Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 04:27
Reklama KD Market
Reklama

Monitoring czy cenzura?

Jakby mało jej było kłopotów, administracja Donalda Trumpa zafundowała sobie kolejną wielką kontrowersję. Chodzi o plan monitorowania przez Departament Bezpieczeństwa Krajowego (DHS) 290 tys. środków masowego przekazu na całym świecie.

Oficjalny powód utworzenia serwisu DHS Media Monitoring to chęć badania “nastawienia” mediów przy relacjonowaniu faktów i wydarzeń. Ale w kraju, w którym Pierwsza Poprawka do Konstytucji gwarantuje wolność słowa, niełatwo będzie przekonać społeczeństwo do jakichkolwiek działań mogących – choćby tylko potencjalnie – ograniczać media.

Reakcja na fake news?

W dobie rozpowszechniania fałszywych informacji (fake news) i manipulowania przekazem, pokusa aby zidentyfikować siły i ośrodki wpływające na przekaz medialny jest ogromna. Stąd wziął się pomysł skompilowania wielkiej bazy danych dziennikarzy, redaktorów, korespondentów zagranicznych i blogerów. Zebrane dane mianoby poddać analizie, aby zbadać najbardziej wpływowe podmioty w świecie mediów.
Nie wiadomo, kto konkretnie jest autorem kontrowersyjnego pomysłu ani ile wyniesie wartość kontraktu. Informację na ten temat zamieszczono na FedBizOpps.gov 3 kwietnia, a termin zgłaszania ofert mija 13 kwietnia. Jak do tej pory zainteresowanie zawarciem kontraktu wyraziło co najmniej siedem firm. Nie jest też tajemnicą, że sam prezydent Donald Trump atakuje media za produkowanie fake news. W tym samym jednak czasie opublikowany przez Freedom House raport ocenia, że wolność prasy na całym świecie znalazła się w ubiegłym roku na najniższym poziomie od 13 lat.

Szatkowanie przekazu

Z przedstawionej oferty dowiadujemy się że DHS poszukuje podwykonawcy, który pomógłby administracji w stworzeniu i obsłudze bazy danych. Przedmiotem zainteresowania ma być ponad ćwierć miliona organizacji medialnych – publikacji ukazujących się drukiem i w internecie, rozgłośni radiowych, stacji telewizyjnych czy portali społecznościowych. Dzięki zebranym informacjom Department of Homeland Security mógłby uzyskać wiedzę na temat wszystkich publikacji dotyczących dowolnej instytucji, bądź wybranego wydarzenia. I to we wszystkich możliwych aspektach i przekrojach – geograficznym, czasowym, językowym, czy uwzględniających liczbę odbiorców informacji. DHS chce, aby można było analizować przekaz w ponad 100 językach, nie wyłączając chińskiego, arabskiego, czy rosyjskiego, z możliwością automatycznego przetłumaczenia tekstu na angielski. Dane mają być “szatkowane” przez statystyków na wszelkie sposoby.
Zidentyfikowanemu w ten sposób “wpływowemu źródłu” ma towarzyszyć przekazanie szczegółowych informacji na temat osoby autora oraz organizacji, dla której pracuje.
Informacja o planach DHS nie mogła nie wywołać konsternacji w świecie mediów. Rzecznik prasowy Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Todd Houlton zapewnia co prawda, że chodzi jedynie o standardową praktykę monitorowania mediów bez żadnych dodatkowych teorii spiskowych, ale trudno się spodziewać aby dziennikarze “kupili” takie wyjaśnienie. Zbyt wiele słyszano ataków na mainstreamowe media ze strony Białego Domu w czasie obecnej prezydentury. A jeśli Houlton zapewnia, że chodzi jedynie o “rutynowy monitoring mediów”, to dlaczego rząd nie skorzysta z już istniejących narzędzi służących do analizy środków masowego przekazu?

Dziennikarz – twój wróg

Media, obawiające się kłopotów ze strony rządu federalnego, zwracają uwagę, że nowa baza danych ma służyć identyfikacji nie tylko organizacji, ale przede wszystkim konkretnych osób. I to z ujawnieniem wszystkich dostępnych danych osobowych włącznie. Jeszcze bardziej niepokojąca wydaje się chęć pełnego kontrolowania przez DHS nowej bazy danych. Departament nie chce tu korzystać z dostępnych na rynku zewnętrznych, komercyjnych serwisów, chce posiadać wyniki analiz na własność i wyciągać konsekwencje. Krytyczne media przytaczają tu przykład Terrorist Screening Database, zawierającą 1,8 miliona nazwisk osób, z których 40 proc. nie ma żadnych dających się udowodnić powiązań z terroryzmem. Wykreślenie z tej bazy danych jest czasochłonne i zależy od arbitralnej decyzji władz. A jest o co walczyć, bo osoby znajdujące się w Terrorist Screening Database nie mają prawa wejść na pokład samolotu. Lista jest tak niedoskonała, że znaleźć można na niej nazwiska znanych aktorów, członków Kongresu, kilkuletnie dzieci, weteranów-inwalidów, osoby uniewinnione, czy ludzi, którzy zdążyli się już przenieść na łono Abrahama. Trudno więc uwierzyć, że rządowy system monitoringu mediów miałby być bardziej wiarygodny – argumentują dziennikarze. Jakie mogłyby być konsekwencje w przypadku zidentyfikowania dziennikarza jako wroga interesów Stanów Zjednoczonych? Pole do potencjalnych nadużyć jest ogromne – twierdzą krytyczne wobec projektu media.

Komu zaufać?

Nie zabrakło także opinii studzących emocje i poskramiających zwolenników teorii spiskowych. Ekspert od spraw cyberbezpieczeństwa Garrett Graff uważa, że intencje DHS nie budzą wątpliwości – chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa informacyjnego kraju. W podobnym tonie wypowiada się także Susan Hennessey z kojarzonego z lewicą think tanku Brookings Institutions. Jej zdaniem chodzi tu o typową aktywność z dziedziny public relations, a nie zamach na wolność słowa. Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia dziennikarzy z obecną administracją, zastosowanie zasady ograniczonego zaufania wobec działań Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego nie powinno dziwić.

Jolanta Telega

[email protected]

fot.Justin Lane/EPA/REX/Shutterstock

FBI Investigates Trump's attorney Michael Cohen, New York, USA - 12 Apr 2018

FBI Investigates Trump's attorney Michael Cohen, New York, USA - 12 Apr 2018

FBI Investigates Trump's attorney Michael Cohen, New York, USA - 12 Apr 2018

FBI Investigates Trump's attorney Michael Cohen, New York, USA - 12 Apr 2018

3

3

2

2

1a

1a

1 2

1 2


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama