Pod koniec II wojny światowej doszło do tragicznego wydarzenia, w wyniku którego zginęło ok. 9500 ludzi. Niemiecki statek MV Wilhelm Gustloff został zaatakowany torpedami przez sowiecką łódź podwodną S-13, w wyniku czego jednostka w ciągu kilkudziesięciu minut poszła na dno, w odległości 35 kilometrów od Łeby...
Wilhelm Gustloff
Tragedia ta wynikła ze splotu kilku okoliczności. W styczniu 1945 roku Armia Czerwona zbliżała się do Prus Wschodnich, czyli terenu obecnego obwodu kaliningradzkiego, republik bałtyckich oraz Mazur. Większość mieszkańców chciała jak najszybciej ewakuować się na zachód, ale władze niemieckie nie zgadzały się na to, nawołując do walki z nacierających wrogiem. Ostatecznie zdecydowano, że do Prus zostanie wysłany Wilhelm Gustloff. Był to duży okręt pasażerski, choć na czas wojny został wyposażony w działa przeciwlotnicze i zarekwirowany na potrzeby sił zbrojnych III Rzeszy.
Jednostka ta została zbudowana w 1937 roku i miała się początkowo nazywać Adolf Hitler, ale później ochrzczono ją jako Wilhelm Gustloff. To na cześć faszysty szwajcarskiego, który w 1936 roku został zamordowany przez żydowskiego studenta medycyny. Okręt miał służyć jako statek wycieczkowy dla różnych nazistowskich urzędów. Pasażerami pierwszych rejsów byli między innymi działacze organizacji młodzieżowej Kraft durch Freude (Siła przez Radość). Ponadto w roku 1938 zorganizowano morską wycieczkę dla grupy Austriaków, by ich przekonać do głosowania za tzw. Anschlussem, czyli przyłączeniem ich kraju do Niemiec.
W roku 1939 statek został włączony do niemieckiej floty wojennej (Kriegsmarine) i przez następny rok służył jako szpital polowy. Jednak pod koniec 1940 roku Wilhelm Gustloff został przemalowany na wojskowe barwy i zmieniony w pływający ośrodek szkoleniowy dla załóg niemieckich łodzi podwodnych. Stacjonował wtedy w porcie w Gdyni. Pozostawał tam aż do stycznia 1945 roku, kiedy to rozpoczęła się akcja „Hannibal”, której celem była ewakuacja tysięcy ludzi z Prus Wschodnich – zarówno ludności cywilnej, jak i personelu wojskowego.
W gdańskim porcie na pokład okrętu weszło oficjalnie 6050 pasażerów, ale – jak się później okazało – ludzi było znacznie więcej. Heinz Schön, archiwista, który jako jeden z nielicznych przeżył te wydarzenia, ustalił w latach 90., że w sumie na pokładzie statku znajdowało się 173 członków załogi, 918 oficerów, 162 rannych żołnierzy i 8956 cywilów, w tym ponad 5 tysięcy dzieci. Jednostka była przeładowana, ale uznano, że w zaistniałych warunkach było to konieczne.
Dantejskie sceny
30 stycznia 1945 roku Wilhelm Gustloff wypłynął z Gdańska i skierował się na zachód. Wbrew zaleceniom kilku oficerów, którzy radzili, by płynąć wzdłuż wybrzeża na płytkich wodach i przy wyłączonych światłach, kapitan Friedrich Petersen zdecydował się wyprowadzić swoją jednostkę na pełne morze. A gdy dostał komunikat, iż w jego pobliżu znajdował się trałowiec szukający min, zdecydował się na włączenie świateł, w celu uniknięcia kolizji. W ten sposób stał się łatwo wykrywalnym celem dla jednostek sowieckich.
Wkrótce potem kapitan łodzi podwodnej S-13, Aleksander Marinesko, został poinformowany, że wykryta została obecność dużego niemieckiego okrętu na wodach w pobliżu Gdańska. Marinesko zdecydował się śledzić rejs Wilhelma Gustloffa przez około dwie godziny. Następnie wykonał śmiały manewr. Wynurzył swoją łódź na powierzchnię za rufą niemieckiej jednostki i rozkazał odpalenie czterech torped. Jedna z nich zawiodła, ale trzy pozostałe trafiły w cel. Na pokładzie wybuchła panika. Udało się opuścić na wodę zaledwie 9 tratw ratunkowych, a pasażerowie, którzy nie widzieli innego wyjścia, skakali do wody, której temperatura wynosiła 3 stopnie C. Na pokładzie dochodziło do dantejskich scen, np. przypadków tratowania ludzi, starających przedostać się do szalup ratunkowych.
Po 20 minutach Wilhelm Gustloff leżał już na lewej burcie, a pół godziny później poszedł na dno. Znajdujące się w pobliżu inne jednostki niemieckie uratowały 996 osób. Z badań wspomnianego już Schöna wynika, że w wyniku tragedii śmierć poniosło wówczas 9600 osób, w tym wszystkie dzieci. Są to jednak dane nie do końca wiarygodne, ponieważ nie wiadomo dokładnie, ile osób faktycznie znajdowało się w tym dniu na pokładzie.
Po wojnie wiele było dyskusji na temat tego, czy atak na Bałtyku był legalny w świetle prawa międzynarodowego. Zdaniem większości ekspertów kapitan Marinesko nie złamał żadnych międzynarodowych reguł, gdyż zaatakował okręt, który nie był oznakowany jako jednostka medyczna, był uzbrojony i miał na pokładzie personel wojskowy. Sowiecki kapitan z pewnością nie wiedział, że większość pasażerów stanowili cywile i że jego torpedy uśmiercą tysiące dzieci. Słynny pisarz Günter Grass powiedział w wywiadzie udzielonym w 2003 roku: „Siły prawicy twierdzą, że zatopienie Wilhelma Gustloffa było zbrodnią wojenną. To nieprawda. Wydarzenie to było konsekwencją strasznej wojny”.
Inna sprawa, że kapitan Marinesko nie był kryształową postacią. Wcześniej groził mu wyrok sądu wojskowego za alkoholizm na służbie oraz korzystanie z usług prostytutek. W związku z tym po zatopieniu niemieckiego okrętu na Bałtyku nie dostał tytułu „Bohatera ZSRR”, a w październiku 1945 roku został zwolniony z szeregów marynarki wojennej. Zmarł w latach 60., a w 1990 roku Michaił Gorbaczow przyznał mu pośmiertnie wspomniany tytuł.
Wrak Wilhelma Gustloffa nadal spoczywa na dnie Bałtyku i jest zdefiniowany jako „grób wojenny”. Obowiązuje zakaz nurkowania w odległości bliższej niż 500 metrów od zatopionego okrętu.
Krzysztof M. Kucharski
Reklama