Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 19:12
Reklama KD Market

Muszę, mogę, chcę…

Muszę, mogę, chcę…

Żyjąc w otoczeniu innych ludzi i niemal nieskończonej ilości działających na nas bodźców, to naturalne, że zachodzą między nami najróżniejsze interakcje. W tym całym galimatiasie, niejednokrotnie czegoś chcemy, wiele możemy i zdarza się również, że doświadczamy pewnego przymusu. Mam takie poczucie, że na różnych etapach naszego życia, ma szanse dominować inne słowo z tej tytułowej trójki.

 Kiedy jesteśmy dziećmi, wiele rzeczy chcemy, niewiele tak naprawdę jeszcze możemy, a tym bardziej musimy. Kiedy dorastamy, nadal na sporo rzeczy mamy ochotę, wydaje nam się, że możemy wszystko i przy okazji pojawia się coraz więcej obowiązków. Kiedy jesteśmy dorośli, a do tego odpowiedzialni za inne, młodsze istoty, może nam się wydawać, że nasza codzienność to głównie obowiązki. To, co możemy jest ograniczone w naszym poczuciu przez dzieci, a o chęciach już dawno zapomnieliśmy… Czy tak jest w rzeczywistości? Przyjrzyjmy się temu nieco bliżej, bo być może coś nam umyka.

Chcę…

Ile razy słyszymy od naszych dzieci to słynne „Ja chcę…” W miejscu trzech kropek każdego dnia wstawiane są najróżniejsze potrzeby, a wszystkie niezwykle ważne i niecierpiące zwłoki. Pamiętam jak kiedyś mój znajomy wybrał się ze swoją córką do sklepu papierniczego. Dziewczynce oczy rozbiegły się na wszystkie strony i co chwilę było słychać właśnie: „Tato, ja chcę taki zeszyt”, „O, ja chcę ten długopis”… Tata cierpliwie słuchał, a w pewnym momencie skwitował wszystko słowami: „Oczywiście, a ja chcę nowy samochód!” Dziewczynkę zamurowało i zanim doszła do siebie, już była poza sklepem.

W tym momencie warto zauważyć, że niejeden dorosły wychodzi z siebie słysząc jak jego dziecko nieustannie czegoś chce. „A gdzie magiczne słowo, poproszę?” – nasuwa się momentalnie pytanie. A przecież to „chciejstwo” to wyraz chwili, naturalna, spontaniczna reakcja na to, co nam się podoba, co delikatnie, lub też całkiem mocno porusza nasze serce i emocje. My dorośli, w pewnym momencie wyrastamy z tej spontaniczności, lub też zostajemy ugłaskani i wyrównani na wzór i podobieństwo dobrze ułożonego społeczeństwa.

Mogę…

W fazie tego największego „Chcę…” niestety niewiele mogę, a do tego rodzice wymagają, aby wciąż się dopytywać i potwierdzać, czy rzeczywiście „Mogę…”. Dorosłe odpowiedzi są niekiedy owocem ciekawości i wiary w dziecko. Znacznie częściej niestety przemawia przez nas strach, obawa o życie, zdrowie i o zgrozo, umiejętności naszych pociech. „Nie wchodź, bo spadniesz!”, „Nie biegaj tak szybko, bo się przewrócisz.”, „Nie rób tego, bo nie potrafisz?” – Ale jak ma się nauczyć, kiedy My na to nie pozwalamy!? A gdyby tak asekurować i wspierać zamiast zabraniać? Kiedy zatem słyszymy „Mogę…?”, może warto się zastanowić, co stoi za naszą odpowiedzią. Nie pozbędziemy się obaw, wciąż unikając prób, zabraniając ich naszym dzieciom. Ta chwila ciszy przed naszą odpowiedzią, to również czas na pytanie do samego siebie Drogi Rodzicu: Czy mogę pozwolić sobie na wiarę w moje dziecko i własne możliwości wspierania go w rozwoju i poznawaniu świata?

Przyglądając się bliżej słowu „Mogę” nie można zapominać o nastolatkach. Nasze dzieci przechodzą wtedy fazę, w której może się wydawać, że ich możliwości, zdolności, a w razie czego siła przetrwania są niemal nieograniczone. Sama niejednokrotnie byłam świadkiem jak rodzice wychodzili z siebie tłumacząc swemu nastolatkowi, aby jeszcze poczekał z jakąś decyzją, aby przemyślała sprawę. Przypominało to sytuację z wiersza Jana Brzechwy, w którym jajko jest mądrzejsze od kury. W tym czasie niezbędne będzie morze cierpliwości, miłości i zaufania. Zaufania nie tylko do dziecka, ale i do siebie, że wyposażyliśmy naszą pociechę w umiejętności, które teraz zaczną procentować i ułatwią wyjście z niejednej trudnej sytuacji.

Muszę…

Choć słowo to pojawia się już na etapie dziecięcym, szczególnie trudne do zniesienia bywa później, w wieku nastoletnim i w dorosłości. 

Dla młodych ludzi, wchodzących w dorosłe życie, z jednej strony te przymusy mogą być ograniczające, wywołujące bunt. Z drugiej, właśnie one budują granice swego rodzaju „bezpieczeństwa” dla młodego człowieka. Kiedy bowiem młody człowiek wie, co do niego należy, jakie ma obowiązki względem domu, rodziny, szkoły, itp. może skupić się na szukaniu najlepszych rozwiązań, zamiast szukać rozrywki i sztucznych wypełniaczy czasu.

To „Muszę” jest również niezbyt pozytywnie odbierane przez dorosłych. Budzi ono w nas skojarzenie, że znów ktoś inny ma nad nami kontrolę i coś nam narzuca. Szukamy zatem sposobów, aby uwolnić się od despotycznego szefa, problemów finansowych, czy też jeszcze innych. Niekiedy odkrywamy, że nasza wolność, czy też jej brak, wcale nie zależy od innych ludzi. Ona jest w nas, w tym jak patrzymy na życie i na ile sami sobie pozwalamy. Bardzo łatwo jest nam obarczać innych odpowiedzialnością za nasze decyzje: Nie mogę wyjść ze znajomymi, bo przecież mam dzieci, nie mogę podróżować, bo muszę być na miejscu…

Nawet jednak będąc rodzicem pochłoniętym obowiązkami przy małym dziecku, warto dostrzec, że ten obiad, który gotujemy (niejednokrotnie z przymusu) może być kiedyś pięknym wspomnieniem naszego dziecka. Kiedy po raz już nie wiadomo który dziecko przychodzi do nas w nocy, nas już to męczy, a ono wciąż znajduje przy nas bezpieczeństwo, które przypomni mu kiedyś, że jest kochane. To, co dla nas jest rutyną, niekiedy przymusem dnia codziennego, dla naszego dziecka jest fundamentem, na którym oprze swój świat. Pamiętajmy o tym i doceniajmy!

Iwona Kozłowska

jestem pedagogiem, mediatorem, a także Praktykiem i Masterem Emotion NLP. Od 2006r. pracuję z dziećmi, młodzieżą, a także ich rodzicami, nieustannie poszerzając swój warsztat pracy.Po godzinach natomiast jestem całkiem zwyczajną mamą, której również zdarza się nadepnąć na rozrzucone klocki, czy też mierzyć się z wyzwaniami pod tytułem: „Nie chcę jeszcze iść się myć!”, lub „Jeszcze tylko 5 minut…”Moją wielką pasją jest odkrywanie i wspieranie potencjału jaki drzemie w każdym dziecku i w każdym rodzicu. Głęboko wierzę, bo widzę to na swoim przykładzie, że nawet mając dzieci u boku, można realizować swoje marzenia i cele. Jednocześnie, takim podejściem można „zarażać” swoje dziecko, następnie je wspierać, a później wzajemnie się motywować i czerpać ze swoich doświadczeń.Prowadząc MamoKompas pomagam mamom sprawić, aby ich podróż wychowawcza była przyjemna, ciekawa i wzbogacająca!


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama