Od wielu tygodni media pełne są doniesień o pandemii koronawirusa. Jedni snują katastroficzne prognostyki, inni zaś są zdania, że obecna sytuacja jest wprawdzie poważna, ale daleko jej do skali problemów w przeszłości. Jeśli sięgnąć do historii, największa katastrofa epidemiologiczna w dziejach ludzkości miała miejsce w XIV wieku...
Pandemia z Chin
Współczesnym historykom trudno jest ustalić dokładny przebieg pandemii, gdyż dane na ten temat są fragmentaryczne, a ich wiarygodność bywa podawana w wątpliwość. Jednak pewne fakty są w miarę niezaprzeczalne. Pewne jest między innymi to, że Europa straciła wtedy miliony mieszkańców, co miało dość istotne skutki.
Naukowcy są zgodni co do tego, iż plaga zaczęła się w latach 1338-1339 gdzieś w okolicach miejscowości Issyk-Kul na terenie dzisiejszego Kirgistanu. Stamtąd zarazki znane jako Yersinia pestis (pałeczka dżumy) szybko rozprzestrzeniły się na Chiny. Ich nośnikiem były przede wszystkim pchły pasożytujące na szczurach.
Na szybki rozrost pandemii złożyło się kilka czynników. Po pierwsze, w owym czasie zmieniał się klimat naszego globu, co spowodowało, że liczne gatunki gryzoni azjatyckich zaczęły migrować z wysychających stepów do skupisk ludzkich. Po drugie, XIII-wieczne ataki Mongołów na Chiny spowodowały upadek rolnictwa i handlu, co doprowadziło w roku 1331 do klęski głodu. W Azji żyły wtedy miliony niedożywionych i osłabionych ludzi, którzy byli szczególnie podatni na choroby. Po trzecie, gdy pod koniec trzeciej dekady XIV wieku doszło do ożywienia handlu, kupcy wędrujący tzw. Jedwabnym Szlakiem oraz marynarze kursujący z Azji do Europy stali się naturalnymi nosicielami chorób.
Dżuma mogła dotrzeć do Europy drogą lądową, jednak przeważa pogląd, iż została rozprzestrzeniona przez szczury podróżujące na pokładzie statków należących do kupców genueńskich. Już w roku 1347 w mieście Kaffa na Krymie doszło do mongolskiego oblężenia, w czasie którego armia Jani Bega zaczęła wymierać z powodu dżumy. Nacierający Mongołowie zaczęli katapultować do miasta zwłoki zmarłych na dżumę, by zarazić obrońców. Ostatecznie kupcy zbiegli na Sycylię i niemal na pewno przywieźli ze sobą „czarną śmierć”. Wkrótce epidemia objęła cały Półwysep Apeniński, a potem rozpoczęła marsz na północ Europy.
W październiku 1347 roku do portu Mesyna na Sycylii wpłynęło 12 okrętów genueńskich. Ku przerażeniu tubylców większość marynarzy nie żyła, a ich ciała pokryte były czarnymi, odrażającymi bąblami. Ci, którzy nadal żyli, mieli wrzody, z których wyciekała krew. Statki zostały natychmiast odesłane na pełne morze, ale było już za późno. Zaraza zakorzeniła się w Europie i przez następne kilka lat zabijała miliony ludzi.
Bezradność i kwarantanna
Statki genueńczyków, przegonione z Sycylii, w styczniu 1348 roku zawinęły do Wenecji. Kilka tygodni później epidemia dżumy wybuchła w kilku miastach, między innymi w Pizie. Następnie choroba pojawiła się w Marsylii, by szybko rozprzestrzenić się na całą Francję, Hiszpanię i Portugalię. W połowie 1348 roku zachorowania zaczęły występować w Anglii, Szkocji, północnych Niemczech i Skandynawii. W roku 1351 plaga dotarła do północno-zachodniej Rosji. Były jednak enklawy, w których dżuma nigdy nie zaatakowała. Dotyczyło to między innymi niektórych części dzisiejszej Holandii i Belgii oraz Polski i Czech. Naukowcy nie wiedzą do dziś, dlaczego tak się stało. Być może powodem były warunki klimatyczne. Możliwe jest również to, iż kontakty z zarażonymi ludźmi były w tych krainach mocno ograniczone.
Jeśli chodzi o Anglię, pierwsze przypadki dżumy zanotowano w przybrzeżnym hrabstwie Dorset, gdzie w niektórych miejscowościach wymarła praktycznie cała ludność. Nieco później plaga zaatakowała Londyn i resztę terytorium Anglii. Pandemia objęła też Bliski Wschód, gdzie na terytoriach zajmowanych dziś przez Liban, Syrię, Izrael i Palestynę umierały masowo miliony ludzi.
Niestety nikt nie był w stanie pomóc chorym. W okresie średniowiecza medycyna przeżywała okres stagnacji, a liczący się teoretycznie w ówczesnym świecie specjaliści publikowali prace, w których winą za plagę obarczali „złe powietrze” lub boską wolę. Dżumy nie można było oczywiście w żaden sposób wyleczyć, a współczesne nam pojęcie higieny osobistej nie istniało – w dużych miastach ludzie żyli w fatalnych warunkach sanitarnych, otoczeni odpadami i wałęsającymi się wszędzie zwierzętami. Były to idealne warunki do rozprzestrzeniania się zarazy. Jedynym ciekawym eksperymentem była wtedy decyzja władz miasta Ragusa (dziś Dubrownik) o całkowitej kwarantannie całej ludności.
Krok ten miał zasadnicze znaczenie i przyczynił się do wygaśnięcia pandemii w całej Europie. Władze Ragusy nie tylko odizolowały ludność miasta, ale również nakazały, by marynarze na pokładzie wszystkich zawijających do portu okrętów pozostawali w odosobnieniu przez 30 dni (trentino), a potem przedłużyły ten okres do 40 dni (quarantino). W ten sposób powstał dzisiejszy termin „kwarantanna”.
Wszystko to nie zmieniało niestety faktu, iż chorzy na dżumę byli w zasadzie skazani na śmierć w ciągu kilku dni. Ich ciała zwykle palono, ale narastająca liczba zwłok powodowała, że w niektórych miastach trupy zalegały całe ulice. Panika stała się powszechna niemal w całej Europie, napędzana poczuciem absolutnej bezradności w obliczu śmiertelnej pandemii. Ponieważ nikt nie umiał ani wyjaśnić powodów choroby, ani też zaproponować jakichkolwiek metod jej leczenia, zaczęły pojawiać się różne egzotyczne teorie.
Winni Żydzi
Niektórzy „zwalali winę” na układ gwiazd lub na występujące w różnych częściach kontynentu zjawiska meteorologiczne. Inni upatrywali w zarazie boską karę za grzechy ludzkości i organizowali marsze ludzi, którzy biczowali się w ramach pokuty. Była też teoria, że dżuma została spowodowana przez celowe zarażanie studni przez Żydów. Teza ta przyniosła tragiczne konsekwencje. W wielu europejskich miastach zaczęło dochodzić do ataków na żydowskie społeczności. W lutym 1349 roku w Strasburgu zamordowano ponad dwa tysiące Żydów. W tym samym roku żydowskie dzielnice w miastach Moguncja i Kolonia praktycznie przestały istnieć. Do roku 1351 ponad 200 ośrodków żydowskich w zachodniej Europie padło ofiarą prześladowań. Ci, którzy zdołali uciec, szukali schronienia w Polsce, gdzie zostali przyjęci z otwartymi ramionami przez króla Kazimierza Wielkiego.
Ówcześni lekarze próbowali różnych prymitywnych metod leczenia, np. upuszczania krwi i nacinania wrzodów. Niektórzy uciekali się do palenia aromatycznych ziół oraz kąpania chorych w mieszaninie octu oraz wody. Żadna z tych metod nie mogła przynieść pożądanych rezultatów. Natomiast ludzie zdrowi próbowali ratować się ucieczką z miast do wsi, co jednak było nieskuteczne, gdyż zarazki były już obecne na ciałach krów, owiec, kóz, świń i kurczaków.
Włoski kronikarz Agnolo di Tura tak opisywał sytuację w mieście Siena: „Ojciec porzuca swoje dziecko, żona męża, brat brata, ponieważ ta choroba nie zna żadnych granic. I wszyscy umierają. I nikogo nie można namówić, by ich pogrzebać. Ludzie wrzucają swoich zmarłych bliskich do wielkich dołów, gdzie ciała leżą na sobie w kilku warstwach. Bez księdza, bez jakiegokolwiek obrządku. Setki ciał dzień w dzień i noc w noc. A te trupy, które nie zostały odpowiednio zasypane, wyciągane są przez zgłodniałe psy. Nikt nie opłakuje zmarłych, bo wszyscy spodziewają się śmierci”.
Totalna dewastacja
Plaga czarnej śmierci wygasła w znacznej mierze w 1353 roku. Nie zniknęła jednak całkowicie, gdyż wybuchała potem okresowo w wielu miejscach Europy i Azji, choć nigdy nie przyniosła tak katastrofalnych skutków jak w XIV wieku. Dziś Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że rocznie z powodu dżumy umiera od 1 do 3 tysięcy ludzi, mimo że istnieją skuteczne metody leczenia, a ogólny poziom higieny osobistej mieszkańców naszego globu znacznie się podniósł.
Ponadto WHO martwi się tym, iż przed kilkoma laty na Madagaskarze pojawił się nowy wariant pałeczki dżumy, który nie poddaje się zwykłym metodom leczenia. W kraju tym doszło dwukrotnie do wybuchu mini-epidemii, choć sytuacja została szybko opanowana. Ponieważ jednak lekarze mają dziś do dyspozycji całą gamę antybiotyków i innych leków, śmiertelność dżumy wynosi obecnie ok. 10 proc. Przy braku skutecznego leczenia 80 proc. pacjentów umiera w ciągu kilku dni.
Wracając do XIV wieku, skutki epidemii czarnej śmierci były zatrważające. Szacuje się, że na całym świecie życie straciło ponad 200 milionów ludzi, a Europa potrzebowała następnych 200 lat, by wrócić do stanu zaludnienia sprzed 1330 roku. Wprawdzie wszystkie współczesne szacunki dotyczące tego okresu są czysto teoretyczne, historycy zakładają, że przed wybuchem zarazy Europa liczyła w sumie 80 milionów mieszkańców, z których 60 proc. tej pandemii nie przeżyło. Paryż stracił ponad połowę populacji, a we Florencji przeżyło 35 proc. mieszkańców. 60 proc. ludności wymarło w Londynie, Hamburgu i Bremen. Jeśli chodzi o Bliski Wschód, zakłada się, że ludność świata islamskiego została zredukowana o 40 proc., choć całkiem możliwe jest to, że skala klęski była tam znacznie większa.
Katastrofalne skutki
Epidemia czarnej śmierci miała poważne skutki ekonomiczne, demograficzne oraz kulturowe. Z powodu eliminacji tak znacznej liczby ludzi w Europie zarobki nagle znacznie wzrosły z powodu braku siły roboczej. Jednocześnie spadły ceny żywności, czasami aż o 40 proc., a nabywanie gruntów rolnych stało się znacznie łatwiejsze, szczególnie przez członków rodzin, w których dżuma uśmierciła sporo ludzi. Niektórzy historycy są zdania, że procesy te przyspieszyły etap rozkładu systemu feudalnego.
Jeśli chodzi o skutki demograficzne i kulturowe, naukowcy twierdzą, że dewastacja spowodowana przez epidemię we Florencji i kilku innych miastach włoskich doprowadziła ogólnie do zwrotu w kierunku ideałów odrodzenia, a zatem spowodowała ostateczne zerwanie ze średniowieczem. Z drugiej strony, katastrofa epidemiologiczna wzmocniła wyraźnie religijny fanatyzm oraz tendencję do oskarżania żebraków, pielgrzymów, Żydów, Cyganów i obcokrajowców o spowodowanie kataklizmu. Prześladowania dotknęły też ludzi chorych na trąd lub jakiekolwiek inne schorzenia dermatologiczne.
Niektórzy badacze są ponadto zdania, że nagła śmierć milionów ludzi przyniosła oziębienie klimatu naszego globu w wyniku dramatycznego ograniczenia upraw rolnych i odrodzenia się lasów. Była to tzw. mała epoka lodowa, czyli okres ochłodzenia znany głównie z rejonu północnego Atlantyku, który nastąpił po okresie średniowiecznego „optimum klimatycznego”. Średnie temperatury na półkuli północnej spadły wtedy o około 1°C. Procesy te zapoczątkowane zostały w połowie XIV wieku i trwały przez kilkaset lat. Jednak związek tych zjawisk z epidemią dżumy jest dość trudny do udowodnienia.
Świat dziś w zasadzie nie pamięta już o dżumie, nawet w kontekście pandemii koronawirusa. Alegoryczna powieść Alberta Camus pod tytułem Dżuma przypomniała nam wprawdzie w 1947 roku o tej zarazie, ale w zupełnie innym kontekście. Czarna śmierć na razie nam nie grozi, natomiast nowe plagi z pewnością pojawiać się będą z niepokojącą częstotliwością, o czym właśnie się w dość bolesny spokój przekonujemy.
Andrzej Heyduk
Reklama