Ballady morskie w Chicago – rozmowa z kpt. Waldemarem Mieczkowskim
- 12/06/2019 08:21 PM
Miłośników szantów, czyli piosenek żeglarskich, nie brakuje w Wietrznym Mieście. Jeśli do koncertu muzyki marynistycznej dodamy spotkanie z wielkim człowiekiem morza kpt. Waldemarem Mieczkowskim, wieczór staje się niezapomniany.
Morskie muzykowanie ma w naszym mieście sporą grupę sympatyków. Jednym z głównych popularyzatorów tego gatunku muzycznego jest Polish Yacht Club Chicago. To właśnie na ich zaproszenie w piątkowy wieczór w kameralnej sali Bistro Grand goście mogli usłyszeć gwiazdy sceny marynistycznej. Arek Wlizło, polski Kanadyjczyk, czy też może kanadyjski Polak, nie po raz pierwszy przebywał w Chicago na zaproszenie klubu. Ten popularyzator muzyki marynistycznej zdobył sobie wśród żeglarzy sporą grupę sympatyków. Z Polski przyleciała także wspaniała elita szancistów: Jacek Ronkiewicz, Olek Rzepczyński oraz kpt. Waldemer Mieczkowski – światowej klasy żeglarz, z którym podczas imprezy udało się nam przeprowadzić krótki wywiad.
Artur Partyka: – Jakie były Pana początki związane z żeglarstwem?
Waldemar Mieczkowski: – W 1976 r. w Białymstoku wstąpiłem do drużyny harcerskiej i tak zaczęło się moje żeglowanie. Jakoś to poszło szybciutko. Zacząłem robić stopnie żeglarskie. Przełomowym wydarzeniem był rejs na „Zawiszy Czarnym” w 1984 r. do Kanady z okazji odkrycia tego kraju przez Jacquesa Cartiera. Mieliśmy okazję porównać polską szarą rzeczywistość z kolorowym zachodem. Dużo wtedy żeglowaliśmy: Wyspy Kanaryjskie, Bermudy, Kanada. Braliśmy wtedy udział w akcji ratowania rozbitków w pobliżu Bermudów, podczas której podjęliśmy rozbitków z tonącego żaglowca „Marquez”, uderzonego białym szkwałem. Uratowaliśmy wtedy ośmiu członków załogi. Zobaczyłem morze z każdej strony i już zostałem.
Jak przebiegała pańska kariera na „Zawiszy Czarnym”?
– Przeprowadziłem się do Gdańska i zacząłem żeglować na „Zawiszy Czarnym”. Na początku jako oficer wachtowy, potem bosman, starszy oficer. Zrobiłem patenty kapitańskie. Przez dwa lata pływałem na żaglowcu PAN „Oceania”, docierając na Spitzbergen. W 1994 r. zostałem kapitanem „Zawiszy Czarnego”, flagowego żaglowca ZHP. W tym samym roku poprowadziłem „Zawiszę” do Ameryki Północnej. Przeszliśmy wtedy także Wielkie Jeziora Amerykańskie i gościliśmy w Chicago. Dwukrotnie opłynęliśmy także Przylądek Horn. W tej chwili żegluję na różnych żaglowcach, ale najwięcej czasu spędzam na „Zawiszy Czarnym”, bo sentyment pozostał.
Nawiązując teraz do muzyki – dlaczego szanty są najpopularniejsze na południu Polski?
– Nad morzem żeglarstwo wiąże się z pracą. Morze nie jest tam egzotyką. W głębi Polski, gdzie pływa się po jeziorach, morze jest egzotyką. Dlatego bardziej tam się chce śpiewać o morzu.
Dlaczego piosenki traktujące o morzu nie goszczą na antenach polskich rozgłośni radiowych?
– To może i dobrze. To cały czas jest muzyka niszowa. Jest sporo dobrych twórców, którzy piszą dobre teksty, nie pod publiczkę, tylko starają się o dobrą poezję i muzykę. Śpiewa się je z pasją. Ja śpiewam, bo lubię. Nie jestem zawodowcem, jestem amatorem.
Pana repertuar jest bardzo szeroki, od szantów przez utwory SDM, po ballady Cohena.
– Śpiewając tylko o morzu, czasami ma się tego dosyć. Na żaglowcach nie śpiewało się o morzu, tylko o tym, za czym się tęskniło. W moim przypadku wynika to także z tego, że pochodzę z Białegostoku, słuchałem różnej muzyki, stąd moje zainteresowania są bardzo szerokie. Oprócz muzyki żeglarskiej lubię posłuchać jazzu, bluesa. Dzisiaj na koncercie przedstawię utwory Cohena w tłumaczeniu Macieja Zembatego, będą popularne utwory żeglarskie, trochę poezji żeglarskiej. Z Arkiem Wlizło zaprezentujemy jego piękne ballady. Repertuar będzie szeroki. Myślę, że każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego.
I rzeczywiście tak się stało, jak zapowiedział w wywiadzie kapitan Mieczkowski. Piątkowe spotkanie z balladą na długo zapisze się w pamięci uczestników wśród których znalazł się też kapitan Jacek Reszko – animator szantów w Krakowie. Doskonałe występy solowe, jak i grupowe gwiazd wieczoru sprawiły, że publiczność bawiła się znakomicie. Piękne utwory, wśród których nie zabrakło także „Czterech piwek” Porębskiego, „Nostalgii”, „Kapitana białej floty”, „Gdzie ta keja”, czy „Tawerny pod pijaną zgrają” – piewcy mazurskich przygód Grzegorza Bukały. Miłe, nastrojowe melodie, przeplatane morskimi opowieściami wilków morskich, sprawiły, że czas mijał w majestatycznym szumie bałtyckich i mazurskich fal. Tańce, chóralne wspólne śpiewy i swawole przy doskonale zaopatrzonym barze uczyniły ten wieczór wyjątkowym. A wszystko to pod bacznym okiem komandora klubu Marzeny Oberskiej.
Tekst i zdjęcia: Artur Partyka
Reklama