Harcerski Zespół Tańca Ludowego "Lechici" obchodzi swoje 50-lecie. Ten piękny jubileusz jest okazją do przypomnienia najstarszego i jedynego poza Polską harcerskiego zespołu tańca ludowego, który nierozerwalnie związany jest z polonijnym harcerstwem w Chicago.
O tym, jak zdobyć przyjaciół na całe życie i o swoich wspomnieniach z harcerskiej ścieżki opowiada Ania Wytaniec-VanDyke, harcerka, założycielka drużyny Regle, wieloletnia członkini zespołu Lechici.
Jak trafiłaś do Lechitów?
Ania Wytaniec-VanDyke: Od lat osiemdziesiątych cała moja rodzina należała do tej organizacji. Rodzice działali w Kole Przyjaciół Harcerstwa, moje rodzeństwo i kuzynostwo tańczyło. W każdej szafie był jakiś mundur. Byłam zaangażowana w wiele inicjatyw i podekscytowana wszystkim, co się w harcerstwie działo. W 1991 roku dostrzegłam potrzebę utworzenia nowej drużyny i tak powstały Regle, niestety już nie istnieją. Od lat dziewiędziesiątych bardzo wielu Polaków wyprowadzało się na przedmieścia, dlatego hufiec postanowił drużynę zawiesić. Wcześniej, gdy drużyna powstawała, zbiórki odbywały się w Portage Park. To było odpowiednie miejsce spotkań, bo mieszkali tam Polacy.
Jak długo tańczyłaś w Lechitach?
– Oj, długo. Do zespołu doszłam w 1989, a ostatni koncert zatańczyłam w roku 1999. Ponad dziesięć lat! Przeżyłam z zespołem wiele wspaniałych chwil. Pojechałam z nim dwa razy do Rzeszowa. Byłam na festiwalu w Montrealu i Winnipeg w Kanadzie. Wiele razy występowaliśmy w Wisconsin na Festiwalu Polskim.
Taniec bardzo silnie połączył członków zespołu...
– To nie był tylko taniec. To było wspólne dorastanie w rytm tańca. Dzięki zespołowi dogłębnie poznałam polską kulturę i to w taki sposób, który według mnie może uchodzić za najprawdziwszy z prawdziwych. Uczyliśmy się polskości poprzez udział w konkretnych przedsięwzięciach. Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale w pewnym momencie poczułam się bardzo dumna z faktu, że jestem Polką. Wiem, że to był proces, to nie stało się nagle.
Czy uważasz, że doświadczenia nabyte w harcerstwie pomogły ci w dorosłym życiu?
– To, że byłam przez wiele lat częścią zespołu tanecznego i harcerstwa nauczyło mnie jak skutecznie rozwiązywać problemy. Udział w wyjazdach i praca w grupie pozwalała gromadzić doświadczenia zupełnie inne niż te, które oferuje szkoła. To dlatego mam niesamowity sentyment do Lechitów. Bardzo się ucieszyłam, gdy zostałam zaproszona do udziału w koncercie jubileuszowym, bo co może być lepszego od zatańczenia z grupą ludzi, których zna się od przedszkola i z którymi przyjaźń nigdy nie została przerwana? To skarb. To nie zdarza się często.
Jaka jest tajemnica takich przyjaźni?
– Dzięki harcerstwu uczestniczyłam w obozach, na których młody człowiek robi rzeczy naprawdę wielkie. Wraz z przyjaciółmi przeżywaliśmy nieraz chwile bardzo trudne, a to bardzo zbliża. Do dziś wspominamy obozy i przygody z tym związane. Nasze wyczyny, jak budowanie łóżek z drewna, tworzenie stojaków na ubrania, budowanie masztu na kilkadziesiąt stóp, szorowanie wielkich garów, nie wspominając o latrynach. Z czasem okazywało się, że byliśmy tak blisko siebie, że …….że zostało nam to do dzisiaj.
Czy kontynuując wizję rodziców, uczysz swoje dzieci języka polskiego i wtajemniczasz je w kulturę polską?
– Tu sprawy się troszeczkę komplikują, ponieważ mąż jest Amerykaninem. Język polski moich dzieci nie jest taki sam, jak ich rówieśników z typowo polskich rodzin. Było im bardzo trudno w polskiej szkole, dlatego zmieniliśmy system i „szkoła przychodzi” do nas. Dzieci uwielbiają panią Małgosię i nauka idzie im dużo lepiej. Przychodzą ze mną na próby, zadają dużo pytań i bardzo czekają na wielki koncert z udziałem mamy.
Rozmawiała: phm. Iwona Kumpin
Zdjęcia: arch. rodziny Więcek
Reklama