Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 20:03
Reklama KD Market

Obama i Netanjahu skazani na siebie; muszą spuścić z tonu



Wyniki wyborów w Izraelu wskazują, że premier Benjamin Netanjahu i prezydent USA Barack Obama są skazani na współpracę przez kolejne dwa lata. Zdaniem ekspertów poprawa ich relacji będzie trudna, ale nie mają wyjścia i muszą przynajmniej złagodzić retorykę.

Biały Dom liczył, że po trzech kadencjach Netanjahu w fotelu premiera w Izraelu nastąpi obecnie zmiana. Ale wbrew przedwyborczym prognozom konserwatywny blok Likud Netanjahu zdobył we wtorkowych przedterminowych wyborach parlamentarnych 30 mandatów w 120-osobowym Knesecie, a dotychczasowy premier ma praktycznie zagwarantowane tworzenie przyszłego rządu.

Jak ocenił w środę ekspert Rady Stosunków Zagranicznych (CFR) Elliott Abrams, "kampania prezydenta Obamy, by zdetronizować premiera Netanjahu, najprawdopodobniej nie powiodła się", gdyż utworzenie rządu koalicji partii centroprawicowych lub ewentualnie rządu jedności narodowej prawicy i lewicy jest znacznie bardziej prawdopodobne niż rządu koalicji partii lewicowych.

"Ataki (Białego Domu) na Netanjahu bardziej go wzmocniły niż osłabiły" - dodał ekspert podczas briefingu prasowego w CFR. Odniósł się do wypowiedzi przedstawicieli administracji USA w związku z niedawną wizytą Netanjahu w Waszyngtonie na zaproszenie Republikanów. Biały Dom, oburzony, że ta wizyta została zorganizowana bez konsultacji z rządem USA, w dodatku na dwa tygodnie przed wyborami izraelskimi, zarzucił Netanjahu mieszanie się do amerykańskiej polityki, a nawet "działanie na szkodę" relacji USA-Izrael. Z kolei Netanjahu podczas wystąpienia w Kongresie oskarżył rząd USA, że negocjuje z Teheranem umowę, która utoruje Iranowi drogę do posiadania broni jądrowej.

"Myślę, że obie strony (Obama i Netanjahu) teraz złagodzą retorykę. (...) Będzie wzajemne pragnienie, by poprawić relacje" - ocenił inny ekspert CFR Robert Danin. Ale przyznał, że będzie to trudne, zważywszy na ogromne "różnice w osobowości" obu liderów. Jego zdaniem nie należy oczekiwać jakichś pojedynczych gestów pojednawczych. "Żadna strona nie pójdzie na radykalne zmiany w polityce. Będą dalej napięcia i różnice, ale o zmniejszonej skali" - dodał.

Jeszcze bardziej sceptyczny jest komentator "New York Timesa" Roger Cohen. "Naprawa relacji z prezydentem Obamą będzie trudna. Nie można wykluczyć, że USA usztywnią stanowisko wobec Izraela w ONZ, jeśli osiedla na Zachodnim Brzegu nadal będą budowane" - napisał. Jego zdaniem prawicowy rząd kierowany przez Netanjahu generalnie może doświadczyć rosnącej izolacji międzynarodowej "ze względu otwarte zobowiązanie premiera do powstrzymania powstania państwa palestyńskiego", co Netanjahu zapowiedział podczas kampanii.

Różnice między Obamą a Netanjahu wykraczają poza różnicę charakterów i odmienne style uprawiania polityki, ale dotyczą samej polityki. Pojawiły się już w 2009 roku, gdy obaj doszli do władzy, podczas pierwszej rundy negocjacji pokojowych między Izraelem a Palestyną. Obama zaskoczył wówczas Izraelczyków, mówiąc o powrocie do granic Izraela z 1967 roku, sprzed wojny sześciodniowej. USA domagały się też wstrzymania budowy nowych osiedli żydowskich na terytoriach palestyńskich. Ale obecnie główną kością niezgody jest Iran.

Zdaniem Abramsa w Izraelu panuje konsensus, także wśród adwersarzy Netanjahu, że negocjowana przez USA umowa ws. irańskiego programu nuklearnego jest zbyt korzystna dla Iranu. Umowa nie zakłada bowiem całkowitej eliminacji zdolności nuklearnych Teheranu, czego domaga się Tel Awiw. "Panuje przekonanie, że USA nie odgrywają konstruktywnej roli, że Iran ma przewagę w negocjacjach. A skoro negocjacje są słabe, to i porozumienie musi być słabe" - powiedział Abrams.

Niemniej wyraził przekonanie, że jeśli dojdzie do porozumienia z Teheranem, to Netanjahu nie będzie mógł go całkowicie odrzucić. To by oznaczało, że zostawia sobie tylko dwie opcje: zaatakowania Iranu samodzielnie albo czekania na kolejną administrację USA, po wyborach w 2016 roku - wyjaśnił.

Abrams zwrócił też uwagę, że sojusz między USA a Izraelem jest tak kluczową dla obu państw sprawą, że nie tylko w interesie Netanjahu, ale i Demokratów w USA jest, "by mówić, że obecne problemy dotyczą tylko Obamy". "Myślę, że Hillary Clinton (jeśli wystartuje w wyborach prezydenckich) wycofa się z konfrontacji, bo to w jej interesie. Netanjahu też nie będzie zaogniał sytuacji" - powiedział Abrams.

Sojusz między USA a Izraelem to jeden z najstarszych sojuszy na świecie. USA jako pierwsze uznały państwo Izrael po jego utworzeniu w 1948 roku i od tego czasu utrzymywały z nim bardzo bliskie stosunki wojskowe, dyplomatyczne i gospodarcze. Izrael jest głównym beneficjentem amerykańskiej pomocy zagranicznej (w sumie od początku istnienia otrzymał 74 mld USD, a w 2014 roku 3,1 mld USD). Jednocześnie Izrael jest jednym z najlepszych klientów amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego. Oba kraje prowadzą wspólne ćwiczenia wojskowe. Ich wywiady i siły specjalne ściśle współpracują w walce z terroryzmem.

Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama