"Nie da się wygrać, popełniając tyle błędów. To matematyka" - przyznała Iga Świątek po porażce Amerykanką Jessicą Pegulą 2:6, 4:6 w ćwierćfinale wielkoszlemowego turnieju US Open w Nowym Jorku.
To właśnie własne błędy, których popełniła prawie dwa razy więcej niż rywalka, przy znikomej - 12 - liczbie uderzeń wygrywających w głównej mierze zdecydowały, że polska liderka światowego rankingu nie zagra po raz drugi w karierze w półfinale imprezy na kortach Flushing Meadows.
Podopieczna trenera Tomasza Wiktorowskiego trzeci raz z rzędu otwierała sesję wieczorną na największej tenisowej arenie świata - Arthur Ashe Stadium. Dwa wcześniejsze pojedynki - z Rosjankami Anastazją Pawluczenkową i Ludmiłą Samsonową - przeszła jak burza, ale w ćwierćfinale poprzeczka powędrowała dużo wyżej. Jej rywalką była bowiem Pegula, nazywana swojsko "dziewczyną z Buffalo", która w Nowym Jorku czuje się tak dobrze, że na korty dojeżdża metrem.
I choć dobrze spisująca się w ostatnich tygodniach Amerykanka przyznała przed meczem, że odczuwa w związku z tym większą presję oczekiwań, to jednak w odniesieniu do prowadzącej w światowym rankingu już przez 119 tygodni Polki można zastosować szekspirowskie sformułowanie: "ciężka jest głowa, co koronę nosi", choć już po raz 11. grała w Wielkim Szlemie jako rakieta numer jeden.
Nowy Jork nie pomaga się skupić na grze tak bardzo, jak lubi się skupiać Świątek. Wchodzi do swojej "bańki", ale w środę rywalka - jedna z czterech, która może się pochwalić czterema wygranymi z Polką, wraz z energicznie i emocjonalnie reagującą publicznością sprawiły, że ta "bańka" pękła.
"Nigdy nie gra się przeciwko niej łatwo, bo jej piłki są trudnym orzechem do zgryzienia. Lecą nisko i płasko" - powiedziała o Peguli podopieczna trenera Tomasza Wiktorowskiego.
Właśnie taki zestaw zagrań Amerykanka zaserwowała jej od samego początku. Lepszego wejścia w mecz mieć nie mogła, bo dwukrotnie przełamała podanie Świątek i szybko objęła prowadzenie 4:0. U liderki listy WTA w tym okresie mocno szwankował pierwszy serwis. Potem uspokoiła nieco grę, ale wystarczyło to do wygrania zaledwie dwóch gemów w pierwszej partii.
W drugim secie przez moment wydawało się, że tradycyjna przerwa toaletowa oraz zamiana stroju na biały zadziałają, bo Polce udało się odrobić stratę przełamania i objąć prowadzenie 3:2.
"Wtedy poczułam, że choć przegrałam pierwszego seta, to mecz wciąż trwa i mogę wygrać. Chciałam zostawić tego pierwszego seta za sobą, żeby jakby zacząć pojedynek od nowa, od zera. Ale za chwilę i tak zostałam przełamana. Pojawiły się błędy i zaczęłam podejmować ryzykowne decyzje. Niewiele rzeczy dziś zadziałało. Był moment, że poczułam, jakby gra mi się trochę bardziej zazębiała, ale na pewno nie czułam, że to ja dominuję, że to ja naciskam" - analizowała 23-letnia raszynianka.
Pegula do końca grała solidniej i zwyciężyła także w drugim secie 6:4.
Świątek po meczu uderzyła się w pierś. "Nie da się wygrać, popełniając tyle błędów. To matematyka" - zauważyła.
Przyznała też, że fizycznie czuła się dobrze.
"Z moim zdrowiem wszystko jest ok. Gdybym miała ten mecz rozegrać jeszcze raz, to nie wiem, czy cokolwiek bym zmieniła. Mój plan i taktyka miały sens. Gorzej było z realizacją i z tymi błędami, które popełniłam. Na razie nie mam pomysłu, jak miałabym podejść do tego meczu inaczej, żeby go wygrać. Prawdopodobnie takie pomysły się pojawią kiedy go przeanalizuję i porozmawiam z trenerem" - dodała.
Jak wskazała, po wyjątkowo intensywnym sezonie przyjechała na US Open z mniejszymi oczekiwania wobec siebie, ale również wspomniała, że "im są one wyższe, tym gra się jej trudniej".
"Wszyscy ciągle mówią o wynikach. Ale ja nie myślę tymi kategoriami. Często to, o czym się mówi, to nie są moje cele. Ja bardziej oczekuję od siebie, że będę pracować, rozwiązywać problemy, poprawiać swoją grę" - tłumaczyła.
Z Nowego Jorku wyjeżdża bogatsza o kolejne doświadczenia, ponad pół miliona dolarów i 190 punktami za ćwierćfinał, bo rok temu odpadła szczebel niżej.
"Wiem, że wracam do Polski, ale nie wiem, kiedy wracam do tenisa. Zwykle mam 5-6 dni wolnego, ale zobaczymy, jak to będzie teraz" - podsumowała Świątek.
(PAP)