Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.
fot.pexels.com/Tomasz Gzell/EPA
30 września 2019 roku kończy się w USA federalny rok budżetowy i będzie można już oficjalnie ogłosić, że Polska spełniła wymogi pozwalające na włączenie do Visa Waiver Program (VWP). Jeszcze kilka miesięcy na niezbędne formalności i można będzie dolecieć z Krakowa do Chicago bez obowiązkowego rendez-vous z konsulem. Ponieważ sukces zawsze ma wielu ojców, w kolejce już ustawiają się tłumy, aby ogrzać się w cieniu tego wydarzenia. Nie bez powodu – po obu stronach Atlantyku kampania wyborcza właściwie nigdy się nie kończy.
Powiedzmy sobie szczerze – mimo całego szumu wokół różnych inicjatyw polityków, Polska wchodzi do programu bezwizowego frontowymi drzwiami, zgodnie z obowiązującymi procedurami i w momencie, gdy z prawnego punktu widzenia wejście do Visa Waiver Program należy się nam jak przysłowiowemu psu zupa. W przeszłości wszelkie próby dopasowania VWP do polskich realiów zakończyły się fiaskiem, choć korzystały na tym inne kraje. Nie pomogły także naciski Unii Europejskiej. Jeśli można mówić o czyimś sukcesie, to jest to sukces całej Polski, która przestała być masowym producentem potencjalnych kandydatów do wyjazdu za Ocean w poszukiwaniu lepszego losu. Zajęło to nam całe pokolenie, bo przecież ci, który rodzili się w czasie, gdy prezydent Lech Wałęsa jednostronnie ogłosił zniesienie wiz dla Amerykanów (licząc naiwnie na wzajemność), już dawno osiągnęli pełnoletność.
Sukces został już kilkakrotnie odtrąbiony. Tylko, czy Polacy w USA tak naprawdę mają się w czego cieszyć? Wbrew pozorom, to nie jest przewrotne pytanie. Pokazuje raczej mentalną schizofrenię, w której przychodzi trwać każdej diasporze, starającej się wspierać kraj swoich ojców. Z jednej strony życzymy Polsce jak najlepiej, z drugiej – ekonomiczny sukces nad Wisłą przekłada się bezpośrednio na spadek emigracji zarobkowej, a tym samym coraz trudniejszą kondycję polonijnych biznesów. Czasy, kiedy z LOT-owskich boeingów na JFK i O’Hare wysiadało codziennie kilkuset imigrantów, zapełniających polskie dzielnice, kiedy kwitły polonijne agencje i media, to już przeszłość.
Będąc sam zwolennikiem zniesienia wiz, już wiele lat temu w rozmowach z różnymi entuzjastami zwracałem uwagę na prawdziwość powiedzenia ”Be careful what you wish for”. Zniesienie konieczności posiadania wizy turystycznej B1/B2 nie oznacza końca utrudnień przy podróżach Polaków za Atlantyk. Powstaną też nowe. Najbardziej odczują to rodzice pragnący ściągnąć na kilka miesięcy babcie do opieki nad swoimi dziećmi. Zamiast półrocznej wizy, często przedłużanej do roku, trzeba będzie zadowolić się 90-dniowym pobytem seniora (na granicy trzeba pokazać bilet z datą powrotu), którego nie będzie można przedłużyć bez konieczności opuszczenia USA i wystąpienia o wizę w konsulacie.
Przeświadczenie, że po zniesieniu wiz Milwakuee Ave, Belmont, Greenpoint czy New Britain zamienią się w nowy Eden to zwykła naiwność. Ściągniecie szwagra czy kuzynki, którzy kiedyś pracowali w USA na czarno, może okazać się niemożliwe. Miejsce rozmowy z konsulem zajmie przecież konieczność rejestracji w elektronicznym systemie ESTA, która obowiązuje wszystkich uczestników VWP. Tego progu mogą już nie przejść osoby, które w przeszłości przebywały w USA nielegalnie, próbowały nielegalnie dostać się do Ameryki lub znalazły się w amerykańskich kartotekach kryminalnych. Drugim etapem kontroli pozostanie wciąż rozmowa z urzędnikiem na granicy, z której wciąż zawraca się wielu Polaków. Nadużywanie systemu ruchu bezwizowego może skutkować wyrzuceniem z VWP, o czym przekonały się już Argentyna w 2002 roku i Urugwaj w 2003 roku.
Że nie są to tylko spekulacje pokazuje przykład Kanady, gdzie obowiązek wizowy dla Polaków zniesiono w 2008 roku. Jak pokazują tamtejsze statystyki, nie miało to poważniejszego wpływu na trendy migracyjne. Średnio w tym kraju osiedlało się rocznie około tysiąca Polaków, co biorąc pod uwagę, że Kraj Klonowego Liścia przyjmuje corocznie 300 tys. osób, stanowi liczbę wymykającą się statystyce. Także liczba turystów okazała się na tyle nieistotna, że kanadyjscy urzędnicy nie mówią o ekonomicznych korzyściach ze zniesienia wiz.
Do Stanów po zniesieniu przyjedzie na pewno więcej chętnych, bo któż nie chciałby zobaczyć Statui Wolności, Wielkiego Kanionu, czy Hollywood. Tylko czy turysta wjeżdżający na Willis Tower zechce odwiedzić polskie zakątki Chicago?
Tomasz Deptuła
Reklama