Każdy z nas ma czasem taki dzień, lub chwilę, kiedy tak baaaardzo nam się nie chce. Tak samo jak ten stan u różnych ludzi, dotyczy różnych rzeczy, tak też mamy odmienne sposoby, aby sobie z nim poradzić. Niektórzy zatem kapitulują i dają sobie chwilę wytchnienia. Inni zaczynają podobnie, ale później przychodzą wyrzuty sumienia, że znów zawalili. Są też tacy, którzy nie pozwalają sobie na żadne chwile słabości i zwyczajnie biorą się do pracy. Czy odnajdujesz siebie w którejś z tych grup? A może w takich chwilach idziesz za przykładem bohaterów Kubusia Puchatka, którzy zwracali się do siły wyższej: „Boże spraw, by nam się chciało, tak jak nam się nie chce!”
Poradzenie sobie z własnymi słabościami jest oczywiście wyzwaniem. Tak, jak wspomniałam radzimy sobie z tym na różne sposoby, z mniejszą, lub większą skutecznością. Jeżeli jednak jesteśmy rodzicami, mamy można powiedzieć, podwójny orzech do zgryzienia. Stają przed nami dodatkowo „niechcemisie” również naszych dzieci… Jak sobie z tym radzimy?
Prośba
Od tego zwykle się zaczyna. Prośba powiedziana łagodnie i jednocześnie stanowczo. Idealnie, kiedy dodatkowo poparta będzie argumentami, które mają dobitnie pokazać, że to, o co prosimy jest rzeczywiście ważne. Kiedy tak ją przekażemy, dziecko powinno bez problemów zrealizować naszą potrzebę.
Powinno, ale… Nie żyjemy w świecie idealnym, gdzie wszyscy inni funkcjonują, aby realizować nasze zachcianki, nawet te poparte znakomitymi argumentami. Bywa zatem tak, że bieżące potrzeby naszego dziecka są całkowicie różne od naszych i nawet perfekcyjnie wypowiedziana prośba, odbije się od ściany.
Czy to znaczy, że nie powinniśmy używać próśb? Jestem przekonana, że powinniśmy, pamiętając jednak o tym, że tak dziecko, jak i każda inna osoba, ma prawo nam odmówić.
Groźba
Idzie często tuż za prośbą, „pod rękę” z naszymi nerwami. Kiedy zawodzi jej poprzedniczka, a nam brakuje zasobów psychicznych, aby rozwinąć wachlarz z kolejnymi pomysłami, pojawia się Ona. Niestety nie cała na biało (jak w skeczu Piotra Fronczewskiego), wręcz całkiem odwrotnie, bo po niej często nie ma już co zbierać.
Użycie groźby, czy nawet gróźb, wywołuje strach, a ten zupełnie nie sprzyja otwarciu się na argumenty, przekonywania i nasze potrzeby. Strach doprowadza do trzech możliwych reakcji: dziecko ma ochotę uciekać, przestaje reagować, bo strach je paraliżuje, lub zaczyna atakować, aby obronić siebie.
Oczywiście, warto zauważyć, że nasze groźby są różne i mają różną skalę rażenia. Nie zawsze zatem dojdzie do wybuchu, który przerodzi się w awanturę. Jednocześnie musimy być świadomi, że wywołanie strachu nie sprzyja współpracy, a bardziej wycofaniu.
Obiecanki – cacanki
Czyli zwyczajna próba przekupstwa. Kiedy prośbą nie idzie, a groźba nie jest naszym pierwszym odruchem w sytuacji stresowej, niektórzy próbują zachęcić dziecko do współpracy, obiecując nagrodę, lub niespodziankę.
Sama pamiętam, jak moja mama przekonywała mnie do odpowiedniego zachowania u dentysty, obiecując że po wszystkim pójdziemy do cyrku. Niestety plan się nie powiódł. Z jednej strony dentystka była tak nie miła, że zupełnie nie zachęcała do współpracy. Z drugiej, być może, obiecana nagroda była za mała, bo warto pamiętać, że tutaj wartość obiecanej rzeczy ma duże znaczenie. Dodatkowo, kiedy często stosujemy takie sposoby, obiecanki muszą być coraz większe, coraz bardziej wartościowe, aby spełniały swoją rolę.
Czy takim sposobem jednak, nie kreujemy czasem w dziecku postrzegania świata i ludzi przez pryzmat pieniędzy?
Coś innego
Kiedy zastanawiamy się, jak zachęcić dziecko do pracy, której mu się nie chce robić, na którą nie ma ochoty, warto jak zwykle przyjrzeć się sobie. Dokładniej rzecz ujmując, zachęcam do przemyślenia sobie kwestii, kiedy nam, dorosłym zaczyna się chcieć.
Z moich obserwacji wynika, że ogień motywacji zaczyna się tlić, a w pewnym momencie nawet płonąć, kiedy widzę sens własnej pracy. Równie ważne jest aby to, co mam robić mogło doprowadzić mnie do ciekawych efektów, a także sprawiało mi zwyczajnie przyjemność. To wszystko pobudza moją motywację wewnętrzną. To właśnie ona, jak pokazują badania, jest znacznie bardziej skuteczna niż kijek do pogrożenia, czy marchewka na zachętę.
W każdej chwili zatem, możesz wykorzystać zabawę, wierszyki, piosenki, a także opowieści, które roztoczą przed dzieckiem piękne wizje. To właśnie w ten sposób możemy sprawić , aby nasza pociecha poczuła się bohaterem mogącym przyczynić się do naprawy świata. Pamiętajmy jednak o tym, że każdy bohater ma swoje metody. Zewnętrzne poprawki, uwagi, o które sam nie prosi, zwykle nic dobrego nie przynoszą. Dodatkowo, bohater ma prawo wyboru, decyzji, przy którym zadaniu chce pomóc. Do nas jednak należy prawo przedstawienia mu ograniczonej liczby możliwości, z których wybierze odpowiednie dla siebie.
Iwona Kozłowska
jestem pedagogiem, mediatorem, a także Praktykiem i Masterem Emotion NLP. Od 2006r. pracuję z dziećmi, młodzieżą, a także ich rodzicami, nieustannie poszerzając swój warsztat pracy.Po godzinach natomiast jestem całkiem zwyczajną mamą, której również zdarza się nadepnąć na rozrzucone klocki, czy też mierzyć się z wyzwaniami pod tytułem: „Nie chcę jeszcze iść się myć!”, lub „Jeszcze tylko 5 minut…”Moją wielką pasją jest odkrywanie i wspieranie potencjału jaki drzemie w każdym dziecku i w każdym rodzicu. Głęboko wierzę, bo widzę to na swoim przykładzie, że nawet mając dzieci u boku, można realizować swoje marzenia i cele. Jednocześnie, takim podejściem można „zarażać” swoje dziecko, następnie je wspierać, a później wzajemnie się motywować i czerpać ze swoich doświadczeń.Prowadząc MamoKompas pomagam mamom sprawić, aby ich podróż wychowawcza była przyjemna, ciekawa i wzbogacająca!