Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 19:06
Reklama KD Market

Izraelskie pożegnanie

Z pewnością nie jest przesadą twierdzenie, iż obecne stosunki USA z Izraelem są najgorsze od niepamiętnych czasów. Wynika to przede wszystkim z dość oczywistej niechęci, jaką darzy premier Benjamin Netanjahu prezydenta Obamę. Z kolei niechęć ta bierze się stąd, że obecny amerykański prezydent zdaje się – nie bez racji – uważać izraelskiego przywódcę za człowieka dogmatycznego i nieprzejednanego, którego w gruncie rzeczy rozwiązanie konfliktu palestyńsko-izraelskiego niezbyt interesuje.
Wszelkie dalsze negocjacje pokojowe od dawna pozostają odległą perspektywą, a ostatnio stały się praktycznie niemożliwe. Niejako na odchodnym, w chwili gdy kadencja Obamy praktycznie się kończy, Netanjahu zdecydował się na ryzykowną zagrywkę, będącą dość wymownym pożegnaniem z "obamową" Ameryką. Premier Izraela zdecydował się mianować na stanowisko ministra obrony Avigdora Liebermana, skrajnego nacjonalistę, którego poglądy od dawna budzą wiele kontrowersji.
W swoim czasie Lieberman był izraelskim ministrem spraw zagranicznych, co skończyło się katastrofalnym pogorszeniem stosunków z Waszyngtonem. Jest to człowiek, który uważa, że najlepiej by było, gdyby Palestyńczycy w jakiś sposób "zniknęli" i że Izrael powinien anektować wszystkie "tereny okupowane". Kiedyś groził też, że w razie wojny z Egiptem zbombarduje wielką tamę wodną na Asuanie, co spowodowałoby prawdziwy kataklizm.
Liebermana nie znoszą nie tylko czołowi dowódcy izraelscy, ale również sam Netanjahu, który nazwał go kiedyś "niebezpiecznym człowiekiem". Okazuje się jednak, że czasami względy polityczne są znacznie ważniejsze od wszelkich osobistych sentymentów. Nowy minister jest potrzebny do utrzymania przez rząd minimalnej większości w Knessecie oraz stanowi "prztyczek" pod adresem Waszyngtonu.
Z Liebermanem w roli ministra obrony, jednego z najważniejszych urzędów w państwie, o jakichkolwiek rozmowach z Palestyńczykami nie ma mowy. Jego nominacja pośrednio oznacza też, że Netanjahu uznał, iż z obecną administracją waszyngtońską nie ma o czym dyskutować, a promowane od lat przez Amerykę rozwiązanie, polegające na stworzeniu niezależnego państwa palestyńskiego, obecny rząd Izraela uważa za niemożliwe do zrealizowania.
Na co liczy izraelski premier? Wydaje się, że głównie na zmianę warty w Waszyngtonie. Jest to jednak taktyka niezwykle ryzykowna. Jeśli w listopadzie wybory wygra Hillary Clinton, w podejściu USA do obecnej władzy w Izraelu zapewne niewiele się zmieni. Jeśli natomiast do Białego Domu wprowadzi się Donald Trump, nikt w zasadzie nie wie, co się może wydarzyć, gdyż republikański kandydat jest zupełnie nieobliczalny.
Tak czy inaczej, Netanjahu zakończył swój smutny w sumie okres kontaktów z USA prowokacyjną nomimacją, która przez pewien czas będzie pełnić rolę gwoździa do trumny wszelkich dalszych marzeń o trwałym pokoju na Bliskim Wschodzie. Marzenia te od lat są dość płonne. Teraz stały się nieziszczalne.

Andrzej Heyduk

fot.pixabay.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama