Edward Szymczak był przekonany, że polscy tyczkarze zdobędą w mistrzostwach świata dwa medale. - Utrzymywałem, że wywalczą srebrny i brązowy krążek, ale i tak możemy być zadowoleni, bo męska tyczka trzyma się mocno - powiedział 67-letni szkoleniowiec.
W Pekinie na najniższym stopniu podium, razem z Francuzem Renaudem Lavillenie, stanęli Paweł Wojciechowski (CWZS Zawisza Bydgoszcz) i Piotr Lisek (OSOT Szczecin).
- Założyłem się z kolegami z Warszawy, którzy przyjechali na obóz do Trójmiasta, że polscy tyczkarze zdobędą dwa medale. Trochę się pomyliłem, bo utrzymywałem, że wywalczą srebrny i brązowy krążek, ale i tak możemy być zadowoleni, bo nasza męska tyczka trzyma się mocno i cały czas prezentuje równy, dość wysoki poziom - ocenił.
Szymczak podkreślił, że zarówno Wojciechowski, jak i Lissek są zawodnikami po przejściach - obaj zmienili niedawno szkoleniowców, a poza tym przed mistrzostwami zanotowali regres formy.
- Godne podkreślenia jest to, że w najważniejszej imprezie sezonu zaprezentowali optymalną dyspozycję i osiągnęli wyniki zbliżone do swoich najlepszych tegorocznych osiągnięć. Cieszę się również, że Wojciechowski zaczął wreszcie racjonalnie trenować i nie stara się tylko skakać, ale także biegać. A w tej złożonej i bardzo trudnej pod względem technicznym konkurencji najpierw trzeba pobiec, a dopiero później oddać skok - skomentował.
Były trener czołowych polskich tyczkarzy zdziwiony był natomiast ustaleniem w finałowej rywalizacji poszczególnych wysokości. „Nie spotkałem się jeszcze z konkursem, w którym przewyższenie pięciu centymetrów wystąpiło dopiero po sześciu metrach. Takie ułożenie zawodów wyeliminowało możliwość taktycznych zagrywek, bo przecież nikt nie zdecydowałby się, po zaliczeniu 5,80, na opuszczenie kolejnej wysokości, bo wtedy musiałby skakać już 6 metrów” - stwierdził.
Największym przegranym poniedziałkowych zawodów był bez wątpienia Lavillenie, który jako jedyny w tym roku zdołał przekroczyć barierę sześciu metrów.
- Francuz zadziwił mnie, że w pierwszej próbie zadysponował aż 5,80, czyli rozpoczął od wysokości medalowej. On jest w stanie skoczyć znacznie wyżej, jednak w takich konkursach bardzo ważny jest rytm, a kolejne skoki pozwalają dobrać odpowiednią twardość tyczki. W trakcie zawodów zmienia się, na wyższy, także uchwyt. Kolejna porażka Lavillenie w imprezie najwyższej rangi nie jest dziełem przypadku. To casus podobny do Siergieja Bubki, który często przegrywał nie z rywalami, ale głównie sam ze sobą - zauważył.
Szymczak uważa, że tytuł mistrza świata zasłużenie zdobył 21-letni Kanadyjczyk Shawnacy Barber. „Ten młody chłopak jest niezwykle dojrzały i widać było, że nie przestraszył się bardziej utytułowanych rywali. Jego kamienna twarz tylko podkreślała pełną koncentrację i pewność siebie. Kanadyjczyk jest już gotowy do skakania na znacznie wyższych wysokościach” - dodał.
Były trener Władysława Kozakiewicza, Mirosława Chmary oraz braci Mariana, Ryszarda i Adama Kolasów zdegustowany był natomiast sposobem pokazania męskiego konkursu przez chińskich realizatorów.
- Skok o tyczce jest niezwykle ekspresyjną i trzymającą w napięciu konkurencją, tymczasem zamiast pełnych emocji zawodów Chińczycy zaserwowali nam odgrzane kotlety. Większość skoków pokazana była przecież z odtworzenia. Nie rozumiem, dlaczego tyczka została zmarginalizowana, przegrała przecież nawet z jakimiś eliminacjami, natomiast priorytetowo traktowane są zwłaszcza biegi. Moim zdaniem można było monotonną rywalizację kobiet na 10 tysięcy metrów, gdzie i tak najważniejsze jest ostatnie okrążenie, spokojnie przedzielić próbami skoczków - podsumował Edward Szymczak.
(PAP)
Reklama