REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaPolacy a kryzys gospodarczy

Polacy a kryzys gospodarczy

-

(Korespondencja własna „Dziennika Związkowego)
Warszawa – Nie tak dawno polski minister finansów Jacek Rostowski na forum sejmowym zapewniał rodaków, że „polska gospodarka jest bezpieczną przystanią w czasach wzburzonego morza światowej gospodarki”. Była to oczywista próba uspokajania nastrojów społecznych, bo nawet najsilniejsza gospodarka nie wytrzymałaby nagłego oblężenia banków przez depozytariuszy masowo wycofujących swoje oszczędności. Opozycja i niezwiązani z rządem Donalda Tuska ekonomiści twierdzą, że rząd nie reaguje dostatecznie na kryzys finansowy.

Na propozycję prezydenta Lecha Kaczyńskiego zwołania rady gabinetowej (nadzwyczajnego posiedzenia rządu pod przewodnictwem prezydenta), poświęconej kryzysowi gospodarczemu, rząd zareagował chłodno. Nie ma takiej potrzeby – twierdzili ludzie rządu. Czy rzeczywiście rządząca, wyznająca zasady liberalnej gospodarki rynkowej Platforma Obywatelska nie widzi zagrożeń dla Polski, czy działa na zasadzie przekory? Skoro prezydent coś proponuje, to trzeba to zwalczać, podważać, sabotować – wydaje się mówić w swoich enuncjacjach i czynach rząd. A może po trosze jedno i drugie jest prawdziwe.

REKLAMA

Rządowe założenia makroekonomiczne do budżetu na 2009 rok mówią m.in. o 4,8% wzroście Produktu Krajowego Brutto, o 10% wzroście inwestycji, o inflacji na poziomie 2,9% oraz o stopie bezrobocia na poziomie 8,5%. Natomiast niezależni eksperci widzą to inaczej. Ostatnio także na Giełdzie Warszawskiej odnotowano gwałtowne spadki, złotówka – do niedawna jedna z najmocniejszych walut – słabnie, a analitycy obniżają prognozy wzrostu gospodarczego dla Polski.

Wbrew optymistycznym wypowiedziom przedstawicieli rządu, ekonomiści są przekonani, że Polska też odczuje skutki zawieruchy na świecie. Analitycy francuskiego banku BNP Paribas ogłosili ostatnio, że wzrost gospodarczy Polski w 2009r. nie przekroczy 3,7%. Nieco mniejszy spadek PKB przewidują eksperci amerykańskiego banku JP Morgan, którzy obniżyli prognozę kraju z 4,8 do 4%.
Stopień bezrobocia trudno jest przewidzieć, bo z jednej strony zależy od powrotu z imigracji przynajmniej części Polaków, którzy w ostatnich latach znajdowali zatrudnienie na Wyspach Brytyjskich i gdzie indziej w krajach Unii. Z drugiej strony recesja może zniechęcić zagranicznych inwestorów do nowych inwestycji w Polsce i, co za tym idzie, do tworzenia nowych miejsc pracy.
Podane powyżej niezależne przewidywania od 3,7 do 4%, choć niższe od celów rządowych, i tak są na dość przyzwoitym poziomie zważywszy, że Niemcy spodziewają się prawie zerowego wzrostu gospodarczego. Ale sam fakt niemal zerowego wzrostu PKB w sąsiednich Niemczech powinien dawać sporo do myślenia. Wśród krajów Unii Europejskiej Niemcy są największym partnerem handlowym Polski. Jeśli kryzys gospodarczy go przyciśnie, prawdopodobnie będzie mniej wydawał także na polskie towary.

Na marginesie warto wspomnieć, że zachodnie pogranicze Polski od lat jest silnym magnesem dla Niemców, którzy po zakupy jak i usługi fryzjerskie, dentystyczne i motoryzacyjne po prostu przekraczali polską granicę. Ale odkąd złotówka zaczęła krzepnąć, zaczyna się zauważać odwrotną tendencję.
Norbert Göllnitz w niemieckim mieście przygranicznym Görlitz, które od Zgorzelca dzieli Nysa Łużycka, każdy dzień zaczyna od sprawdzenia kursu euro w Polsce. Jeśli będzie niski, a zatem złotówka będzie mocna, w ciągu kilku dni znów w swoim salonie w Görlitz sprzeda kilka luksusowych Audi i zarobi sutą prowizję. Już w tym roku sprzedał 150 samochodów, z czego połowę kupili Polacy. „W niektórych branżach Polacy stanowią 70% klientów” – mówi Christian Puppe, szef izby przemysłowo-handlowej w Görlitz. Wcale nie kryje, że ratują ten pogrążony w kryzysie region o prawie 18-procentowym bezrobociu.

Jak wiadomo, zamożniejsi Polacy w ostatnich latach także wyjeżdżali do USA po zakupy. Często łączyli wycieczki turystyczne czy wizyty u krewnych z nabyciem po atrakcyjnych cenach sprzętu komputerowego i fotograficznego, a nawet motocykli i samochodów. Wszystko to było możliwe dzięki słabemu dolarowi i mocnej złotówce. A co będzie teraz, gdy sytuacja się odwróciła?
Złotówka była najsilniejsza latem br., gdy za amerykańskiego dolara płacono poniżej 2 złotych. Od tego czasu zaczęła słabnąć, a proces słabnięcia znacznie przyśpieszył globalny kryzys gospodarczy. W czasach w miarę stabilnych wielu inwestorów zagranicznych potrafiło sporo zarobić operując walutami krajów rozwijających się, takimi jak złotówka. Ale w niepewnych czasach inwestorzy odwracają się od walut tych krajów. W połowie mijającego tygodniu dolar USA osiągnął wartość aż 3,03 złotego, podczas gdy zaledwie tydzień wcześniej wart był tylko 2,56 zł. Czy ta tendencja się utrzyma i czy na długo – trudno jednoznacznie stwierdzić. Nie tylko bowiem procesy globalne, ale także wydarzenia w regionie mogą wpłynąć na wartość waluty.

Tak się stało, gdy akcje węgierskiego banku OTP nagle spadły, co także osłabiło forinta. Spadek wartości forinta z kolei pociągnął w dół złotówkę i inne regionalne waluty. „To reakcja paniczna. Spodziewałbym się, że w okolicach 3,50 zł za euro będzie dużo chętnych do zakupu złotego. Kryzys może potrwać jeszcze długo, ale złoty w perspektywie miesięcy będzie się umacniać przede wszystkim z powodu planów przystąpienia do strefy euro” – uważa diler banku paryskiego BNP Paribas, Jan Koprowski. Ale wszystkie te prognozy to trochę jak wróżenie z fusów. Przede wszystkim, gdyby wszystko dało się przewidzieć, nie byłoby takich kryzysów, jak świat obecnie przeżywa.

Kryzys gospodarczy, zagrożenie światowej recesji, upadki banków i próby ich ratowania w ostatnim czasie stały się żelazną pozycją doniesień medialnych w kraju. Polacy osobiście jeszcze nie odczuli efektów kryzysu na własnej skórze, ale zaczyna ich ogarniać pewna nerwowość. Zaczynają się martwić o bezpieczeństwo swoich oszczędności, zwłaszcza, gdy dowiadują się, że zagraniczne banki takie jak amerykański AIG, belgijski Fortis, włoski UniCredit (kontrolujący Bank Pekao SA), czy holenderski ING znajdują się w tarapatach w swoich krajach macierzystych. Bo m.in. w polskich filiach tychże banków rodacy mają wielomiliardowe oszczędności na kontach, w lokatach i funduszach.

Ostatnio zarząd grupy ING podał, że pożyczył od holenderskiego rządu 10 miliardów euro na zwiększenie swej płynności finansowej. Brunon Bartkiewicz, prezes ING Banku Śląskiego (tak nazywa się polska filia tego banku) uspokaja, że pieniądze polskich klientów są bezpieczne. „Owszem, część klientów mogła się zaniepokoić, że skoro dostajemy pożyczkę od rządu holenderskiego, to coś jest nie tak. A jest wręcz odwrotnie. Klienci nie mają się czego bać. ING Śląski zarządza 48-miliardową górą oszczędności Polaków” – mówi Bartkiewicz.
Centrala ING tłumaczy, że wzięła od holenderskiego rządu 10 miliardów euro, jedynie by poprawić swoje wskaźniki finansowe i nie zostać w tyle za innymi bankami, które dostały dofinansowanie od swoich rządów. Ale ING także przyznał, że w trzecim kwartale spodziewa się strat rzędu pół miliarda euro (prawie $660 milionów). Okazało się, że ING tak jak wiele innych banków zainwestował w trefne obligacje oparte na niespłaconych kredytach hipotecznych. W Paryżu akcje ING w ciągu kilku dni potaniały prawie o połowę. Następnie ostro odbiły w górę, ale i tak są warte tylko niewielki ułamek wartości sprzed roku.

Czy i na ile to wszystko może polskim bankom grozić jakimś niebezpieczeństwem? Zdaniem większości ekonomistów Polsce raczej nie grozi sytuacja ze Stanów Zjednoczonych, że gwałtownie obniżające się ceny nieruchomości sp
owodują ujemną wartość zabezpieczeń hipotecznych w relacji do długu. Większość dziś oddawanych mieszkań kupowane było przy pomocy kredytu, ale za ceny często dwukrotnie niższe niż obecne. Relatywnie drogie mieszkania kupowane w 2007 roku na rynku pojawią się dopiero w 2009 i 2010 roku. Do tego czasu zdolność kredytowa nabywców powinna się jeszcze poprawić wraz ze wzrostem wynagrodzeń. Ponadto polskie prawo bardzo utrudnia zajęcie obciążonej nieruchomości na zasadzie „foreclosure”.
Eksperci uważają, że bezpośrednie skutki kryzysu finansowego na rynkach rozwiniętych będą miały raczej ograniczony zakres w Polsce. Z jednej strony istnieje ostry nadzór nad rynkiem, z drugiej zaś nie oferowano ryzykownych usług finansowych jak to bywało w USA. Polacy w znacznie mniejszym, stopniu korzystają z kredytów hipotecznych na mieszkania. W przeliczeniu na odsetek Produktu Krajowego Brutto wynosiło to w Polsce ok. 10%, średnia w Unii Europejskiej to 40-50%, a w USA aż 70%.

Przynamniej w tym przypadku zacofanie rynkowe, zwykle uważane za słabość, obecnie staje się siłą Polaków. Mniejsze zadłużenie i brak „nowoczesnych” (czytaj: ryzykownych) ofert bankowych pozwolił uniknąć dramatycznych strat w stylu amerykańskim. Polska jednak nie jest samotną wyspą, więc i do niej dotrą efekty kryzysu. Kredyty będą droższe i trudniej dostępne. Może wzrosnąć niepewność na rynkach walutowych. I, jak wspomniano na wstępie, recesja światowa może uderzyć w polski eksport. Choć może być wręcz odwrotnie: borykający się z kryzysem Zachód może chętniej sięgać po tańsze polskie towary. Ale będą tańsze jedynie wówczas, jeśli złotówka pozostanie słaba.

Robert Strybel

REKLAMA

2090823367 views

REKLAMA

2090823667 views

REKLAMA

2092620127 views

REKLAMA

2090823950 views

REKLAMA

2090824096 views

REKLAMA

2090824240 views