Ośmiu zabitych i 41 rannych to krwawy bilans ubiegłego weekendu w Chicago. Pomimo wezwania organizacji antyprzemocowych do zaniechania rozlewu krwi w Dzień Matki, uliczna przemoc wybuchła najgwałtowniej od siedmiu miesięcy.
Najgorzej było w noc z piątku na sobotę, kiedy to doszło do 24 strzelanin. W ciągu 48 godzin od kul zginęło osiem osób, a 41 odniosło rany.
Wśród ofiar chicagowskiej przemocy znowu znalazły się nastolatki. 16-letnia mieszkanka dzielnicy Englewood została postrzelona z przejeżdżającego samochodu. Z ranami brzucha zdołała dotrzeć do szpitala św. Bernarda. Najmłodszym rannym ubiegłego weekendu jest 15-latek postrzelony w rękę. W sobotę podczas rodzinnej kłótni w dzielnicy Gresham 33-letni mężczyzna trzykrotnie postrzelił 16-latka. Chłopiec przeżył i w stanie stabilnym przebywa w szpitalu Advocate Christ Medical Center.
Ofiarą zabłąkanej kuli został 58-letni mężczyzna, który zginął we własnej kuchni. Andres Rivera jadł kolację przy kuchennym stole; zginął od postrzału w głowę. Zdaniem policji Rivera nie był celem ataku, raczej przypadkową ofiarą.
Fala ulicznej przemocy zalała miasto pomimo apeli działaczy społecznych i organizacji antyprzemocowych wzywających zwaśnione gangi do powstrzymania rezlewu krwi w Dzień Matki. Ubiegły weekend był najtragiczniejszym od siedmiu miesięcy.
(gd)
Reklama