Według amerykańskich mediów tandem USA-Chiny to najbardziej znacząca relacja gospodarcza dwóch państw w historii świata, jednak w obu dyskutuje się o zerwaniu tej symbiozy. Nikt by na tym nie zyskał, to niebezpieczna i niepotrzebna koncepcja - mówią PAP eksperci.
Od kilkunastu lat ekonomiści i politycy obu krajów mówią o konieczności zmniejszenia współuzależnienia gospodarek. Koncept ten odczekał się swojej nazwy i po angielsku nazwano go "decoupling".
Były prezydent Donald Trump był szczególnie zdeterminowanym zwolennikiem takiego planu. "Możemy przeciąć tę relację. Co by się stało? Zaoszczędzilibyśmy 500 mld dolarów" - powiedział Trump, który nie bez racji oskarżał Pekin o nieuczciwe praktyki, o czym przypomina magazyn "Foreign Affairs".
"Był to szczególnie antychiński przykład retoryki Trumpa, ale nie było to niezgodne z powszechnym nastrojem w Waszyngtonie" - podkreśla "FA". Oceny wielu polityków, zarówno Republikanów i Demokratów, a nawet badania opinii publicznej potwierdzają, że w USA dominują nastroje antychińskie.
W wywiadzie dla tygodnika "The Economist" były sekretarz stanu USA Henry Kissinger ostrzegł jednak, że kurs kolizyjny między USA i Chinami oznacza, że "świat zmierza do wielkiego konfliktu", zważywszy na potęgę obu krajów "porozumienie ma znaczenie fundamentalne", a współpraca jest konieczna.
Słynny historyk-ekonomista Niall Ferguson ukuł w książce "The Ascent of Money" termin "Chimerica" na opisanie osobliwej symbiozy USA i Chin. Jej rozerwanie, czy też "decoupling", byłoby - zdaniem Fergusona - bardzo szkodliwe dla obu krajów i katastrofalne dla globalnej gospodarki. Rozpad "Chimeryki" prowadziłby do załamania globalizacji, a kryzysy poprzednich fal globalizacji poprzedzały wojny - napisał Ferguson w swej gospodarczej historii świata.
"Ważna lekcja z historii jest taka, że wielkie wojny mogą wybuchać, gdy gospodarcza globalizacja jest bardzo zaawansowana, a pozycja anglojęzycznego imperium wydaje się bezpieczna" - brzmi teza Fergusona, oparta na historii brytyjskiego imperium.
Czy rozerwanie "Chimeryki" byłoby w istocie katastrofalne i czy jest to realna opcja? "Chiny mają bez wątpienia takie możliwości, ale nie są wciąż w stanie zastąpić wewnętrznie (relacji z) USA. Gdyby tak się jednak stało, nie byłaby to katastrofa dla Zachodu, ale konieczność dostosowania się, a to oczywiście wiązałoby się z szokiem" - mówi prof. PAP Witold Orłowski, ekonomista, wykładowca w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej. Podkreśla jednak, że "decoupling" oznaczałoby straty dla Zachodu.
Rozmontowanie gospodarczej współzależności gospodarczej USA i Chin "jest niemożliwe i niewykonalne. Nie rozwiąże problemu zadłużenia (Stanów Zjednoczonych). I nie wiem, po co miałoby się to przeprowadzić" - ocenia prof. Zbigniew Lewicki z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
W artykule w "Washington Post" Ferguson podkreślił, że Pekin i Waszyngton muszą się porozumieć, ponieważ gdyby Chiny przestały kupować amerykańskie obligacje rządowe, nastąpiłby "pogrom na rynku dolara i na rynkach obligacji".
Miarą współuzależnienia, prócz sprzężeń gospodarczych, jest fakt, że Pekin jest największym na świecie wierzycielem USA. "Sytuację Stanów Zjednoczonych utrudnia to, że jej zadłużenie rośnie" - powiedział Ferguson w wywiadzie dla "Nikkei".
Scenariusz, w którym w ramach gospodarczych retorsji Chiny przestają kupować amerykańskie obligacje, jest jednak mało realny - mówi prof. Orłowski. "Same nie są w stanie skonsumować swojej finansowej nadwyżki (...). Wojna finansowa (wypowiedziana przez Chiny - PAP) doprowadziłaby USA do strat, ale straciłyby też one same, bo spadłaby wartość dolara (w której denominowane są obligacje - PAP)" - konstatuje.
"Oczywiście Chiny chcą zostać największym mocarstwem świata, ale wiedzą, że nie zaczyna się wojny po to, by wygrać jedną bitwę" - dodaje prof. Orłowski. Podkreśla, że Pekin planuje swoje strategiczne posunięcia w bardzo długiej perspektywie.
Narastające spory polityczne między Waszyngtonem i Pekinem sprawiają jednak, że współzależność gospodarcza coraz niepokoi USA.
Stacja CNBC, powołując się na rozmowy z przywódcami wielu krajów podczas tygodniowej jesiennej sesji Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego w Waszyngtonie, podaje tymczasem, że USA trudno liczyć w gospodarczych napięciach z Pekinem na jednoznaczne poparcie z zagranicy. Chiny są bowiem największym partnerem handlowym UE jako całej wspólnoty, a także Niemiec, Japonii, Korei Południowej, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Chiny odpowiadały w latach 2013-2018 za blisko 30 proc. globalnego wzrostu, czyli dwa razy więcej niż USA - przypomina CNBC.
"The Guardian" ocenia, że nowy sposób myślenia amerykańskich politologów o Chinach i ich gospodarczej ekspansji podsumowuje Rush Doshi, były członek rady ds. bezpieczeństwa narodowego Białego Domu, w książce, której tytuł mówi sam za siebie: "Długa gra: wielka strategia Chin wyparcia amerykańskiego porządku światowego".
Zdaniem Doshiego po krachu finansowym w 2008 roku Pekin uznał, że model gospodarczy USA nie sprawdził się, i zaczął pracować nad podstawami "własnego porządku" w Azji. Później Pekin ocenił, że brexit i konflikty Trumpa z partnerami USA to "rozpad zachodniej machiny politycznej".
Prof. Orłowski zauważa jednak, że gdyby Pekin chciał zagrać amerykańskim długiem, jaki ma w swoim portfolio, zrobiłby to wtedy, gdy wybuchł kryzys finansowy z 2008 roku.
Teraz jednak napięcia wzrosły i żadna ze stron tego konfliktu nie stara się nad nim zapanować w adekwatny sposób - powiedział w wywiadzie dla CNBC ekspert Rockefeller Brothers Fund Stephen Heintz. A relacja USA-Chiny, ze względu na swoją wielowymiarowość, dotyczy niemal każdego aspektu ważnych kwestii globalnych i pozostanie tak w przewidywalnej przyszłości. Skala problemów, na które wpływ mają stosunki amerykańsko-chińskie, rozciąga się od obaw o kolejną zimną wojnę, przez ochronę środowiska, prawa człowieka, po światową gospodarkę - przypomina Heintz.
Jak ważne są powiązania i współzależności gospodarki USA i Chin, uzmysłowiła Amerykanom pandemia - głosi analiza magazyn "Harvard Business Review". Z jednej strony okazało się, że w USA po zamknięciu granic zabrakło materiałów medycznych produkowanych w Chinach, a z drugiej - że zakłócenie globalnego łańcucha dostaw spowolniło lub wyhamowało produkcję w wielu amerykańskich firmach.
W 2010 roku Chiny wyprzedziły USA, stając się największym na świecie producentem o wartości dodanej; w 2018 roku odpowiadały już za 28 proc. takiej globalnej produkcji - podaje "HBR". Rekomenduje amerykańskim przedsiębiorstwom przygotowanie się na sytuację, w której trudne będzie zarówno kontynuowanie produkcji w Chinach, jak i liczenie na ten rynek zbytu.
Prof. Lewicki uważa, że takie prognozy mediów to dla nich "biznesowy potwór z Loch Ness" i nie mają one przełożenia na rzeczywistość.
Tezę tę zdaje się potwierdzać strategia BlackRock - największego na świecie amerykańskiego funduszu zarządzającego aktywami - który poradził inwestorom, aby zwiększyły dwu-trzykrotnie liczbę inwestowanych w Chinach aktywów - relacjonuje "The Hill".
Ponadto w ostatnich dniach przedstawicielka USA ds. handlu Katherine Tai podczas debaty w waszyngtońskim think tanku CSIS powiedziała, że amerykańska administracja rozważa coś zgoła odwrotnego od "decoupling", czyli "recoupling" - poprawę relacji gospodarczych z Chinami. Zapowiedziała jednak, że Ameryka podejmie wszelkie starania i użyje wszelkich środków, by w stosownym stopniu uniezależnić swą gospodarkę od Chin i zdominowanego przez nie łańcucha dostaw - poinformowała BBC.
To, jakie znaczenie gospodarcze ma dla całego świata tandem Chiny-USA, czyli "Chimeryka", Ferguson opisał w "The Ascent of Money" w ten sposób: "Rozciąga się ona za około 13 proc. powierzchni Ziemi, odpowiada za około jedną trzecią (globalnego) PKB i mniej więcej połowę wzrostu gospodarczego ostatnich sześciu lat". (PAP)