Po wtorkowej wygranej Donalda Trumpa władze i mieszkańcy Chicago zastanawiają się, jak jego prezydentura wpłynie na życie mieszkańców miasta, które w większości głosowało na Hillary Clinton.
Temat Chicago często przewijał się w kampanii wyborczej Trumpa. Telewizja NBC przypomina, że kandydat ubolewał nad statystykami przemocy w mieście, a w celu przywrócenia „prawa i porządku” proponował wprowadzenie taktyki wyrywkowego zatrzymywania i przeszukiwania mieszkańców, tzw. stop-and-frisk. Ed Yohnka z Amerykańskiego Zjednoczenia ds. Swobód Obywatelskich (American Civil Liberties Union, ACLU) z wydziału Illinois wyjaśnił, że wybór Trumpa nie zmieni konstytucyjnego wymogu, który chroni obywateli przed bezpodstawnymi zatrzymaniami i przeszukiwaniami.
Kandydat Trump oznajmił również w kampanii, że po rozmowie z wysokiej rangi funkcjonariuszem chicagowskiej policji przemoc w Chicago może być zatrzymana w ciągu tygodnia, jeżeli tylko policja „otrzyma odpowiednią władzę”. Chicagowska policja zaprzeczyła jednak, jakoby ktokolwiek z wyższych oficerów spotykał się z Trumpem podczas kampanii.
W sierpniu kandydat przedłożył również plan deportacji „milionów przestępców” oraz potrojenia sił agentów służb imigracyjnych. Krytycy wyrazili obawę o destabilizację miast ze znaczną liczbą imigrantów oraz zakłócenie życia ich mieszkańców. Przedstawiciele sztabu Trumpa zaprzeczyli co prawda później pomysłowi przymusowych deportacji, lecz pomysł w dalszym ciągu wywołuje poruszenie wśród licznej w Chicago społeczności imigrantów.
W odpowiedzi na niesprzyjającą retorykę Trumpa odnośnie Chicago rada miejska przegłosowała niedawno usunięcie honorowej nazwy odcinka ulicy Wabash. Teraz niektórzy radni, a nawet sam burmistrz, zastanawiają się, czy decyzja ta nie spotka się z negatywnymi następstwami ze strony prezydenta elekta. Mówi się, że Trump może „za karę” obciąć federalne fundusze na infrastrukturę i projekty w Chicago.
(jm)
fot. Tannen Maury/EPA