Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 11 stycznia 2025 13:00

Operacja Samum

Jesienią 1990 roku polski wywiad przeprowadził w Iraku ściśle tajną Operację Simoom, której szczegóły z czasem ujawniono w Polsce, określając jako Operację Samum. Choć była to bardzo skomplikowana i skrajnie ryzykowna rozgrywka, a jej powodzenie do końca wisiało na włosku, zakończyła się pełnym sukcesem polskich agentów, którzy wykazali się niezwykłą odwagą i determinacją. Jej niezwykłość polegała między innymi również na tym, że polskie siły specjalne z jeszcze do niedawna komunistycznego PRL-u współpracowały ściśle z amerykańską Centralną Agencją Wywiadowczą…

Autor: Adobe Stock

Życie w ukryciu

Historia ta zaczęła się 8 sierpnia 1990 roku, kiedy czołgi Saddama Husajna wjechały do ​​Kuwejtu. Sześciu amerykańskich oficerów przebywało w tym czasie w tym kraju z tajną misją w pobliżu granicy z Irakiem. Agenci z CIA i DIA (Defence Intelligence Agency) badali ruchy wojsk irackich. Gdy zaczęła się iracka inwazja na Kuwejt, ludzie ci znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Byli daleko od jakiejkolwiek placówki Stanów Zjednoczonych, a poza tym nie chronił ich status dyplomatyczny. W związku z tym Amerykanie uciekli do Bagdadu wraz z setkami innych cudzoziemców.

Amerykańskim agentom w Bagdadzie groziło poważne niebezpieczeństwo. Gdyby zostali wykryci i aresztowani, staliby się zapewne zakładnikami. Mogli też zostać po prostu rozstrzelani. Amerykanie ukryli się w obozie dla pracowników budowlanych, z których większość stanowili Polacy pracujący na kontraktach rządowych. W obozie ukrywający się tu Amerykanie byli w miarę bezpieczni, gdyż irackie władze nie kontrolowały tych placówek. Jednak z kryjówki tej nie mogli korzystać w nieskończoność. Oczywiste było to, iż trzeba było ich w jakiś sposób wydostać z Iraku.

Rząd Stanów Zjednoczonych nie miał wtedy zbyt wielu opcji. Przeprowadzenie akcji wywiezienia sześciu agentów z Iraku wymagałoby niemal na pewno zorganizowania niezwykle ryzykownego desantu amerykańskich sił specjalnych. Było to zapewne wykonalne, ale mogło się zakończyć fatalnie. Tymczasem ukrywający się Amerykanie zdawali sobie sprawę z tego, iż prędzej czy później zostaną namierzeni przez siepaczy Husajna.

W związku z zaistniałą sytuacją administracja George’a H. Busha zaapelowała o pomoc zarówno do brytyjskich, jak i francuskich agencji wywiadowczych. Amerykanie spotkali się jednak z odmową, ponieważ kraje te były zbyt zajęte troszczeniem się o bezpieczną ewakuację swoich obywateli. Pod koniec sierpnia 1990 roku przedstawiciel CIA skontaktował się w Warszawie z wysokim rangą oficerem polskiego wywiadu i poprosił o pomoc w wywiezieniu Amerykanów z Iraku. W ten sposób zaczęła się bezprecedensowa współpraca polskiego i amerykańskiego wywiadu.

William Webster, były dyrektor CIA fot. Olivier Douliery / Zuma Press / Forum

Amerykańska prośba

Jednym z powodów, dla których Amerykanie zwrócili się o pomoc właśnie do Polski, był fakt, że w Iraku na kontraktach budowlanych pracowało kilka tysięcy Polaków, którzy mogli w miarę swobodnie poruszać się po kraju, nie budząc większych podejrzeń. Saddam Husajn szybko przystąpił do egzekwowania zakazu podróżowania dyplomatów poza Bagdad i ustanowił wojskowe punkty kontrolne na wszystkich autostradach. Jedynymi cudzoziemcami posiadającymi jakąkolwiek swobodę przemieszczania się byli ci, którzy pracowali w Iraku na kontraktach rządowych, a wśród nich było wielu Polaków.

Jednak z drugiej strony Polska dopiero rozpoczynała swój trudny proces postkomunistycznej transformacji, a ludzie pracujący w polskim wywiadzie kilka miesięcy wcześniej traktowali Amerykę jako największego wroga. W związku z tym amerykańska prośba o pomoc, złożona w Warszawie, była z pewnością kontrowersyjna. Choćby dlatego, że człowiek, który realizował plan ratowania Amerykanów, pracował jako szpieg w Stanach Zjednoczonych w latach 70. XX wieku i odegrał ważną rolę w kilku operacjach szpiegowskich przeprowadzonych w kolejnych latach przez agentów Układu Warszawskiego. Kilku uczestników Operacji Samum, w tym funkcjonariusze polskiego wywiadu biorący w niej bezpośredni udział, prosiło potem o anonimowość, obawiając się, że agenci irackich służb specjalnych będą próbowali ich zabić.

Tak czy inaczej Polacy zgodzili się pomóc Amerykanom. „Wiedzieliśmy, że to bardzo istotne, bardzo ważne dla naszych nowych relacji” – powiedział były minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski. „Potrzebowaliśmy współpracy ze strony Amerykanów. Wiedzieliśmy, że nasze wsparcie było niezbędne do stworzenia nowej demokracji”.

Wkrótce wybuchły jednak biurokratyczne spory między Waszyngtonem a Warszawą, gdyż Polacy próbowali sami opracować plan operacji. Chcąc ograniczyć narastającą biurokrację i uniknąć dziwnych obaw obu rządów, Polacy zażądali przemycenia do Iraku własnych oficerów wywiadu, którzy mieli kierować operacją z Bagdadu. Waszyngton zgodził się, zapewne dlatego, iż nie miał innego wyjścia. Kozłowski powierzył organizację misji człowiekowi znanemu ze znajdowania kreatywnych rozwiązań nierozwiązywalnych problemów. 

Dowódcą operacji został podpułkownik Gromosław Czempiński, który wcześniej był agentem w Stanach Zjednoczonych i brał udział w wielu operacjach przeciwko zachodnim wywiadom. Przez pewien czas działał w konsulacie PRL w Chicago. Jego wstępny plan zakładał nawiązanie kontaktu z ukrywającymi się amerykańskimi szpiegami i wydanie im polskich paszportów, tak by mogli uciec z Iraku autobusem wraz z polskimi i rosyjskimi robotnikami.

Polska wieża Babel

Wkrótce po przybyciu do Bagdadu polscy szpiedzy spotkali się z Amerykanami. Szybko dostarczyli im fałszywe polskie paszporty. I tu od razu pojawił się jeden problem: Amerykanie nie byli w stanie wymówić swoich słowiańskich nazwisk. Próbowano ich nauczyć poprawnej wymowy, ale bez większych rezultatów. W związku z tym zakazano im w ogóle mówić w obecności Irakijczyków.

Ewentualny wywóz amerykańskich agentów drogą lądową musiał się odbyć przez jakieś przejście graniczne, prawdopodobnie z Turcją, a zatem fakt, że posiadacze polskich „paszportów” nie znali języka polskiego, mógł się okazać niezwykle ważny. Tym bardziej że za czasów PRL-u wielu młodych Irakijczyków studiowało w Polsce i nauczyło się polskiej mowy, a teraz ci sami ludzie mogli być funkcjonariuszami irackiej straży granicznej.

Ostatecznie zorganizowano wyjazd Amerykanów z Iraku. Czempiński wysłał depeszę do Warszawy w celu przekazania do Waszyngtonu informacji o swoich planach. Ale w ostatniej chwili nadeszła odpowiedź, która anulowała cały program. Amerykanom w fałszywych paszportach brakowało wiz wyjazdowych od rządu irackiego, a Waszyngton nalegał, by takie wizy uzyskać. Minęło jeszcze kilka dalszych tygodni, podczas których Czempiński pracował nad rozwiązaniem tego problemu.

Ustalono nowy termin wyjazdu w kierunku tureckiej granicy. W tym dniu Polacy wysłali o 2.00 rano depeszę do Waszyngtonu, w której informowali o swoich zamiarach. O 5.00 rano nadeszła odpowiedź „doradzająca” anulowanie całej operacji. Trudność tym razem polegała na tym, że CIA nie chciała, by polski oficer dowodzący operacją towarzyszył Amerykanom. Polska grupa zdecydowała się zignorować depeszę CIA. Sześciu Amerykanów umieszczono w konwoju samochodów, który ruszył na północ do Turcji.

fot. Adobe Stock/UOP

Jaś Wędrowniczek

W chłodny jesienny wieczór 1990 roku, na odcinku autostrady w górach północnego Iraku, oficer polskiego wywiadu wyciągnął z torby cztery butelki whisky Johnnie Walker i podał je sześciu przyjaciołom ze Stanów Zjednoczonych. Wydał im proste polecenie: „Pijcie!”. Amerykanie wykonali ten rozkaz i choć nic nie jedli przez cały dzień, nie zdołali się upić, a o to głównie chodziło. 

Alkohol miał pomóc zamaskować Amerykanów jako pijanych Europejczyków ze Wschodu, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Być może było to spowodowane wieloletnim szkoleniem, a może nerwami, ale ostatecznie niemal zupełnie trzeźwi agenci amerykańscy wraz z polskimi opiekunami dotarli o zachodzie słońca do przejścia granicznego między Irakiem a Turcją.

Za kierownicą jednego z autobusów siedział polski inżynier, który kilka miesięcy wcześniej zasłynął z innej akcji przewozu uciekinierów z Iraku. Poprowadził on konwój składający się z 13 autobusów przewożących Wietnamczyków, Filipińczyków, Amerykanów, Niemców i Polaków do irackiego posterunku granicznego w Trebil na granicy z Jordanią. Na przejściu panował jednak totalny chaos.

W tej sytuacji Polak poszedł na spacer wzdłuż linii granicznej i znalazł małą szczelinę w płocie. Zaczął rozkręcać druty i wkrótce pojawiła się w płocie wielka dziura. Godzinę później jego 430 podopiecznych było już w Jordanii. Wieść o jego „twórczym bohaterstwie” szybko rozeszła się w środowiskach polonijnych na Bliskim Wschodzie. Człowiek ten został wezwany do ambasady RP, a potem zaangażowany do pomocy w Operacji Samum.

Tym razem jednak obawy polskiej grupy usiłującej przemycić do Turcji sześciu amerykańskich agentów potwierdziły się. Iracki funkcjonariusz na punkcie kontrolnym studiował w Polsce i mówił po polsku na tyle dobrze, że mógł się porozumieć. Kiedy autobus dojechał do granicy, zadał jednemu z amerykańskich szpiegów pytanie po polsku. Ponieważ szpieg nie znał języka polskiego, udawał mocno pijanego.

Niemal natychmiast kierowca wyskoczył z samochodu i zgodnie ze słowiańską tradycją pocałował irackiego agenta w policzek, a obaj panowie zwarli się też w „niedźwiedzim uścisku”. Wymienili uprzejmości, a Polak skomplementował polszczyznę strażnika. Wszystko to spowodowało, iż autobus przepuszczono bez dalszej kontroli paszportów. Polskie siły specjalne uratowały nie tylko agentów, ale także tajne mapy różnych obiektów wojskowych i kluczowych punktów w Bagdadzie.

Burzliwa historia

W nagrodę za pomoc ze strony polskiej rząd Stanów Zjednoczonych obiecał nakłonić inne rządy zachodnie do umorzenia połowy, czyli 16,5 miliarda dolarów polskiego długu zagranicznego. Ostatecznie istotnie do tego doszło, gdy 21 kwietnia 1991 roku podpisano porozumienie z tak zwanym Klubem Paryskim wierzycieli. Jednak z politycznego punktu widzenia z udziału Polaków w tej śmiałej akcji niewiele wynikło. Wysiłki Polski na rzecz przystąpienia do NATO były nadal trudne w wyniku sprzeciwu kilku państw zachodnich.

Wykorzystując umiejętności i wiedzę zdobytą podczas jesiennej eskapady, Polacy wyprowadzili później na wolność 15 innych cudzoziemców. Głównie Brytyjczyków, przetrzymywanych przez Irakijczyków jako zakładników w ramach tzw. kampanii „ludzkiej tarczy” Saddama, mającej na celu odparcie alianckiej inwazji przez grożenie zachodnim zakładnikom. 

Udział polskich sił specjalnych w Operacji Samum był dość niezwykłym jak na owe czasy wydarzeniem. Oficerowie polskiego wywiadu mówili, że pomimo swojej przeszłości w roli szpiegów Układu Warszawskiego czuli się komfortowo, pomagając swoim byłym wrogom. „Większość z nas była profesjonalistami” – powiedział jeden z nich. „Poza tym ci ludzie byli pracownikami CIA. Gdyby zostali złapani w Iraku, groziłaby im kara śmierci. To byli nasi koledzy i musieliśmy im pomóc”.

„To było duże ryzyko” – powiedział William Webster, który wówczas kierował CIA i na początku listopada 1990 roku przyjechał do Warszawy, by podziękować polskiemu rządowi za pomoc. „Polakom należy się wielkie uznanie. To był dobry początek dla naszych relacji w przyszłości” – stwierdził.

Historia ucieczki Amerykanów z Iraku łączy w sobie wszystkie elementy thrillera – napięcie, bohaterstwo, ślepy los i uliczny spryt. Był też dodatkowy składnik: słodko-gorzki posmak, typowy dla burzliwej historii Polski, która w 1989 roku osiągnęła swoistą kulminację wraz z upadkiem komunizmu.

Informacje o tej niezwykłej operacji zostały po raz pierwszy ujawnione w 1995 roku przez dziennik „The Washington Post”. W 1999 roku reżyser Władysław Pasikowski nakręcił film pt. „Operacja Samum”, który był pierwszą polską produkcją współfinansowaną przez Warner Bros. i HBO.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama