Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 17:47
Reklama KD Market

Wałęsa prosi Jaruzelskiego

(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")

Warszawa  - Dawni przeciwnicy polityczni, Lech Wałęsa i Wojciech Jaruzelski, spotkali się na rozmowę po raz pierwszy od 1989 r., biorąc na świadków wielomilionową rzeszę telewidzów. Miał to być dialog pojednania. Ci panowie  będący każdy na swój sposób postaciami historycznymi  mieli się porozumieć, usunąć na bok dawne urazy, wyjaśnić różne wątpliwe sprawy i jeszcze zrobić coś dobrego dla kraju, dla dobra społeczeństwa i przyszłych pokoleń.

Skończyło się jednak na dość żałosnej próbie wybielania własnych biografii i poprawienia własnego wizerunku publicznego. Aby zrozumieć, co się naprawdę wydarzyło w tym tygodniu w studiu telewizyjnym TVP2, należy przypomnieć ataki z dość grubej rury, jakie w ostatnim czasie przypuszczono zarówno na b. solidarnościowego prezydenta jak i na b. pierwszego sekretarza PZPR.

Wałęsę do furii doprowadził koncern medialny Radio Maryja i Telewizję TRWAM, w których wystąpił niedawno jego wieloletni antagonista Krzysztof Wyszkowski, przypominając afery teczkowe i podtrzymując znane oskarżenia o agenturalność przywódcy "Solidarności". Wyszkowski opowiadał m.in. o tym, jak we wrześniu 1980 roku, gdy Bogdan Borusewicz, Jacek Kuroń i inni opracowali plan ogłoszenia Wałęsy agentem SB i usunięcia go z rodzącej się "Solidarności". Wyszkowski, który twierdzi, że wówczas nic jeszcze nie wiedział o współpracy Wałęsy z SB, sam go własną piersią bronił.

Ponieważ Wyszkowski uchodzi, nawet w środowisku swoich dawnych kolegów solidarnościowych za fantastę, łowcę spisków i intryganta, Wałęsa mógłby te odgrzewane pomówienia zignorować. Zamiast tego jednak postanowił kontratakować. W liście otwartym, który "antyrydzykowa" "Gazeta Wyborcza" skwapliwie wydrukowała, jak i w innych wywiadach i wypowiedziach, Wałęsa oskarżył ośrodek o. Rydzyka o sianie nienawiści i niszczenie "wiary i Polski". Zagroził też, że poinformuje kogo trzeba i odetnie dopływ dolarów płynący do toruńskiej radiostacji z Ameryki.

"(...) Wierzę, że jutro odpadną szaleńcy i mitomani i okaże się, że wasza spiskowa wersja świata, powstała jedynie w głowach fałszerzy prawdy, nie będzie miała amatorów  napisał Wałęsa.  Niestety na dziś doprowadziliście do tego, że na całym świecie, podczas mych rozmów z rodakami będą ostrzegać przed Wami, nazywając Was "grupą psycholi od Rydzyka", będę zniechęcać do nabierania się na wasze mądrości i fatalistyczne teorie. Jeszcze raz podkreślam: mam czyste sumienie, nigdy nie byłem agentem. Próbowano w okresie walki podrabiać dokumenty. Jest to już od dawna udowodnione. Jak długo w waszych programach będziecie pomniejszać moje zasługi? Czy wynika to z zazdrości waszych rozmówców, czy z naiwności ojców? Jak można tak męcić ludziom w głowach?"

Jaruzelskiemu z kolei dostało się za wystąpienia publiczne w Moskwie na putinowskiej rocznicowej celebrze Dnia Zwycięstwa 9 maja. Krytykowały go wszystkie partie prawicowe, ale szczególny ostry atak przypuściła partia braci Kaczyńskich, Prawo i Sprawiedliwość. Jej przywódca Jarosław Kaczyński nawet ogłosił, że chce odebrać Wojciechowi Jaruzelskiemu przywileje należne byłemu prezydentowi oraz stopień generalski.

"Ten człowiek nie może mieć dalej przywilejów polskiego prezydenta, ten człowiek nie może być dalej polskim generałem  oznajmił Jarosław Kaczyński.(...)
Jaruzelski ma takie przywileje, jakby był generałem niepodległej Polski. Trzeba z tym skończyć. Apeluję do wszystkich uczciwych posłów, by wyciągnęli wnioski z ostatnich wydarzeń". Rozpoczynający kampanię prezydencką swego brata Lecha, Jarosław stwierdził, że Jaruzelski podlizywał się sowieckim generałom, twierdząc w wywiadzie, jakoby działalność "Solidarności" w 1981 r. groziła Polsce destabilizacją i wojną domową. I żeby nie było żadnych wątpliwości, powiedział, że "Jaruzelski wybrał drogę zdrady". Zrazu Jaruzelski usiłował sprawę obrócić w czarny żart: "Jeśli chodzi o wypowiedź pana Kaczyńskiego, to mam dwie refleksje. Obydwie optymistyczne.

Dla mnie, że pan Kaczyński nie postuluje plutonu egzekucyjnego. I dla pana Kaczyńskiego, że z uwagi na mój wiek nie będą jemu tak długo sprawiać dyskomfortu".

Dwóch dawnych adwersarzy w dziwny sposób połączyły zatem ataki na ich dobre imię. Wałęsa najwyraźniej pragnie się oczyścić z wszelkich pomówień i podejrzeń przed obchodami 25. rocznicy "Solidarności" w sierpniu br. Jaruzelski zaś cały czas pracuje nad wizerunkiem, z którym chce przejść do historii, i chyba doszedł do wniosku, że niezbyt fortunnie rozegrał pobyt w Moskwie 9 maja. Debatę z Wałęsą widocznie uznał za dogodną okazję do dokonania niezbędnego retuszu swojej biografii.

Mimo że obaj przywódcy byli przy głosie po 27 minut, to Wałęsa nadawał ton, dość bełkotliwie kierując rozmowę na pożądane przez siebie tory. Jaruzelski głównie odpowiadał na podnoszone przez przeciwnika sprawy, a te skupiały się wokół osoby Wałęsy, jego celów, dobrych zamiarów i próbach jego zdyskredytowania. Gdy zapytał Jaruzelskiego, czy wiedział o prowokacjach przeciwko jego osobie, o spreparowanych teczkach, o fałszywkach na jego temat wysłanych do komitetu noblowskiego czy kompromitującym braci Wałęsów spreparowanym filmie nadanym w telewizji, generał odpowiedział: "Jako żołnierz i dowódca odpowiadam za wszystko i za wszystkich, ale nie o wszystkim można wiedzieć i nie na wszystko ma się wpływ". Innymi słowy, Jaruzelski twierdził, że mimo iż stał na czele partii, rządu i rady stanu wojennego, nie wiedział, co jego podwładni poczynają.

Wałęsa próbował udobruchać generała, mówiąc, że uważa go za człowieka honoru, który robił to co uważał, że musiał pod ogromem po tęgi Związku Sowieckiego. W zamian za to ciepłe, słowa dawny lider "Solidarności" zażądał od generała "świadectwa moralności", że nigdy nie był po stronie reżimu komunistycznego. Jaruzelski odpowiedział wymijająco, że teczek Wałęsy nigdy nie widział i nie interesował się nimi. Dodał, że przez pięć lat jako prezydent Wałęsa miał do dyspozycji wszelkie możliwości zlecenia odpowiednich badań i ekspertyz grafologicznych, aby raz na zawsze udowodnić, że inkryminujące go teczki zostały podrobione.

Nie dając za wygraną, Wałęsa drążył ten temat na różny sposoby. Wielokrotnie wracał do tego wątku, usiłując się wybielić w oczach opinii publicznej i przypierał Jaruzelskiego do muru, aby oczyścić go z wszelkich podejrzeń. Ostatecznie, chyba bardziej dla świętego spokoju niż z przekonania, Jaruzelski powiedział, że nie uważa Wałęsy za kogoś kto działał na rzecz PRL. Ale Wałęsie nie o tak zdawkową odpowiedź chodziło. Chciał, żeby Jaruzelski stanowczo stwierdził, że Wałęsa nigdy nie był agentem czy konfidentem komunistycznym, a tego generał nie uczynił.

Generał za to okazał się o wiele sprytniejszym dyskutantem. Nawet widzowie, którzy nie przepadają za architektem stanu wojennego lub w ogóle nie interesują się polityką, komentowali: "Gdzie tam Wałęsie, bądź co bądź, prostemu robotnikowi, który liznął trochę świata, do generała po studiach i szkoleniach!?" Ale słabsze uzdolnienia dyskusyjne Wałęsy są mało znaczące w porównaniu z poważnym błędem strategicznym, jaki popełnił. Dla ludzi, przed którymi Wałęsa chciał się oczyścić, słowa Jaruzelskiego  jakie by one nie były  i tak niewiele znaczą, bo zawsze tak go mieli i mają za "sługusa Moskwy", "płatnego pachołka ZSRR", "sowieckiego generała w polskim mundurze" czy po prostu "zdrajcę".

Prawie wszyscy obserwatorzy i działacze polityczni zgodnie stwierdzili, że Wałęsa źle postąpił kierując dyskusję na tory osobiste, a jeszcze bardziej prosząc Jaruzelskiego o swego rodzaju "rozgrzeszenie". Bohater solidarnościowego podziemia Władyłsaw Frasyniuk, lider nowo powstałej Partii Demokratycznej (dawniej Unii Wolności) skomentował debatęnastępująco: "Fakt, że Wałęsa prosił Jaruzelskiego o świadectwo moralności świadczy o ogromnym kompleksie Wałęsy, który w tej debacie został bardzo sprytnie wykorzystany przez Jaruzelskiego.

Choć ten powiedział, że nie uważa Wałęsy za kogoś kto działał na rzecz PRLowskich władz, nie oczyścił b. prezydenta do końca. Zostawiał znaki zapytania i dość starannie i zręcznie bronił swojej własnej legendy. Mam pretensję do Wałęsy, że on swoją własną prywatę, swoje własne kompleksy, zastosował jako tarczę, a nie bronił dobrej legendy Solidarności, nie bronił ludzi". Podobne stanowisko zajął stojący daleko na prawo od Frasyniuka, więzień PRL i b. marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski, który o debacie telewizyjnej powiedział: "To było chwilami żenujące, a dla mnie osobiście przykre. Doszedłem do wniosku, że tematem spotkania prezydentów nie było ładne pojednanie, tylko zadra, która tkwi w prezydencie Wałęsie, na tle posądzeń o jego powiązania agenturalne".

Obaj dyskutanci zapowiedzieli dalsze spotkania w przyszłości. Jeśli będą one miały charakter publiczny jak niedawna debata, wypada tylko wyrazić nadzieję, że Wałęsa  legenda "Solidarności", człowiek który obalił komunizm i zajął już należne mu miejsce podręcznikach historii  przyjdzie nieco lepiej przygotowany. Chyba w pierwszej kolejności powinien zwolnić doradcę czy organizatora, który to spotkanie mu zaaranżował i tak go do niego przygotował. Jeśli Wałęsa przygotował się bez niczyjej pomocy, albo w ogóle się nie przygotował i przybył do studia z marszu, to powinien czym prędzej zatrudnić dobrego konsultanta politycznego i paru specjalistów od wizerunku.

Robert Strybel

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama