W środę 28 maja Halina Tyburska skończyła 100 lat. Ten niezwykły dzień został zaplanowany i przygotowany w najdrobniejszych szczegółach przez jej dzieci: syna Romana i córkę Ewę Estradę. Bohaterka dnia otrzymała od nich bukiet 100 róż oraz imponujący tort, wokół którego zabłysło 100 świeczek. Specjalny pierścień, w którym ustawiono świeczki, syn jubilatki budował przez kilka dni. Były serdeczne życzenia kolejnych 100 lat, gratulacje i prezenty.
Halina Tyburska mieszka w Chicago od 50 lat, ale jej podróż do Ameryki była długa, trudna i skomplikowana, jak losy wielu Polaków. Zaczęła się we wrześniu 1940 roku, gdy Rosjanie po zajęciu wschodniej Polski, zaczęli masowo deportować jej mieszkańców na Syberię. Mąż Haliny Tyburskiej znajdował się w obozie jenieckim, do którego trafił po kampanii 39. roku. Ona z dwójką synów - trzyletnim Krzysztofem i półtorarocznym Romanem, została sama. Kiedy nadeszła ich kolej przesiedlenia, spakowała cały dobytek w dwie walizki, zabrała chłopców i ruszyła w podróż w głąb Rosji.
Podróżowali bydlęcym wagonem wraz z sześćdziesięcioma innymi osobami. Wagonu nie wolno było opuszczać pod żadnym pozorem. Po trzech miesiącach dotarli do Tomska nad rzeką Ob. Stamtąd płynęli barką w górę rzeki. W dwa tygodnie pokonali prawie 500 kilometrów. Dotarli głęboko w tajgę, gdzie wyznaczono im nowy dom. Halina Tyburska przy wzroście 158 cm i wadze niewiele ponad 40 kg przez blisko sześć lat pracowała jako drwal. W tajdze pochowała starszego syna.
Gdy Stalin zezwolił na repatriację, natychmiast ruszyła w podróż powrotną, która zajęła kilka miesięcy i prowadziła przez Kazachstan i Ukrainę. "Przesiadka" była w Kijowie, skąd trafili do sowchozu - spółdzielni rolniczej. Tam spędzili trzy miesiące. Syn jubilatki – 76-letni Roman Tyburski dobrze wspomina pobyt w sowchozie, gdzie „mama była szefową w kuchni”, w związku z czym, nigdy nie chodził głodny. Opowiada nam także, że pamięta wizytę Wasilija - syna Stalina, którego oprowadzał po sowchozie. Syn Stalina, znany ze swojego pijaństwa i zamiłowania do zabawy, chwalił się, że mu wszystko wolno. Podobno posiadał nawet dokument podpisany przez ojca, który to potwierdzał.
Pociąg repatriacyjny stawał dopiero w Legnicy, Halina musiała więc przejechać całą Polskę, by tam dotrzeć. Z Legnicy ruszyła do rodziny męża pod Nidzicę na Mazurach. W drodze, na dworcu w Malborku, zupełnie przypadkiem, po 7 latach od rozstania, spotkała swojego męża. W dalszą podróż wyruszyli wspólnie na dachu pociągu. W Nidzicy rodzina została parę miesięcy. W poszukiwaniu własnego domu Halina Tyburska ruszyła do Elbląga, który na prawie 20 lat stał się jej miastem. To tu na świat przyszła córka Ewa, a syn skończył liceum. Dzisiejsza jubilatka miała tam swój sklep, ale życie w komunistycznej Polsce przestało jej odpowiadać.
W 1965 roku razem z córką, na Batorym pokonała ocean i dotarła do USA. Początkowo jak wielu, chciała zostać na trochę, ale została na kolejne 50 lat. Chicago na swoje miasto wybrała po trzech miesiącach od przyjazdu. Od tego czasu nie podróżuje, bo jak mówi, nie lubi. Syn dojechał do niej po pół roku i od tego czasu rodzina jest razem.
Swoją amerykańską historię zaczęła budować w wieku 50 lat, już na spokojnie. Wykształciła dzieci (syn ukończył Northwestern University, córka Loyola University), zbudowała dom. Droga jaką pokonała, by go znaleźć jest niezwykła, dlatego jej dzieci starają się pielęgnować historię swojej matki i przekazywać ją następnej generacji.
Przyjmując życzenia i kwiaty Halina Tyburska była szczerze wzruszona. Bo jak nam mówi, nie spodziewała się, że jej "zwyczajna" historia może kogoś interesować.
Do urodzinowych życzeń dołącza się redakcja „Dziennika Związkowego”.
Jolanta Wesołowska
Zdjęcia: Marek Dobrzycki, Jolanta Wesołowska
Reklama