Partia Republikańska stanęła przed poważnym problemem. Triumfalny marsz Donalda Trumpa po nominację do Białego Domu zaskoczył establishment do tego stopnia, że jego przedstawiciele stanęli przed dylematem – pozwolić miliarderowi stanąć do wyścigu o prezydenturę, czy zrobić wszystko, aby zablokować jego kandydaturę.
Ostatnie zdobycze Trumpa to Floryda, Karolina Północna oraz Illinois. Miliarder zdobył już 673 głosów delegatów na konwencję Partii Republikańskiej na 1237 potrzebnych do poparcia większości. Przeciwników zostało mu już tylko dwóch i nagle z outsidera stał się zdecydowanym faworytem, ku rozpaczy wielu polityków z jego własnej partii.
Zabrakło kasy?
Do sukcesu Trumpa przyczyniło się kunktatorstwo wielkich sponsorów Partii Republikańskiej. Przez cały 2015 rok zwlekali z finansowaniem kampanii, czekając na wyłonienie się zdecydowanego faworyta z grona establishmentu. Nic takiego nie nastąpiło, więc pieniądze nie popłynęły. A teraz potencjalni ofiarodawcy zastanawiają się, co naprawdę się stało. Doszło bowiem do tego, co jeszcze niedawno wydawało się polityczną fantazją. To finansujący kampanię z własnej kieszeni Donald Trump wypełnił polityczną lukę i patrzył jak potencjalni rywale eliminują się nawzajem. A najpoważniejsze autorytety wśród republikanów oraz polityczni eksperci długo i zgodnie utrzymywali, że nie ma szans, aby multimiliarder długo utrzymał się w prawyborczym wyścigu.
Na korzyść Trumpa – często bezwiednie lub wbrew intencjom – działają także media, które właśnie miliarderowi poświęcały i poświęcają najwięcej uwagi. Trump jest bowiem ze wszystkich kandydatów najbardziej barwny i medialny. Otwarcie ignoruje zasady politycznej poprawności. Uchodzi mu na sucho to, co zwykłych polityków eliminowałoby z gry nie tylko o prezydenturę, ale o krzesło w radzie miejskiej małego miasteczka.
Ale niektóre pomysły Trumpa rzeczywiście mogą budzić niepokój. Nałożenie wyższych ceł na towary sprowadzane z Chin może wywołać wojnę handlową, a nawet doprowadzić do globalnej recesji. Zarysy nakreślonego przez Trumpa planu podatkowego też nie były obiecujące, bo według niektórych ekspertów grożą one wysadzeniem w powietrze systemu finansowego państwa.
Liberalne media ostrzegają jednak przede wszystkim przed innymi zagrożeniami wynikającymi z retoryki używanej przez Trumpa w czasie prowadzenia kampanii wyborczej. Piszą o demonizowaniu całych grup społecznych, przyzwoleniu na przemoc czy obrażaniu wyborców.
Rozejm z establishmentem?
Trump aby zapewnić sobie zwycięstwo wciąż musi zdobyć aż 51,4 proc. wszystkich mandatów dla kandydatów w pozostałych stanach, w których jeszcze nie przeprowadzono prawyborów. Do tej pory zyskiwał jednak około 40 proc. poparcia republikańskich wyborców. Reszta rozkładała się na sporą grupę kandydatów, która jednak ostatnio zmalała praktycznie do dwóch – senatora Teda Cruza (411 głosów na konwencji) oraz gubernatora Ohio Johna Kasicha (143 głosy). Po wycofaniu się z wyścigu wyborczego senatora Marco Rubio to Kasich pozostał ostatnią nadzieją partyjnego establishmentu. Jak widać – pozostającym daleko w tyle.
Ale w grze jest przede wszystkim najważniejszy rywal Trumpa, ultrakonserwatywny senator Ted Cruz. I on mógł cieszyć się ze zwycięstwa Kasicha w Ohio, bo ten zgarnął Trumpowi sprzed nosa wszystkie głosy delegatów z tego stanu.
Z kolei Kasich może mieć jednak problem z “wybieralnością” w wyborach powszechnych. Jest słabo rozpoznawalny poza swoim stanem. Z trudem udało mu się zarejestrować w prawyborach w większości pozostałych stanów. W sprawach fiskalnych i socjalnych jest ortodoksyjnym republikaninem, opowiadając się za ostrą dyscypliną budżetową i minimum obecności państwa. Od czasu wywalczenia fotelu z stanowym senacie w Ohio w 1976 roku (miał wówczas 26 lat), poprzez służbę w Izbie Reprezentantów (1983-2001) dał się poznać jako zwolennik cięć wydatków. To za czasów jego przewodnictwa w Komisji Budżetowej pod koniec drugiej kadencji Bill Clintona, Kongresowi Stanów Zjednoczonych udało się po raz pierwszy od 30 lat zrównoważyć budżet federalny.
Trump ostrzega, że jeśli dotrwa do konwencji Partii Republikańskiej jako najsilniejszy kandydat, ale bez większości 50 proc. głosów i nie uda się mu wywalczyć nominacji, może dojść do rozruchów"
Napastliwej retoryce Trumpa przeciwstawił Kasich swój pragmatyzm zwłaszcza po aktach agresji, do których doszło na wiecach wyborczych miliardera. To może przemówić do tych republikanów, którzy krytycznie oceniają styl Trumpa. Warto jednak pamiętać, że jako gubernator Ohio, Kasich dał się poznać jako zagorzały konserwatysta. Wymienić tu można przede wszystkim nieudaną próbę ograniczenia roli związków zawodowych, sprzeciw wobec legalizacji marihuany, czy podpisanie kilkunastu ustaw i rozporządzeń ograniczających dostęp do aborcji.
Kasich na razie będzie się starał wyrwać Trumpowi jak najwięcej głosów, aby w decydującym momencie lipcowej konwencji uzyskać poparcie umiarkowanych delegatów, którzy w pierwszej fali prawyborów otrzymali mandat głosowania na kandydatów, którzy wycofali się później z rywalizacji. Ostateczne zwycięstwo graniczyłoby jednak z cudem. Już prędzej Trumpa pokona Cruz, ale on także uważany jest za politycznego outsidera.
“Będą się działy złe rzeczy”
Część demokratów nie kryje satysfakcji widząc w sukcesach Trumpa dowód na autodestrukcyjne tendencje w Partii Republikańskiej. Nie znaczy to jednak, że w przypadku nominacji Trumpa, Hillary Clinton będzie mogła być pewną sukcesu w listopadowych wyborach. Demokratka ma także bardzo silny negatywny elektorat. Kampania może zamienić się w festiwal obrzucania się błotem, a rezultat tak prowadzonej rywalizacji jest zawsze zagadką.
Trump ostrzega, że jeśli dotrwa do konwencji Partii Republikańskiej jako najsilniejszy kandydat, ale bez większości 50 proc. głosów i nie uda się mu wywalczyć nominacji, może dojść do rozruchów. “Będą problemy, jakich nie widziano do tej pory. Będą się działy złe rzeczy” – grozi. Szanse aby oponenci zjednoczyli na konwencji swoje siły przeciwko Trumpowi są jednak znikome.
Jeśli miliarder uzyska nominację – będzie najbardziej kontrowersyjnym kandydatem w historii swojej partii, przynajmniej od 1964 roku, kiedy fala konserwatywnej rewolucji wyniosła kontrowersyjnego senatora z Arizony Barry'ego Goldwatera. (Goldwater przegrał wówczas gładko z Lyndonem Johnsonem). Wtedy przywódcy Partii Republikańskiej, mimo wszystkich oporów, będą musieli wesprzeć go nie tylko personalnie. Cała machina GOP zacznie pracować na jego wyborczy sukces.
Trump zdaje sobie sprawę, że bez pomocy establishmentu trudno mu będzie wygrać i zaczyna wysyłać pojednawcze sygnały. Przeprowadził prywatne rozmowy, między innymi z Mitchem McConnellem, przewodniczącym republikańskiej większości w Senacie. Nie ukrywa jednak, że nie zamierza stonować swojej retoryki. Nie odciął się od aktów przemocy na swoich wiecach. Odmówił też ujawnienia swojego zespołu doradców w sprawach polityki zagranicznej, mimo że jego chaotyczne komentarze m.in. na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie wywołały spore zaniepokojenie wśród sojuszników USA. Trump oświadczył wprost, że w sprawach międzynarodowych doradza sobie… sam.
Miliarder zyskuje sobie poparcie przede wszystkim tych republikanów, którzy zbuntowali się przeciwko swoim politykom. Stąd poparcie przelewane na telewizyjnego celebrytę, ale jednocześnie politycznego outsidera, który prosto z mostu i często mało parlamentarnym językiem “mówi, jak jest”.
Dla establishmentu może być już za późno. “Ameryka znajduje się w samym centrum politycznej burzy, prawdziwego tsunami. Ludzie są wściekli a my powinniśmy byli to przewidzieć” – przyznał sen. Marco Rubio, wielki przegrany wtorkowych prawyborów.
Tymczasem w czwartek brytyjski think tank Economist Intelligence Unit (EIU) uznał, że gdyby Donald Trump został prezydentem, stanowiłby jedno z 10 największych globalnych zagrożeń – byłby bardziej niebezpieczny niż Brexit.
W używanej przez EIU skali od 1 do 25 Trump otrzymał 12 punktów – tyle samo, ile ryzyko związane z możliwością zdestabilizowania globalnej gospodarki przez terroryzm.
Rządy Trumpa byłyby też bardziej ryzykowne niż zbrojny konflikt na Morzu Południowochińskim.
Jolanta Telega
[email protected]