Cywilny ruch lotniczy na całym świecie praktycznie zamarł z powodu pandemii koronawirusa. Wiadomo już ponad wszelką wątpliwość, że dla awiacji cywilnej będzie to znacznie poważniejszy problem od tego, jaki wystąpił po atakach terrorystycznych 9/11. Wtedy lotniczy krach był stosunkowo krótkotrwały, a codzienny ruch pasażerski szybko wrócił do normalnego poziomu...
Szokujące straty
Obecna sytuacja jest zupełnie inna z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak długa będzie walka z koronawirusem, a zatem jak długo będą obowiązywać poważne restrykcje dotyczące podróżowania. Po drugie, niektórzy analitycy są zdania, że nawet po wygaśnięciu pandemii ludzie już nigdy nie wrócą do beztroskiego latania po całym świecie. A zatem wyrządzone szkody mogą okazać się trwałe.
Szkody te już dziś są olbrzymie. Linie EasyJet zawiesiły bezterminowo wszystkie swoje loty. Podobnie jest w przypadku irlandzkiego Ryanaira, który nie ma zamiaru wznowić jakichkolwiek lotów przed czerwcem. W British Airways z pracy zwolniono 36 tysięcy ludzi, głównie dlatego, że brytyjski przewoźnik zlikwidował wszystkie swoje kursy z lotnisk Gatwick oraz London City. Jeśli chodzi o takie linie amerykańskie jak American i United, działają one nadal, ale znacznie ograniczyły liczbę lotów, a kursy na niektórych trasach zostały zawieszone.
Szacuje się, że na początku kwietnia w skali całego świata liczba lotów pasażerskich zmalała o 95 proc., co oznacza bezrobocie dla setek tysięcy ludzi. Organizacja IATA twierdzi, że obecny kryzys może przetrwać zaledwie 30 linii lotniczych z 700 zarejestrowanych obecnie przewoźników. Są to szokujące dane, choć specjaliści z IATA twierdzą również, że katastrofa ta może zostać złagodzona przez finansowe wsparcie ze strony poszczególnych rządów. Niestety nie wszystkie rządy stać na wydawanie ogromnych sum pieniędzy na ratowanie upadających towarzystw lotniczych. Częściowa nacjonalizacja firm jest ponadto politycznie ryzykowna, a w USA praktycznie niewykonalna.
Wedle ocen specjalistów z Virgin Atlantic, ratunek dla głównych linii lotniczych kosztować będzie ponad 10 miliardów dolarów, choć może się okazać, że ostatecznie będzie to suma znacznie większa. Problem jednak w tym, że nawet jeśli awiacja cywilna zostanie uratowana przed finansowym krachem, jej przyszłość rysuje się bardzo niepewnie. Wynika to z faktu, że obowiązujące obecnie restrykcje zmusiły nas do rewizji niektórych nawyków, sposobów prowadzenia interesów, metod spędzania wolnego czasu, itd.
Wstyd latania
Zanim jeszcze doszło do pandemii, w miarę jasne było to, iż dalszy rozwój lotnictwa cywilnego pociągnie za sobą negatywne zjawiska. Obliczano na przykład, że do roku 2050 emisja spalin wydzielanych przez samoloty pasażerskie stanowić będzie 25 proc. wszystkich szkodliwych wyziewów. Nastoletnia aktywistka Greta Thunberg rozpropagowała termin flygskam, czyli „wstyd latania”, sugerując, że ludzkość powinna znacznie ograniczyć latanie samolotami, o ile tylko jest to możliwe. Jej kampania przyniosła w Szwecji istotne rezultaty. W kraju tym o 17 proc. wzrosła liczba ludzi korzystających z pociągów, a ruch lotniczy zmalał o 4 proc.
Jednak pociągami nie można jeździć na odległe kontynenty, a podróże w celach biznesowych niemal zawsze odbywają się drogą powietrzną. Pandemia wykazała, że spotykanie się na odległość, przy pomocy wszystkich dostępnych urządzeń technicznych, jest nie tylko możliwe, ale bywa czasami znacznie bardziej efektywne niż bezpośrednie posiedzenia w salach konferencyjnych. Nawet na stopie czysto prywatnej miliony ludzi przekonały się w czasie ostatnich kilku tygodni, iż utrzymywanie kontaktów z rodziną i znajomymi nie musi polegać na podróżowaniu.
Niektórzy analitycy upatrują w obecnej sytuacji ogromną szansę na przeprowadzenie istotnych reform. Twierdzą na przykład, że ratunek finansowy dla lotnictwa cywilnego winien zostać opatrzony pewnymi warunkami. Po pierwsze, trzeba wymagać, by linie lotnicze były zawsze w stanie pomagać w krytycznych sytuacjach, np. w przypadku koniecznych przewozów uchodźców lub ludzi dotkniętych klęskami żywiołowymi. Po drugie, władze poszczególnych krajów, mające finansowy udział w firmach lotniczych, mogłyby wymagać od nich prowadzenia polityki, której celem byłoby zmniejszenie liczby lotów, zredukowanie szkodliwych emisji i ograniczenie niektórych planów zachęcających ludzi do częstego latania. Przykładowo, osoby, które korzystają z tzw. frequent flyer programs, mogłyby zostać obłożone dodatkowymi podatkami, a struktura cen biletów być może powinna być zależna od tego, jak często dana osoba korzysta z transportu lotniczego.
Wszystko to jest na razie dość odległą perspektywą, ponieważ kres pandemii jest mało przewidywalny, podobnie zresztą jak jej skutki. Mimo to pewne zmiany są niemal nieuniknione. Mówi się na przykład o tym, że w przyszłości stoliki w restauracjach będą od siebie znacznie bardziej oddalone, tak by ludzie nie siedzieli blisko siebie. A skoro tak, niemal na pewno podobne rozwiązanie stanie się konieczne w samolotach, w których pasażerowie tłoczą się w ciasnocie, czasami przez wiele godzin. Tendencją ostatnich lat było zmniejszanie odległości między rzędami foteli, co umożliwiało zmieszczenie na pokładzie większej liczby pasażerów. Wydaje się, że niezależnie od dalszego rozwoju wypadków czasy te należą do przeszłości. Ludzie po prostu nie będą chcieli podróżować w takich warunkach.
Prawdopodobne jest to, że lotnictwo cywilne nigdy już nie wróci do stanu sprzed pandemii. Nie pozwoli na to ich kondycja finansowa. Nie pozwolą też zapewne pasażerowie, których poglądy na latanie samolotami ulegają obecnie dość dramatycznym i być może trwałym przemianom.
Krzysztof M. Kucharski
Reklama