W piątek, 31 stycznia 2020 roku, chicagowska Polonia pożegnała osobę bardzo znaną i cenioną w naszym środowisku. Jej rozliczne zasługi trudno przecenić.
Uroczystość pogrzebowa rozpoczęła się od wizytacji, po czym o godzinie 11:15 rano w Sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa, w Jezuickim Ośrodku Milenijnym w Chicago. Pięciu księży jezuitów odprawiło mszę świętą. W czasie mszy śpiewała przepięknie p. Ewa Kowcz-Fair, solistka zespołu Lira. Akompaniował artystce Jerzy Jabłoński. Na uroczystą mszę przybyło około 300 osób: rodzina, harcerze, członkowie Chicagowskiego Oddziału Fundacji Kościuszkowskiej, przedstawiciele grupy artystów plastyków zrzeszonych w ARTPO, przyjaciele i znajomi.
Przypomnijmy życiorys i działalność śp. Jolanty. Urodziła się 23 sierpnia 1938 roku w Święciechowie, w Wielkopolsce. Jej rodzice, Maria i Józef Żurczakowie, byli nauczycielami i instruktorami harcerskimi. W czasie II wojny światowej, Józef, wówczas ppor. Wojska Polskiego, wzięty został do niewoli niemieckiej i wysłany do obozu w Murnau, w Niemczech. W 1944 roku, matka z Jolą i jej młodszym bratem mieli zostać przetransportowani do obozu pracy, także do Niemiec. W międzyczasie dzieci zachorowały. Pani Żurczakowej udało się uciec z pociągu i dotrzeć do szpitala, co uratowało im życie. W tym szpitalu, w Niemczech, mama Joli pracowała do końca wojny. Następnie rodzina dotarła do obozu, w którym skupiono wielu Polaków z terenu Niemiec. Nadali oni tej miejscowości polską nazwę Maczków. Do Marii Żurczakowej dołączył mąż Józef, który wkrótce został kierownikiem szkoły uczącej polskie dzieci. Mama Joli też pracowała w tej szkole — jako nauczycielka. Ojciec zorganizował harcerstwo i był zastępcą komendanta chorągwi. To wtedy Jola zaczęła jeździć na biwaki i obozy harcerskie. Swą sympatię do harcerstwa zachowała do końca życia i przekazała potem swej córce, Beacie.
W 1949 roku rodzina Żurczaków, już z trójką dzieci, wyemigrowała z Niemiec do Stanów Zjednoczonych. Najpierw zamieszkali w Wisconsin, a po kilku miesiącach przenieśli się do Chicago. Jolanta ukończyła katolicką szkołę podstawową i średnią im. Świętego Stanisława Kostki w Chicago jako National Honor Student, otrzymując też Leadership Award. Wstąpiła do tworzącego się tu harcerstwa, do pierwszej drużyny harcerek noszącej nazwę „Młody Las”, gdzie zdobyła stopień przewodniczki. W tym czasie Jola występowała od czasu do czasu w polonijnym programie radiowym Marka Gordona recytując poezje.
Po ukończeniu szkoły średniej zaczęła pracować, by pomóc rodzicom w utrzymaniu domu. Pracowała jako sekretarka w firmach architektonicznych. Jednocześnie marzyła o studiowaniu. Pociągała ją zwłaszcza muzyka. Studia muzyczne (wiolonczela i śpiew) odbyła w American Conservatory of Music i na University of Chicago. Po studiach występowała jako wiolonczelistka w zespołach kameralnych i w West Chicago Orchestra. Jako śpiewaczka występowała z grupą ACM Madrigal Chamber Ensemble oraz Anshe Emet Synagogue Choral Group wykonując jako solistka utwory klasyczne i sakralne. W latach 1974 – 1995, Jolanta Pawlikowska była członkiem prestiżowego chóru w Lyric Opera w Chicago. Jednym z największych osiągnięć tego okresu było to, że Jolanta występowała z chórem przez siedem tygodni w operze La Scala w Mediolanie. Wykonywali wówczas utwór ,,Raj utracony” Krzysztofa Pendereckiego. Na zaproszenie Ojca Świętego Jana Pawła II, wykonali ten utwór także w Watykanie.
W 1959 roku Jolanta wyszła za mąż za Witolda Pawlikowskiego. W 1966 roku na świat przyszła ich córka, Beata. Jola była wspaniałą żoną, matką i synową. Z niespożytą energią łączyła pracę, macierzyństwo i obowiązki wobec rodziny z działalnością społeczną oraz rozwijaniem zainteresowań artystycznych. Dom Pawlikowskich był zawsze otwarty. Gościli w nim naukowcy, pisarze i artyści. Jola i Witold byli członkami Polonijnego Klubu Akademickiego, który organizował między innymi odczyty i wieczory poetyckie, poświęcone np. poezji Kazimierza Wierzyńskiego. Wśród członków tego klubu byli m.in.: Marek Gordon, Róża Nowotarska, Robert Lewandowski i Andrzej Azarjew.
Aktorki, Barbara Kożuchowska i Julitta Mroczkowska, pamiętają Jolę z programów Feliksa Konarskiego, Ref-Rena, gdzie grywała w skeczach, śpiewała, a nawet grała, w spektaklach teatralnych takich jak ,,Przed sklepem jubilera” napisanym przez Karola Wojtyłę. Życie artystyczne kwitło w tym czasie w Chicago. Jola grała też w operach i operetkach organizowanych przez Lidię Pucińską, matkę znanego polonijnego polityka, Romana Pucińskiego. Wystawiano na przykład ,,Halkę”, ,,Straszny dwór”, a także ,,Sound of Music”. Jola występowała ponadto w recitalach w czasie bankietów różnych organizacji i w czasie świąt polonijnych. Gdy trzeba było, zastępowała Roberta Lewandowskiego prowadząc za niego audycje radiowe.
Od 1984 roku, Jola i jej mąż Witold związali się z Fundacją Kościuszkowską. Wraz z Lucyną Migałą współtworzyli Chicagowski Oddział tej fundacji. Od początku byli w zarządzie. Postawili na promowanie muzyki, zwłaszcza muzyki Chopina. Organizowali wraz z innymi muzykami mieszkającymi w naszej metropolii eliminacje chicagowskie do corocznego Konkursu Chopinowskiego. Pomagały im w tym dziele takie osoby jak Jacqueline i Tadeusz Kożuchowie, Wanda Paul, Paweł Chęciński i dr Ewa Radwańska. Jolanta przez wiele lat była dyrektorem muzycznym oddziału. Pianiści, którzy zwyciężali w eliminacjach chicagowskich bardzo często zwyciężali też w Nowym Jorku, co przysparzało Oddziałowi Chicagowskiemu FK wiele splendoru i uznania. Było tych konkursów w Chicago szesnaście. Gdy kandydatów do eliminacji chicagowskich ubyło, władze centralne fundacji zadecydowały, że odtąd organizowane będą tylko centralne eliminacje Konkursów Chopinowskich. Ale Jola i Witold nadal działali w zarządzie Oddziału Chicagowskiego. Jola pełniła funkcję sekretarza, Witold – skarbnika. Pracowali przeszło 35 lat w tej organizacji! Jola właściwie do ostatnich chwil swego życia. Za swe zasługi państwo Pawlikowscy zostali w 2010 roku uhonorowani wieńcem laurowym i dyplomem uznania od Chicagowskiego Oddziału Fundacji Kościuszkowskiej. Wcześniej, w 1998 roku, Jolanta za swą działalność na rzecz Polonii otrzymała order „Za zasługi dla kultury polskiej” od Ministerstwa Kultury i Sztuki Rzeczypospolitej Polskiej.
Jolanta była osobą wszechstronną. Kochała sztukę we wszystkich jej przejawach, nie tylko muzykę, nie tylko sztukę słowa. Przez wiele lat działała w Polish Arts Club, organizacji, która stawiała sobie za zadanie opiekę nad artystami polskiego pochodzenia, którzy pragnęli zajmować się sztuką na emigracji. Jola była nawet prezesem tej organizacji w latach 1992- 1994. Znana było z tego, że przez lata organizowała coroczne wystawy plastyczne w chicagowskim Muzeum Polskim w Ameryce. Bardzo ciepło wyrażają się o Jolancie Pawlikowskiej członkowie ARTPO, czyli grupy artystów plastyków, którzy brali udział w tych wystawach. Lidia Rozmus powiedziała o p. Pawlikowskiej, że „miała piękne wyczucie sztuki i przychylny stosunek do wszystkich artystów. Była życzliwa i pomocna, a także wyrozumiała, gdy na przykład ktoś nie zdążył z przywiezieniem swych prac na wystawę na czas. Miała promienny uśmiech, była skromna i zawsze elegancka”. Urszula Leleń zapytana o współpracę z Jolantą mówi, że „Ona bardzo dbała o to, by wszystkie prace plastyczne były dobrze wyeksponowane. Nie szczędziła słów otuchy i zachęty. Pięknie dziękowała wszystkim biorącym udział w wystawach”. Gdy w 2008 roku nagrodzono prace Uli, Jolanta była pierwszą osobą, która jej pogratulowała i uścisnęła ją serdecznie. „Bardzo jestem wdzięczna losowi za to, że dał mi poznać tak piękną duchowo osobę, jaką była Pani Jola.” – napisała do mnie w e-mailu Urszula Leleń. Teresa Gierwielaniec Rozanecki powiedziała Jolancie, że ,,była ona osobą charyzmatyczną, o niezwykłej kulturze osobistej i delikatności, a przy tym perfekcyjną we wszystkim co robiła”. Według p. Teresy pozostanie nieodżałowana i niezastąpiona.
Wiele osób mówi o tym, że Jolanta zawsze służyła pomocą, że bardzo dobrze się z Nią współpracowało. Takie słowa usłyszałam od Jarosława Gołembiowskiego, pianisty i kompozytora, który akompaniował Jolancie w czasie recitalów i który podziwiał Jej ciepły alt. Poza tym „zawsze była miła, pełna entuzjazmu i miała dużo dobrych pomysłów”.
W wypowiedziach moich rozmówców pojawiało się dużo komplementów na temat gościnności państwa Pawlikowskich. Mówiła o tym Basia Kożuchowska, dr Ewa Radwańska i wszyscy członkowie Chicagowskiego Oddziału Fundacji Kościuszkowskiej. Przez ponad dziesięć lat zebrania zarządu odbywały się właśnie w domu Joli i Witolda Pawlikowskich. Gdy Oddział Chicagowski gościł stypendystów z Polski, państwo Pawlikowscy często ich zapraszali do siebie. Każdy w tym domu czuł się dobrze.
Ksiądz Paweł Kosiński w czasie kazania wygłoszonego podczas mszy pogrzebowej opowiedział o innych zasługach śp. Jolanty. Otóż od samego początku istnienia Jezuickiego Ośrodka Milenijnego, była ona wraz z p. Leszkiem Nowobilskim zaangażowana w zbieranie funduszy na spłacenie dwumilionowej pożyczki zaciągniętej na zakup i renowację tego kościoła. Spotykali się regularnie w każdy wtorek przez dziewiętnaście lat (od 2001 do 2019 roku) u Jezuitów, by sprostać temu zadaniu. Wywiązywała się z tego trudnego zobowiązania wzorowo, mimo nieraz złego samopoczucia. Była bowiem bardzo obowiązkowa, zorganizowana, dokładna i skrupulatna.
Bardzo pochlebnie o zmarłej wyrażał się też ksiądz Stanisław Czarnecki, który opowiadał o długoletniej współpracy z Jolantą i o ostatnich posługach kapłańskich jakie Jej wyświadczył, podczas, gdy przebywała w szpitalu, w czasie ostatnich Świąt Bożego Narodzenia. To On udzielił Jolancie namaszczenia chorych, wyspowiadał przed śmiercią i przynosił komunię świętą, co dawało Jej ogromną radość. Widział jak była rozpromieniona i pogodna po każdej takiej wizycie. Jolanta poprosiła, by ksiądz Czarnecki odprawił Jej pogrzeb. Odwiedził Jolę nawet wtedy, gdy już nie było z nią kontaktu, gdy była w agonii. Po mszy pożegnalnej powiedział, że „Jola może być dla każdego przykładem, jak żyć, jak walczyć z przeciwnościami losu i jak w Panu umierać. Jak przejść z tego życia w wieczność”.
Jolanta Pawlikowska już jako dziecko związana była z harcerstwem. Harcerstwem zaraziła swoją córkę, Beatę. Obserwowała jej sukcesy na tym polu i gdy Beata została hufcową hufca harcerek „Tatry” w Chicago, Jolanta postanowiła wrócić w roku 2001 do aktywnej pracy w harcerstwie. Dlatego ukończyła specjalny kurs i zdobyła stopień podharcmistrzyni. W związku z przynależnością Jolanty do wspólnoty harcerskiej, na mszę pogrzebową przyszło ponad trzydziestu harcerzy, z których większość stanowiły osoby dorosłe. Dzieci i młodzież musiały być w tym czasie w szkole. Końcową część mszy poprowadziła bardzo pięknie hm. Barbara Chałko, która powiedziała o zasługach Jolanty Pawlikowskiej w języku angielskim i zapewniła, że pamięć o Niej będzie trwać w rodzinie harcerskiej w Chicago. Następnie harcerze utworzyli przed ołtarzem krąg, taki jaki tworzą w czasie zbiórek i odśpiewali dwie pieśni harcerskie: modlitwę „O Panie, Boże” i pieśń pożegnalną „Idzie noc”. Był to bardzo wzruszający moment. Chwała harcerzom, że tak pięknie uczcili osobę z nimi związaną od wielu lat i bardzo zasłużoną dla polonijnej społeczności Chicago.
Z upoważnienia Chicagowskiego Oddziału Fundacji Kościuszkowskiej chciałabym zawiadomić szanownych czytelników „Dziennika Związkowego”, że oddział planuje zorganizowanie w dniu 13 sierpnia bieżącego roku, w miesiącu urodzin Jolanty Pawlikowskiej, w chicagowskim Muzeum Polskim w Ameryce, uroczystości poświęconej celebrowaniu Jej działalności. W czasie tego spotkania wystąpią z recitalem Jarek Gołembiowski, pianista i kompozytor oraz Krzysztof Zimowski, skrzypek z Nowego Meksyku. Mamy nadzieję, że przybędzie na nie dużo osób, które znały Jolantę, a także dużo tych, które chciałyby się o jej działalności jak najwięcej dowiedzieć.
Maria Zakrzewska
Członek Zarządu Chicagowskiego Oddziału
Fundacji Kościuszkowskiej
Reklama