Dziesięcioosobowa załoga "Selmy Expeditions” pod dowództwem kpt. Piotra Kuźniara dopłynęła na skraj Morza Rossa u wybrzeży Antarktydy. Planuje dotarcie do Zatoki Wielorybów – jako pierwszy jacht w historii, który dokonał tego pod żaglami.
Po regatach Sydney-Hobart rozpoczął się dla załogi najbardziej niebezpieczny etap tej wyprawy – walka z czasem i lodem. Żeglarze muszą się bardzo spieszyć, zanim w marcu morze całkowicie zamarznie na kilka miesięcy.
- Posuwamy się wzdłuż bariery paku lodowego Morza Rossa, coraz dalej na południe, gdzie jeszcze nigdy nie udało się dopłynąć jednostce załogowej. Celem jest Zatoka Wielorybów. Bardziej na południe już się nie da. Musimy dotrzeć do szczeliny niespowitej lodem, która powoli się zamyka. Przed nami wielkie wyzwanie – podkreślił Kuźniar.
Jak przyznał, emocje sięgają zenitu. Atmosfera na jachcie się zagęszcza. Sporo lodu i niesprzyjający wiatr to najwięksi wrogowie załogi. Do samego Morza Rossy w historii dotarły tylko cztery jachty, ale żaden nie osiągnął Zatoki Wielorybów.
- Jest odcięta od oceanu pasem lodu, przez który trudno się przedostać. To biegun południowy dla żeglarzy, to coś więcej niż Mount Everest – zaznaczył.
Ostatniej nocy (białej) pięć pięknych wielorybów baraszkowało przed dziobem "Selmy". Najpierw płynęły razem z jachtem w odległości około półtora metra.
- Pojawiające się cielska w takiej odległości to niesamowity widok. Do tego fontanny wody i powietrza. Do efektów wizualnych doszedł dźwięk... Przepiękna, jedyna w swoim rodzaju muzyka oceanu. Wieloryby zaczęły, jak delfiny, przeskakiwać przed dziobem jachtu. Popisywały się. Jeden skakał z prawej na lewą, a w tym czasie w nieznacznym oddaleniu dwa inne z lewej na prawą. Potem pak, zwrot, zwrot, wolna przestrzeń, zwrot, zwrot, zwrot, pak, przestrzeń itd. Cały dzień upłynął na takiej zabawie. Do tego mróz, śnieg walący w oczy i to jest wymarzone przez naszą załogę pływanie – przekazał kapitan.
(PAP)
Reklama