Są młodzi, głośni i krańcowo bezczelni. Sarkazm i zadyma to ich żywioł, a polityczna niepoprawność – główna linia ideowa. Ich bogiem jest Donald Trump, a głosem – Milo Yiannopolous, idol młodych zbuntowanych konserwatystów. Mówią krótko – robimy rewolucję.
Na spotkanie z Milo Yiannopolousem, konserwatywnym dziennikarzem określanym jako „czarny supercharakter amerykańskiej prawicy” zaprasza mnie Emil Kozakiewicz, 20-letni Polak mieszkający na przedmieściach Chicago, w Stanach od trzeciego roku życia. Emil określa siebie jako libertarianina i anarchokapitalistę, popiera Donalda Trumpa, wierzy w wolny rynek i ograniczenie roli administracji i rządu.
Na co dzień Emil pcha wózki w supermarkecie, nocami – rzuca się w wir wirtualnej politycznej debaty. Na dwóch dużych monitorach otwarte po kilka okien: czaty dyskusyjne, komunikatory, Youtube, fora internetowe 4chan i reddit. Na forum 4chan w miejsce kursora pojawia się malutki Donald Trump jako islamista, który obcina głowę Berniemu Sandersowi, klęczącemu przed nim w pomarańczowym kombinezonie. To taki żart, typowy dla konserwatywnych antysystemowców. No i koniecznie – portal breitbart, na którym publikuje Milo Yiannopolous. W artykule pt. „Dear #Nevertrump: It's Time to Get Behind Daddy” („Drogi Antytrumpowcu, najwyższy czas poprzeć Tatuśka”) Milo zwraca się do przedstawicieli republikańskiego establishmentu, aby nie wahali się udzielić partyjnej nominacji Donaldowi Trumpowi: „...reprezentuję grupe demograficzną w wieku 18-34 lat. Popierający was za dziesięć lat bedą na emeryturze albo w ziemi. Popierający nas – nie. To całkiem proste, albo chcecie śmierci waszej partii, albo nie”. Swoich fanów, którzy chłoną jego słowa i poglądy jak spękana ziemia deszcz, Milo przekonywać nie musi. Trump jest najlepszy, to oczywistość.
Szpetna jak feministka
Spotkanie na Uniwersytecie DePaul w Chicago zorganizował 24 maja studencki Klub Republikanów. W wypełnionej do ostatniego miejsca auli czuć napięcie, z kilkuset gardeł młodych konserwatystów co chwilę wyrywają się spontaniczne okrzyki. “Trump, Trump!”i ikoniczne “Zbuduj mur!”. Obowiązuje konserwatywny sznyt: dziewczyny głównie w typie “córka farmera”, jak Nicole z Klubu Republikanów: prosta lniana sukienka przed kolano, kowbojki w pasy i gwiazdy, opalenizna z Cancun i burza blond włosów. Przeważają młodzi mężczyźni, wśród nich: rednecki z czapeczkami w kamuflaż, plerezami i wąsami; jest trochę brodaczy, choć nie do końca wiadomo, czy to hipsterka, czy synowie drwali. Jest trochę okularników z aparatami na zębach, jest typ burger – z oponką, w krótkich spodenkach albo spodniach od dresu, w polo albo t-shirtach z nadrukiem. Przede mną siedzi chłopak w koszulce z napisem “Reagan & Bush '84”. Sądząc po zaroście, nie było go na świecie przez kolejne 10 lat po tych wyborach. Zasadniczo, żadnych zewnętrznych ekstrawagancji, kolczyków, kolorowych tatuaży, krzykliwych strojów. Skromnie – kraciaste koszule wpuszczone w spodnie z paskiem. Głównie biali, czarnych i Azjatów można policzyć na palcach dwóch rąk. Latynosów brak, najwyraźniej krzyki o budowaniu muru na granicy z Meksykiem skutecznie ich odstraszyły.
Na mównicę wchodzi Connor. Modna fryzura, szeroki biały uśmiech, typ modela. Opowiada, że dopiero w Klubie Republikanów poczuł się w pełni akceptowany, bo jak mówi: – Na amerykańskich uniwersytetach łatwiej jest być gejem niż republikaninem.
Connor jest jednym i drugim. Podobnie jak Milo, gwiazda wieczoru. Kiedy wbiega na scenę, wszyscy wstają z miejsc, sala eksploduje radością, napięcie zamienia się w podniecenie. Milo to ładny chłopak, tlenione pasemka, równa opalenizna, modne ciuchy i bransoletka z pereł. Otwarty, przegięty gej. Cynik, antyfeminista, pożeracz liberałów, cudowne dziecko antysystemowego konserwatyzmu. – Naprawdę nie powinna nosić tych szortów – krzywi się komentując wygląd czarnoskórej dziewczyny, która chwilę wcześniej próbowała zakłócić spotkanie, ale ochrona ściągnęła ją ze sceny. Milo nie potrzebuje się rozkręcać, szkoda czasu na kokietowanie tłumu, który je mu z reki. – Feminizm to rak, który toczy amerykańskie uniwersytety – wali z grubej rury. – To sposób dla tłustych pasztetów z niebieskimi włosami, żeby zaistnieć w przestrzeni publicznej. Jesteś feministką, bo nikt nigdy nie chciał mieć z tobą seksu, feminizm to wszystko, co ci zostało – mówi, a tłum wyje w ekstazie. Nagle na scenę wbiega kilkoro Afroamerykanów z ruchu Black Lives Matter, chłopak z gwizdkiem próbuje zagłuszyć słowa Milo, wyrywa mu z ręki mikrofon. “Idź znaleźć pracę!”, “Zamknij ryj!”, “Wy...aj!” – krzyczy tłum, środkowe palce unoszą się ponad rozpalonymi głowami. – Jesteście bandą rasistów, bez szacunku dla innych – odpowiada ze sceny czarnoskóra dziewczyna. – Jasne, że tak! – wrzeszczy lekko spasiony pryszczaty byczek siedzący dwa rzędy za mną. Milo bryluje, ani na chwile nie traci rezonu: – Skoro ja, gej, zostałem zaproszony na to spotkanie, a w dodatku nieźle mi płaca za to, co mówię – żadna mniejszość nie jest dyskryminowana na tej sali – mówi. Rzeczywiście, obraża wszystkich po równo, jednakowo dostaje się czarnym, feministkom, mniejszościom seksualnym i wszelkiej maści lewakom.
Jesteś feministką, bo nikt nigdy nie chciał mieć z tobą seksu, feminizm to wszystko, co ci zostało"
To rewolucja
– Chodzi o bycie przeciwko istniejącemu establishmentowi – mówi Emil Kozakiewicz. – Ruch nie jest jednolity, nie ma nawet wspólnej nazwy. Znajdziesz tu cały przekrój postaci, w tym typowych rednecków, nierzadko rasistów i nacjonalistów, głęboko religijnych chrześcijan, ale także przedstawicieli mniejszości seksualnych i etnicznych. Czy to nie dziwne, że zdeklarowany gej jak Milo ma poparcie białych konserwatywnych chrześcijan? To powinno zmusić liberałów do myślenia. Być może przeciętny redneck nie jest już takim homofobem i rasistą, za jakiego go uważają. Nie zgadzamy się, żeby liberalny system: media, uniwersytety, wojownicy o sprawiedliwość społeczną, przyszywali nam łatkę rasistów i ksenofobów. Taka stygmatyzacja automatycznie kończy wszelkie próby dyskusji, a my chcemy dyskutować o wszystkim w tym kraju, gdzie podobno panuje wolność słowa.
Emil tłumaczy, że bunt młodych konserwatystów przebiega na dwóch poziomach: przede wszystkim przeciwko liberalnej władzy i politycznej poprawności. Drugi poziom oporu dotyczy tradycyjnego republikańskiego establishmentu. To przeciwko niemu występuje Trump. Zachowując konserwatywne wartości, młodzi zwracają się w stronę racjonalizmu i dialogu. Przynależność do ruchu nie mieści się w ramach dotychczasowych podziałów. Do tej pory była najczęściej automatyczna, jeśli byłeś czarny – powinienneś popierać Black Lives Matter, byłeś gejem – demokratów, kobietą – feministki. – Na spotkaniu z Milo był młody konserwatysta – Afroamerykanin. Protestujący z Black Lives Matter mieli z tym wielki problem, nie mogli pojąć, dlaczego nie jest po ich stronie. Podobny mechanizm dotyczy innych grup: np. biali mężczyźni są automatycznie uważani za przedstawicieli patriarchatu, który uciska kobiety i mniejszości. To nonsens. Lewica nie ma argumentów, ma dogmaty i hasła służące do dyskredytacji drugiej strony – tłumaczy Kozakiewicz.
O powody popularności konserwatyzmu wśród młodych pytam profesor politologii na University of Chicago Monikę Nalepę: – Jeśli kryzys liberalizmu rozumieć jako zanik tolerancji dla odmiennych religii (głównie islamu) i odmiennej rasy (głównie Latynosów), to moim zdaniem ma on korzenie w bańce rynku nieruchomości, która prysła w 2008 r., przynosząc światowy kryzys finansowy. Spowodowało to zubożenie klasy średniej w USA. Mnóstwo ludzi w dotychczas stabilnych zawodach straciło pracę. W takich warunkach, ludzie zaczynają myśleć w kategoriach ekonomicznych, obwiniając imigrantów, Chińczyków i mieszkańców rozwijającego się świata za fakt, że stracili pracę, emeryturę, oszczędności i niejednokrotnie – dach nad glową.
Wyścig trolli
Ważnym elementem prawicowej kontrkultury jest trollowanie. Wokół Trumpa rośnie społeczność jako broni używająca szyderstwa, ironii i satyry. Trolle na internetowych forach prześcigają się w byciu bardziej sarkastycznym i radykalnym, trwa wyścig, kto będzie bardziej politycznie niepoprawny. Emil mówi, że przeciętnemu konsumentowi mediów trudno to zjawisko zrozumieć: – Nie podoba wam się, kiedy krzyczymy „Wybuduj mur!”? Bedziemy zatem krzyczeć głośniej, a nawet dodamy fragment o tym, że chcemy stworzyć państwo na podobieństwo III Rzeszy. Będziemy ścigać się na okropieństwa i epitety. Bo jesteśmy przeciwko waszemu sposobowi myślenia.
Rzeczywiście, po wizycie na prawicowych portalach i internetowych forach, ciężko jest dojść do siebie. Poziom agresji przekracza granice absurdu. – Osoba, która pierwszy raz styka się z trollowaniem jest przerażona, bo bierze te hasła na poważnie. A to tylko sarkazm, satyra, mało kto w ruchu rzeczywiście myśli w ten sposób, choć są i tacy. Używamy tej metody, żeby obrażać naszych przeciwników, podkreślać wolność słowa i zmuszać do dyskusji. W obecnym amerykańskim systemie nie wolno rozmawiać na wiele tematów. Weźmy pomysł Trumpa, żeby nie wpuszczać do USA muzułmanów. Jego wypowiedzi zostały zmanipulowane i liberalne media zrobiły z niego ksenofoba. Tymczasem chodzi o to, żeby zacząc rozmawiać o niewygodnych tematach, jak wpuszczanie do kraju ludzi, którzy mogą nam zagrażać. Jest wiele takich drażliwych tematów, które polityczna poprawność automatycznie usuwa z dyskusji – mówi Emil.
Tylko Trump
– Dlaczego Trump? Nikt raczej nie popiera Trumpa bezrefleksyjnie, ja też nie – tłumaczy Emil. – Nie wierzę we wszystko, co on mówi. Ale jego charyzma i pochodzenie oraz sukces, jaki osiągnął pozwalają wierzyć, że dotrzyma słowa i „uczyni Amerykę znowu wielką”. Trump nie boi się trudnych tematów, chce i potrafi rozmawiać z każdym i o wszystkim. Liberalne media robią wszystko, żeby Trumpa oczernić, ale medialne manipulacje i słowa wyciągnięte z kontekstu nie działają na jego szkodę, wręcz przeciwnie – im potężniejsze ataki, tym Trump bardziej się umacnia. Każda kolejna łatka przypinana Trumpowi sprawia, że więcej ludzi zmęczonych liberalną retoryką będzie na niego głosować.
Profesor Nalepa jest w wyjaśnianiu fenomenu popularności Trumpa bardziej powściągliwa: –Wyborca martwi się, że polityk, który bierze pieniądze na finansowanie swojej kampanii wyborczej od biznesmenów i organizacji, będzie wypełniał życzenia tych organizacji, zamiast życzenia wyborców. Ponieważ Donald Trump dotychczas sam finansowal swoją kampanię, uniknął takich podejrzeń. Sprawa retoryki, odmiennej od typowej w polityce, tylko podkreśla, że prezentuje on nową jakość w polityce. Jest odmienny od pozostałej klasy politycznej, bo nie potrzebuje pieniędzy wielkich korporacji i mówi tym samym prostym językiem, co jego wyborcy.
Faszyzm na dwa głosy
Atmosfera na scenie auli Uniwersytetu DePaul gęstnieje. Protestujący gwiżdżą, przejmują mikrofony, ustawiają się zwartym szeregiem przed siedzącym w fotelu Yiannopolousem. Ten kwituje awanturę z niezmiennym uśmieszkiem: – Jesteście faszystami, to jest faszyzm w czystej formie.
Czarnoskóra dziewczyna odpowiada mu, że nie pozwoli by tacy jak on i Trump „uczynili Amerykę nienawistną” („make America hate again”). Na miejsce przyjeżdża policja, ale nie reaguje, podobnie jak uniwersytecka ochrona. Sytuacja jest patowa. – Mam pomysł – wykrzykuje nagle Milo. – Chodźmy stąd prosto do biura rektora i opowiedzmy mu o faszyzmie, jakiego tu doświadczyliśmy i jak się z tym czujemy. Idziemy zatem przez kampus mijając patrzących na nas z pogardą studentów: feministki (niektóre bardzo ładne), Afroamerykanów, studencką grupę LGBT i przypadkowych młodych ludzi, którzy postanowili nie zmarnować okazji do politycznego protestu. Milo prowadzi tłum wprost do biura rektora. Ale nic z tego nie wynika, jest prawie dwudziesta, rektor dawno poszedł do domu. Ludzie stoją zatem, pstrykają sobie fotki z Milem, próbują coś tam jeszcze skandować, ale energia siada. Rozchodzą się zatem, czerwone czapki z napisem „Make America Great Again” rozpraszają się i nikną w uliczkach, barach i akademikach. Dopiero nocą spotkają się w sieci i tam będą robić swoją sarkastyczną rewolucję.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]