Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 19:43
Reklama KD Market

„Muzułmanin” w meczecie

Po raz pierwszy od czasu objęcia rządów w USA prezydent Barack Obama odwiedził meczet w Baltimore, gdzie wygłosił ugodowe przemówienie o tolerancji religijnej i konieczności traktowania amerykańskich wyznawców Islamu tak samo jak wszystkich innych ludzi w tym kraju. Jak można się było spodziewać, wydarzenie to sprowokowało niektórych polityków marzących o przeprowadzce do Białego Domu do zabrania głosu.

Donald Trump w zasadzie nie powiedział nic, poza tym, że prezydent mógł odwiedzić wiele innych miejsc, ale zapewne „tam czuje się najlepiej”. Jest to w całości zgodne z przekonaniem pana Trumpa, iż Obama jest skrytym muzułmaninem, który urodził się albo w Kenii, albo na Marsie i właśnie po 7 latach sprawowania władzy postanowił w końcu wrócić na swoje islamskie pielesze. Natomiast Marco Rubio w serwisie Twitter wyraził opinię, iż prezydencka wizyta w meczecie to kolejna próba „skłócenia ze sobą Amerykanów”. Nie wiem, w jakich kręgach Rubio się obraca, ale wśród normalnych ludzi wizyta w jakiejkolwiek świątyni raczej do wojny nie prowadzi, chyba że się tam wchodzi z granatami za pazuchą, albo z tzw. pasem samobójców.

Jedynym republikańskim kandydatem na prezydenta, który nie skrytykował Obamy za jego „kontrowersyjny” czyn, był Jeb Bush. I jest to zrozumiałe. Tuż po pamiętnych atakach terrorystycznych 11 września 2001 roku brat Jeba i ówczesny prezydent George W. Bush też złożył wizytę w meczecie, by zapewnić społeczność amerykańskich muzułmanów, że „twarz terroryzmu nie jest prawdziwym obliczem islamu”. Wtedy powszechnie chwalono „W” za to, że tym prostym gestem zapobiegł prawdopodobnie fali nienawistnych ataków ze strony Amerykanów innych wyznań. Do dziś uważam, że było to z jego strony doskonałe posunięcie, choć niestety nieliczne w całej jego prezydenturze. I było to szczególnie trudne w chwili, gdy okazało się, że najpoważniejszy szturm na USA od czasów Pearl Harbor był dziełem muzułmanów. Nikt w związku z tym nie kwestionował pochwał, jakie prezydent Bush wtedy zbierał.

Dziś jednak Obama na pochwały nie może liczyć. Dlaczego? Odpowiedź jest w miarę prosta. Po pierwsze jest rzekomo czarnoskórym uzurpatorem, który w ogóle nie miał i nie ma prawa zajmować tego urzędu, mimo że dwukrotnie wybrała go większość Amerykanów. Po drugie w roku 2002 mniej więcej 45 proc. republikańskich i niezależnych wyborców uważało, że większość mieszkających w USA muzułmanów jest „antyamerykańska”. Dziś ten sam pogląd wyznaje 63 proc. ludzi w tej samej grupie wyborców. Ponadto pod naciskiem głupawej retoryki Trumpa o zakazie wjazdu muzułmanów do USA i budowie muru wzdłuż granicy z Meksykiem większość pozostałych prezydentów in spe w zasadzie się z nim zgodziło, czego przejawem jest między innymi idiotyczna reakcja Rubio na wizytę Obamy w meczecie.

Wszystko to jest w pewnym sensie tragiczne. Ameryka zawsze była krajem imigrantów, czyli ludzi, którzy przybywają tu z różnych zakątków świata, szukając lepszego jutra i wolności. Jeśli przyszli przywódcy tego kraju spowodują, że image USA zostanie zniszczony i sponiewierany przez zaściankowe paplanie o „wykluczaniu” z tego społeczeństwa niektórych grup etnicznych i rasowych, z Ameryki nie pozostanie nic. I polska społeczność w tym kraju winna się tym martwić tak samo jak muzułmańska.

Andrzej Heyduk

Barack Obama fot.Olivier Douliery/Pool/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama