Czas świąteczny sprzyja zainteresowaniu biblijnymi opowieściami. Jednym z cudów, jakie opisuje Biblia, jest rozstąpienie się wód Morza Czerwonego i przejście narodu wybranego suchą stopą na drugi brzeg. To niezwykłe wydarzenie spędza sen z powiek również licznym naukowcom. Za wszelką cenę próbują znaleźć racjonalne wyjaśnienie dla tak nieprawdopodobnego zjawiska...
Przypowieść czy historia?
„Mojżesz wyciągnął rękę nad morze, a Pan cofnął wody gwałtownym wiatrem wschodnim, który wiał przez całą noc, i uczynił morze suchą ziemią. Wody się rozstąpiły, a Izraelici szli przez środek morza po suchej ziemi, mając mur z wód po prawej i po lewej stronie” (Wyj 14, 21-22).
Przeprowadzenie Izraelitów przez Morze Czerwone to jedna z najbardziej fascynujących historii biblijnych. Jedni traktują ją w kategoriach cudu dokonanego przez Boga, inni wkładają między bajki. Jednak część badaczy uważa tę opowieść za wydarzenie historyczne. Ich zdaniem namacalne ślady niezwykłego zjawiska da się wytropić, jak również da się znaleźć jego logiczne wytłumaczenie. Jedną z takich prób jest fascynująca teoria Morza Trzcin.
Jak szacują badacze, wyjście narodu wybranego z Egiptu, po którym nastąpiła przeprawa przez Morze Czerwone, mogło mieć miejsce w okresie pomiędzy 1300 a 1200 rokiem przed naszą erą. Oprócz kłopotów z datowaniem, głównym problemem jest ustalenie miejsca, w którym Izraelici mieli się w cudowny sposób przeprawić przez wodę, uciekając przez gniewem i wojskiem faraona.
Zatopiona armia
Ron Wyatt, zafascynowany Pismem Świętym archeolog amator twierdzi, że odnalazł dokładny punkt, w którym doszło do spektakularnej przeprawy. Jego zdaniem znajduje się on w Zatoce Akaba pomiędzy półwyspem Synaj a Arabią Saudyjską. Po przeanalizowaniu informacji o miastach, przez jakie wędrowali Izraelici, Wyatt doszedł do wniosku, że przejście przez Morze Czerwone miało miejsce we współczesnej miejscowości Nuwajbi. Jest tam rozległa plaża, na której z powodzeniem mógłby się pomieścić wyprowadzony z Egiptu lud.
Plaża otoczona jest ze wszystkich stron górami, poza jednym przesmykiem. Topografia terenu świetnie pasuje do opisu w Biblii: „Izraelici zabłądzili w kraju, a pustynia zamknęła im drogę”. Co więcej, ekipa badawcza Wyatta ustaliła, że na wysokości plaży w zatoce znajduje się podwodny płaskowyż, który łączy wybrzeże półwyspu Synaj i Arabii Saudyjskiej. Zatoka Akaba w pozostałych miejscach jest dużo głębsza. Odkrycie zdaje się wskazywać, że dokładnie w tym miejscu panowały idealne warunki do przeprawy.
Jakby tego było mało, Wyatt dokonał badań dna morskiego i odkrył, że na całej długości płaskowyżu pomiędzy obydwoma wybrzeżami pod wodą znajdują się artefakty. Natrafiono na osie z kołami i rydwany obrośnięte koralowcami, złote okucia kół i starożytne końskie podkowy. Udało się określić wiek niektórych ze znalezisk z dna. Ustalono, że są pochodzenia egipskiego i mniej więcej z okresu, na który przypadała przeprawa narodu wybranego przez wodę.
Wszystko zdawało się wskazywać na to, że artefakty to pozostałości po wojsku faraona, które zginęło w toni powracającej fali. Ron Wyatt nie posiadał się z radości. W końcu udało mu się udowodnić, że biblijny cud nie jest jedynie przypowieścią służącą za alegorię, lecz faktycznie miał miejsce. Izraelici rzeczywiście przedostali się na drugą stronę, a egipskie wojsko zostało z woli Boga zatopione.
Entuzjazmu Wyatta nie podzielał jednak świat nauki i jego odkrycie zostało odrzucone, a badania nazwane pseudoarcheologią. Wyatt w swojej karierze odkrywcy wiele razy ogłaszał dotarcie do zagadkowych miejsc opisanych w Biblii. Twierdził, że znalazł Arkę Noego, Sodomę i Gomorę oraz Wieżę Babel. Żadne z jego odkryć nie zostało jednak uznane przez środowisko archeologów.
Symulacja komputerowa
Zatem zagadka rozstąpienia się wód Morza Czerwonego formalnie nadal pozostawała nierozwiązana. Jej rozwikłania podjął się tym razem naukowiec z National Center for Atmospheric Research w Kolorado, Carl Drews. Badacz zajął się wiatrem, którym posłużył się Bóg, by cofnąć wody. Zauważył, że pełny biblijny opis wydarzenia jest bardzo szczegółowy i zawiera nawet takie detale jak kierunek wiatru, który wiał ze wschodu, oraz że to zjawisko atmosferyczne trwało całą noc.
Carl Drews postanowił sprawdzić, czy przejście Izraelitów przez morze było wynikiem cudownej interwencji boskiej czy też może efektem sprzyjających warunków pogodowych. Wpadł na pomysł, że zmierzy, czy rzeczywiście wiatr wiejący z odpowiednią siłą jest w stanie odepchnąć masy wód tak, by odsłoniło się dno. W tym celu posłużył się symulacją komputerową, programem stosowanym do przewidywania trasy zbliżających się tornad. Po kolei podkładając różne wartości, Drews ostatecznie ustalił, że kiedy wiatr wieje z prędkością 100 kilometrów na godzinę, jest w stanie w ciągu 12 godzin odsłonić w zbiorniku wodnym znaczne połacie suchego lądu.
Zjawisko wypchnięcia mas wodnych przez wiatr nie jest jedynie efektem elektronicznym, wygenerowanym przez program komputerowy, ale realnie zachodzącym procesem na Ziemi, na przykład na jeziorze Erie na granicy Stanów Zjednoczonych i Kanady. Zatem rozstąpienie się wód było fizycznie możliwe. Co prawda przeprawa przy tak silnym wietrze nie mogła być niczym przyjemnym dla uciekających Izraelitów, ale wiele byli w stanie znieść, gdy po piętach deptały im wojska faraona.
Błąd w przekładzie Biblii
Pozostawał jednak jeszcze jeden problem do rozwiązania. Była nim kwestia miejsca, w którym naród wybrany przeprawił się przez wodę. Wielu badaczy, którzy uznają historię przejścia Izraelitów przez morze za rzeczywistość, uważa, że nie odbyło się ono przez Morze Czerwone. Fakt, że nazwa tego właśnie akwenu cytowana jest zawsze w Piśmie Świętym przy opisie cudu to wynik pomyłki. W II wieku p.n.e. Stary Testament przetłumaczono z języków hebrajskiego i aramejskiego na grekę. Wtedy po raz pierwszy użyto nazwy „Morze Czerwone”. Tłumaczenie to, zwane Septuagintą, stało się podstawą wszystkich innych tłumaczeń chrześcijańskich edycji Biblii. Raz popełniony błąd był powielany przez dwa tysiąclecia.
Tymczasem prawdziwe określenie, jakiego użyto w oryginalnym hebrajskim tekście, brzmiało „Jam Suf” i znaczyło tyle co „Morze Trzcin”. Chodziło więc raczej o teren jakichś mokradeł porośniętych sitowiem. Niektórzy twierdzą, że tym miejscem mogło być Małe lub Wielkie Jezioro Gorzkie przy Kanale Sueskim. Z kolei Carl Drews, który przeprowadził komputerową symulację rozstąpienia się wód, uważa, że biblijna scena rozegrała się zupełnie gdzie indziej, a mianowicie tam, gdzie Nil wpada do Morza Śródziemnego. A dokładnie przy wschodniej odnodze Nilu. Dziś w tym miejscu rozciąga się Jezioro Buhajrat al-Manzila.
Badacz zadał sobie wiele trudu, by zrekonstruować Deltę Nilu sprzed ponad 3 tysięcy lat. Po dodaniu tych danych topograficznych do programu symulacji mógł już postawić tezę, że właśnie ten rejon jest najbardziej prawdopodobnym punktem przeprowadzenia Izraelitów przez wody, które się rozstąpiły. Drews dogrzebał się również do źródeł wskazujących na to, że w Delcie Nilu doszło do podobnego zjawiska w czasach nowożytnych.
Brytyjski generał Alexander Tulloch twierdził, że na własne oczy widział, jak w 1882 roku, na skutek bardzo silnego wiatru wiejącego ze wschodu, wody Jeziora Buhajrat al-Manzila cofnęły się o 11 kilometrów. Mojżesz, by ocalić naród wybrany, wykorzystał więc sprzyjające warunki pogodowe. Tylko jak to się stało, że wystąpiły one właśnie wtedy, kiedy były tak bardzo potrzebne?
Emilia Sadaj
Reklama