Władze były przygotowane w weekend na zamieszki, ale sobota i niedziela minęły spokojnie. Małe grupy protestujących zgromadziły się w stanowych stolicach, jednak nie były nawet tak liczne jak służby bezpieczeństwa ochraniające lokalne parlamenty.
Ameryka pozostaje zszokowana scenami chaosu z 6 stycznia, gdy tłum zwolenników ustępującego prezydenta USA Donalda Trumpa wtargnął siłą na waszyngtoński Kapitol, symbol amerykańskiej demokracji. Podobnie jak po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku władze zapowiadają, że zasady bezpieczeństwa zostaną teraz zaostrzone na stałe i nie ma powrotu do sytuacji sprzed szturmu na Kapitol.
W dniach poprzedzających zaprzysiężenie Demokraty Joe Bidena na prezydenta w mediach społecznościowych radykalni stronnicy Trumpa nawołują do dalszych gwałtownych protestów, szczególnie w dzień inauguracji w najbliższą środę. Rząd USA ostrzega, że grupy te mogą korzystać w komunikowaniu się ze sprzętu radiowego jako alternatywy dla platform społecznościowych, które częściowo usuwają ich wpisy.
Z obawy przed atakami w ostatni weekend władze stanowe znacząco zwiększyły ochronę swoich parlamentów, ściągając oddziały Gwardii Narodowej, wznosząc bariery ochronne, zabijając okna i prosząc mieszkańców, by nie pojawiali się w okolicy.
Mimo ostrzeżeń Federalnego Biura Śledczego (FBI) w weekend nie doszło do żadnych poważnych incydentów. W Lansing w Michigan przed stanowym Kapitolem w niedzielny poranek zebrało się kilkudziesięciu demonstrantów, z których niektórzy byli uzbrojeni. Do mniejszych manifestacji dochodziło w Minnesocie, Teksasie, Oregonie, Ohio i Karolinie Południowej.
Rozpoczynający się tydzień inauguracyjny Bidena stanowi bezprecedensowe wyzwanie dla sił bezpieczeństwa wobec których jest wiele nieufności. W Waszyngtonie FBI sprawdza kierowanych do stolicy żołnierzy Gwardii Narodowej. Osoby stojące na czele operacji zabezpieczania prezydenckiej inauguracji obawiają się ataku lub prowokacji z wewnątrz.
Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)