Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 18:28
Reklama KD Market
Reklama

„Szczęki” u wybrzeży Massachusetts

Ataki rekinów na ludzi zdarzają się, statystycznie rzecz biorąc, bardzo rzadko. Jeszcze mniej prawdopodobne jest to, iż ofiarą takiego ataku zostanie osoba pluskająca się w wodach Atlantyku w północno-wschodnich stanach USA. Niemal wszystkie gatunki rekinów preferują dość ciepłe wody i z natury rzeczy trzymają się z dala od ludzi. Homo sapiens nie jest dla nich przysmakiem, choć bywa przypadkową ofiarą...

Oko w oko z drapieżnikiem

Mimo to począwszy od początku ubiegłej dekady w okolicach Cape Cod u wybrzeży stanu Massachusetts notuje się zwiększoną obecność żarłaczy białych, zwanych czasami, bez większego uzasadnienia, ludojadami. Te wielkie morskie drapieżniki osiągają często długość 6 metrów i ważą do 2 ton. Posiadają doskonały węch i potrafią wyczuć kroplę krwi w ponad 100 litrach wody. Są też doskonałymi pływakami – w pogoni za ofiarą są w stanie rozwijać szybkość do 40 kilometrów na godzinę. Jednak na ludzi z zasady nie polują – ich pożywienie stanowią ryby, delfiny, żółwie oraz foki. Te ostatnie zwierzęta stanowią klucz do wyjaśnienia zwiększonej obecności rekinów u wybrzeży stanu Massachusetts.

W roku 1972 zatwierdzona została ustawa o nazwie Marine Mammal Protection Act, której celem było odrodzenie populacji fok wzdłuż wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Zwierzęta te zagrożone były całkowitym wytrzebieniem, w związku z czym uchwalenie tej ustawy było w pełni uzasadnione. Jak to jednak zwykle w tego rodzaju przypadkach bywa, nikt nie zastanawiał się wtedy nad potencjalnymi skutkami ubocznymi. A skutki te są dziś dość oczywiste.

Ekolodzy twierdzą, że renesans populacji fok w tym rejonie jest wielkim sukcesem, który powinien być powodem do dumy. Uważają też, że związana z tym zjawiskiem znacznie zwiększona obecność rekinów jest również pozytywna. Nie wszyscy jednak są tego samego zdania. Dla rekinów, zresztą nie tylko żarłaczy białych, foki stanowią główne źródło pożywienia. W związku z tym nagły wzrost populacji tych ssaków jest dla morskich drapieżników pewnego rodzaju rajem. Gromadzą się w pobliżu wybrzeży Massachusetts w coraz większych grupach, mimo że żarłacze są z natury samotnikami.

Surfujący w pobliżu LeCount Hollow Beach ludzie jeszcze kilka lat temu uprawiali ten sport przez cały rok, ale dziś preferują miesiące zimowe. Wtedy liczba fok w wodach Atlantyku jest nieco mniejsza, a co za tym idzie mniejsze jest też prawdopodobieństwo spotkania oko w oko z wielkim rekinem. Charles Cole, który uprawia surfing począwszy od lat 70., twierdzi, że w przeszłości ludzie obserwowali dwa lub trzy żarłacze białe każdego lata, a dziś są codziennie dziesiątki tych drapieżników. Cole pomalował nawet dno swojej deski surfingowej w białe, szare i czarne paski, co ma przekonać przeciętnego rekina, iż osoba znajdująca się na tej desce nie jest foką. Jednak nigdy nie wchodzi do wody wtedy, gdy odnosi wrażenie, iż w oceanie może być zbyt wiele rekinów. Nie umie wyjaśnić, co to dokładnie oznacza, gdyż jest to zapewne sprawa „szóstego zmysłu”, ostrzegającego go przed niebezpieczeństwem. Jego zdaniem wody Atlantyku w jego okolicy są zbyt często odwiedzane przez rekiny od lipca do późnego października każdego roku.

Ostatnia deska ratunku

Dziś na plażach wzdłuż wybrzeży Cape Cod znajdują się liczne tablice ostrzegające ludzi przed rekinami. Są też specjalne pojemniki, w których umieszczono urządzenia mogące służyć do tamowania potencjalnie śmiertelnych krwotoków, będących skutkiem ataków morskich drapieżników. Są to jednak środki doraźne, które nie rozwiązują znacznie większego problemu. W latach 1888-1962 ponad 100 tysięcy fok zostało uśmierconych przez ludzi. Rekinom nie wiodło się lepiej. Zwierzęta te zostały pozbawione ich naturalnego pożywienia, a ponadto polowano na nie bezlitośnie, skutecznie wytrzebiając większość ich populacji. W roku 2003, kilka lat po wprowadzeniu całkowitego zakazu połowu żarłaczy białych, naukowcy oszacowali, że populacja tych ryb w wodach Atlantyku spadła o 75 proc.

W związku z tym wspomniana ustawa z 1972 roku była w pewnym sensie ostatnią deską ratunku, zarówno dla fok, jak i dla rekinów. Sukces tego aktu prawnego stanowi jednak swoistą ironię ekologiczną. Foki i rekiny znów licznie goszczą wzdłuż wschodniego wybrzeża USA, a zatem wszystko jest tak, jak było od tysięcy lat. Jednocześnie jednak okoliczni mieszkańcy zgłaszają coraz częściej zastrzeżenia, ponieważ boją się „szczęk”, tak realnie przedstawionych w filmie Spielberga pt. Jaws. Jest to lęk w zasadzie nieuzasadniony, ale nie da się go łatwo zwalczyć. Tymczasem rozwiązanie tego problemu nie może polegać na ponownym trzebieniu tych zwierząt, gdyż nikt tego rodzaju działań nie zaakceptuje.

Rekiny, lub ich wcześni przodkowie, zamieszkują oceaniczne wody od mniej więcej 450 milionów lat. Ludzie przystosowali się w taki czy inny sposób do ich obecności, choć nadal niektóre kraje (ostatnio między innymi Francja, Norwegia i Finlandia) organizują akcje, których celem jest zredukowanie populacji rekinów. W USA nie prowadzi się tego typu działań, choć z drugiej strony w niektórych stanach trzebi się wilki (np. w Wisconsin), a grizzly są tolerowane wyłącznie w kontrolowanych parkach narodowych.

Wypadki z rekinami zdarzają się, ale są zjawiskiem rzadkim. Jeśli chodzi o Cape Cod, po raz ostatni wypadek śmiertelny wydarzył się tam w roku 2017, kiedy to Arthur Medici zginął w wyniku ataku żarłacza białego. Był to pierwszy tego rodzaju wypadek od 1936 roku. W wyniku śmierci Medici władze miejscowości Wellfleet, u wybrzeży której doszło do ataku, zaostrzyły niektóre przepisy. Między innymi ograniczono obszar, na którym ludzie mogą pływać w Atlantyku, a czasami, gdy w okolicy pojawiają się rekiny, obowiązuje całkowity zakaz kąpieli. Przyszłość pokaże, czy działania te okażą się skuteczne.

Krzysztof M. Kucharski


New-Shepard_Wikipedia

New-Shepard_Wikipedia


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama