Strauss & Company” przynosiła coraz większe zyski. Zrobiono zatem wszystko, by wciąż pomnażać profit. Zmieniono kolor dżinsów z brązowego na niebieski. Zaczęto ozdabiać spodnie specjalnymi nitami, by je wzmocić, a nawet upiększyć. Na spodniach widniał symbol firmy: dwa konie rozrywające parę dżinsów. W XIX wieku spodnie sprzedawano kowbojom, robotnikom, górnikom i studentom. W 1885 roku para dżinsów kosztowała $1.25, pod koniec wieku płacono już $8.25. Wtedy to szyto je ze specjalnego drelichu, była to twarda tkanina, którą kiedyś produkowano we włoskiej Genui, szyto z niej tamże marynarskie ubrania. Tkaninę zwano „genovese”, Amerykanie wymawiali „dżinowis”, potem „dżins”.

 

Podówczas Ameryka przeżywała ciężkie czasy. Kalifornię nawiedzały trzęsienia ziemi, walczono z kryzysem ekonomicznym, było jednak wiele zapału i chęci działania. Strauss osiągnął sukces biznesowy. Był jednak starym kawalerem, o… pardon! winienem napisać wolnym mężczyzną, zostawił zatem cały swój mąjątek siostrzeńcom. Oni to, pomni sukcesu wuja, ze zdwojoną energią produkowali dżinsy. Zastosowano też szerg ulepszeń, spodnie produkowano taśmowo. W owym czasie coraz więcej Amerykanów zaczęło odwiedzać zachodnie wybrzeże kraju. Przywożono stamtąd niebieskie dżinsy jako prezent dla bliskich. Zaczęły też pojawiać się westerny portretujące Dziki Zachód, pionierskie pełne przygód życie na prerii i hardych mężczyzn ubranych w dżinsy. To działało na wyobraźnię. Był zatem Gary Cooper paradujący w niebieskich dżinsach, potem James Dean i Marlon Brando. Niebieskie porcięta stawały się symbolem siły, przygody, wolności.

 

Już po II wojnie światowej dżinsy stały się bardzo popularne w Ameryce, był to nowy styl ubierania się. W latach 50. jeansy stały się symbolem buntu młodzieży przeciwko dorosłym, dekadę później uosabiały egalitaryzm, były doskonałym strojem dla „Baby Boomers”, generacji, która zmieniła oblicze Ameryki. W latach 60. podczas socjalnej i seksualnej rewolucji dżinsy święciły triumfy. Wtedy to hippisi, dzieci kwiaty paradowali wyłącznie w drelichowych porciętach. Lata 70. to triumf dżinsów wśród artystów, pieśniarzy, aktorów i studentów. Dżinsy były modne, dżinsy były sexy.

 

A dziś? „Dżinsomania” wciąż trwa. Te praktyczne spodnie noszą wszyscy, zmienia się tylko odcień niebieskości, kształt, ekspresja i cena. W Ameryce, przyzwyczajonej do wygód wszelakich i luzu, dżinsy wciąż są na czasie. Wystarczy przecież założyć te niebieskie spodnie, adidasy i jakąś koszulę i… już jesteśmy „ready” na powitanie dnia. Niepokojący jest obraz noszonych obecnie dżinsów, nie myślę tu o tych podartych, ochlapanych farbą, wyblakłych… to przecież jest „cool”, ale myślę o tych walających się, szerokich bardzo i długich, tych ciągle opadających, spadających z pasa, tych dekorowanych różnymi nitami, tych malowanych w przeróżne ornamenty. Młodzi chłopcy „udżinsowieni” wyglądają czasem jak monstra i dziwadła. Proszę nie myśleć, że jestem sraroświeckim i zardzewiałym tradycjonalistą. Otóż nie, lubię modę we wszelkich jej postaciach, ale czasem te spadające dżinsy wyglądają wręcz monstrualnie, niechlujnie i bezkształtnie.

 

Levi Strauss to firma wciąż doskonale prosperująca. W 1975 miała miliard dolarów obrotu rocznie, cyfra ta podwajała się w ciągu 4 lat. Obecnie rynek dżinsowy to prawie 15 bilionów dolarów. Jest najbardziej znaną w przemyśle odzieżowym i największym przedsiębiorstwem tego typu na świecie, mającym 80 zakładów produkcyjnych eksportujących do 70 krajów. Nawet Smithsonian Museum w Waszyngonie pokazuje Levisy w swej stałej ekspozycji poświęconej historii Ameryki.

 

W 1997 roku firma Levi Strauss & Co. zapłaciła 25 tysięcy dolarów za stuletnie dżinsy, które zakupino z przeznaczeniem do własnego muzeum w stanie Kolorado.

 

Nieprzerwny sukces dżinsów to przedziwne zjawsko, zarówno obyczajowe jak też socjologiczne. To fenomen naszych czasów. Mody mijają, a dżinsy wciąż tak same są podziwiane i noszone. Stały się niemal symbolem Ameryki. Są praktyczne i seksowne, są wciąż modne. W każdej wersji. Spranej, wyblakłej, eleganckiej czy tej „zaniedbanej”, tej „na luzie”, zawsze są dżinsami. Można w nich pójść na piknik, do dyskoteki, na uczelnię, na koncert, do parku, gdziekolwiek. Te spodnie pozwalają wszystkim czuć się wygodnie, sportowo, trochę nonszalancko, tak na luzie, a Amerykanie to lubią.

 

Janusz Kopeć

Chicago w lutym 2010

REKLAMA

2090694430 views

REKLAMA

REKLAMA

2090694730 views

REKLAMA

2092491190 views

REKLAMA

2090695013 views

REKLAMA

2090695159 views

REKLAMA

2090695304 views