Gościem polskiej placówki konsularnej w Chicago był w czwartkowe popołudnie pięściarz Andrzej Fonfara. Medialny sparing prowadzili Daniel Bociąga z Polskiego Radia Chicago 1030 AM oraz niżej podpisany. Nie zabrakło nikogo, komu bliskie są dokonania polskiego sportowca. Był więc trener Sam Colonna, bliscy, kibice, przedstawiciele polonijnych mediów.
Ten niezwykle popularny i najlepszy polski pięściarz mówił nie tylko o obecnych dokonaniach, ale także i o drodze dochodzenia do sukcesu.
Fonfara opowiadał, jak będąc małym chłopcem miał dylemat, czy zostać słynnym bramkarzem, czy mistrzem świata w boksie. Wybrał to drugie. I dobrze, bo gdyby zdecydował się na pozycję między słupkami, to musiałby rywalizować z Arturem Borucem i pewnie teraz nie byliby sobie tak bliscy.
Andrzej rozpoczął treningi w warszawskiej Gwardii i w odróżnieniu od wielu, którzy próbują swoich sił w boksie, nie zrezygnował, dając do zrozumienia, że tylko mięczaki odchodzą, twardziele zostają.
Na pierwszej walce byli jego rodzice, potwierdzając akceptację wyboru syna. Byli z nim nie tylko wtedy, są do tej pory. Walkę wygrał, tak jak jeszcze wiele innych na krajowych ringach. Zdobywał pierwsze medale na Spartakiedzie Młodzieży, później w mistrzostwach Polski juniorów.
Marzył o olimpiadzie, ale też myślał o zawodowej karierze. Ostatecznie podpisał kontrakt z grupą, której trenerem był Andrzej Gmitruk. Byli w niej m. in. Mateusz Masternak, Grzegorz Soszyński, Mariusz Cendrowski. Wszyscy oni mają jakiś dorobek w zawodowym pięściarstwie, ale na szczyt wszedł tylko on.
Pierwszą walkę na profesjonalnym ringu stoczył w Ostrołęce, kilka tygodnie później - kolejną, już w Chicago. Zostawił bliskich, znajomych, wszystko wokół czego funkcjonował. Przyleciał do USA, by realizować swój American Dream.
Miał szczęście, że trafił na ludzi, którzy pomogli mu zaadoptować się w nowych warunkach. Kilka miesięcy później dołączył do niego brat Marek. Chwilę potem rodzice. Znowu wszyscy byli razem.
Sportowo prowadzony był bardzo rozsądnie. Nie został rzucony na głęboką wodę. Walczył z przeciwnikami o podobnym doświadczeniu i zbliżonej klasie. Ale to wtedy przytrafiły mu się dwie porażki, z trzech w dotychczasowej karierze. Nie robił z tego większego problemu, nawet wtedy, kiedy przyszło mu przegrać po dwukrotnym zetknięciu z matą. Były chwile zwątpienia, ale co go nie zabiło, to go wzmocniło.
Kariera nabierała rozpędu. Podpisał kontrakt z Dominikiem Pesoli, przeszedł do wagi półciężkiej. Został młodzieżowym mistrzem świata federacji WBC, później WBO Ameryki Północnej, mistrzem USA IBO. Wiele walk wygrywał przez nokaut, najszybciej już w 23 sekundzie.
W końcu przyszła pora na walkę z Glenem Johnsonem. Zwycięstwo z byłem mistrzem świata było przełomem w jego karierze. Uwierzył, że jest w stanie wygrać z najlepszymi i podnieść każdą rzuconą rękawicę.
Udowodnił to w pojedynkach z Tommym Karpency i Gabrielem Campillo. Pierwszego zmusił do poddania, mimo że w pierwszej rundzie złamał rękę. Z drugim długo przegrywał na punkty, by ostatecznie w dziewiątej rundzie chwilowo wysłać go do nieba.
To były przygrywki do tego, co nastąpiło później. Pojedynek o mistrzostwo świata WBC z Adonisem Stevensonem wprawdzie przegrał, ale zrobił to w takim stylu, że wszyscy, którzy pociągają za sznurki w boksie amerykańskim, nabrali do niego szacunku. Znalazł się w grupie Ala Haymona, który ma pod swoimi skrzydłami elitę, a to oznaczało nie tylko nobilitację, również walki za pieniądze o jakich większość może tylko pomarzyć.
Wygrana z Julio Cesarem Chavezem jr. była tego potwierdzeniem. Syn legendarnego Chaveza chciał wojny i doczekał się jej. Nie przewidział tylko, z kim na tę wojnę się wybrał. Kiedy zrozumiał, było już za późno. Nie wyszedł do dziesiątej rundy.
Zwycięstwo dało Fonfarze nie tylko pieniądze, przyniosło również popularność, jakiej doświadczali w okresach swojej świetności jedynie Andrzej Gołota i Tomasz Adamek. I pomyśleć, że ma on dopiero 27 lat. Słuchając w czwartkowy wieczór człowieka ułożonego, dzielącego się w sposób przejrzysty wypowiedziami i refleksjami, a do tego sportowo nienagannie wyszkolonego, można nabrać absolutnej pewności, że jeszcze wszystko przed nim.
Dariusz Cisowski
Reklama