Krzysztof Hołowczyc z francuskim pilotem Xavierem Panserim dziewiąty etap Rajdu Dakar z Iquique do Calamy w Chile ukończyli na szóstej pozycji. W klasyfikacji generalnej utrzymali czwarte miejsce. Na pozycji lidera umocnił się Katarczyk Nasser Al-Attiyah.
Najszybciej odcinek specjalny długości 450 km pokonał w 4:41.56 Hiszpan Nani Roma. Drugi czas - 4:48.23 uzyskał Al-Attiyah, który cieszył się ogromnie, że... dojechał do mety.
- Mathieu (francuski pilot Baumel ) doskonale wykonał swoją pracę. Przyjęliśmy strategię, że musimy jechać spokojnie. To był jeden z trudniejszych etapów z powodu dużej ilości fesz-feszu, wiatru i wymagającej nawigacji. Kurz ograniczał widoczność. Myślę, że zrobiliśmy dobrą robotę. Zwiększyliśmy przewagę do prawie 24 minut nad Ginielem De Villiersem i mam nadzieję, że to wystarczy, aby wygrać Dakar - powiedział Katarczyk.
Hołowczyc dziewiąty etap określił jako "horror". Jego zdaniem organizator przesadził z wyborem trasy. 80 procent stanowiły potworne dziury, wyrwy, kamienie, koryta wyschniętych rzek.
- Do tego sporo fesz-feszu, który zawiewany przez wiatr z tyłu wyprzedzał samochód, tak że długimi fragmentami jechaliśmy zupełnie po omacku, co w każdej chwili groziło wpadnięciem do głębokiego rowu po rzece lub najechaniem na jakiś głaz. To cud, że nic takiego nam się nie przydarzyło - mówił na biwaku.
Przed startem załoga Lotto Team na dojazdówce przeżyła spory stres, bowiem w ich samochodzie zaczął się bardzo przegrzewać silnik. Próbowali to naprawić, ale bezskutecznie.
- Na wydmy wjechaliśmy z duszą na ramieniu, bo przegrzany silnik często wchodził w tryb awaryjny, co skutkuje obcięciem mocy o jedną trzecią. Parę pierwszych wydm pokonaliśmy z trudem, a potem... silnik z kilometra na kilometr schładzał się - opowiadał Hołowczyc.
Z kolei jak "wyzdrowiał" pojazd, to... - gdzieś w połowie odcinka, na jakiejś ogromnej dziurze, tak chrupnęło mi w szyi, że przez chwilę miałem przed oczami ciemność. Potem poczułem falę ogromnego ciepła rozlewającą się po całym ciele. Chyba kręgi przejechały po rdzeniu... - ocenił olsztynianin.
Na tym problemy polsko-francuskiej załogi się nie skończyły. - Ponownie straciliśmy sporo cennych minut na szukaniu jednego z waypointów. Musieliśmy go minąć zaledwie o kilka metrów, bo po kilkunastu minutach szukania odnaleźliśmy go praktycznie w miejscu, gdzie byliśmy na początku. Pocieszające jest tylko to, że z wyjątkiem Naniego i Nassera, cała czołówka miała ten sam problem. Tym razem szczęście nie dopisało, ale z drugiej strony przecież trzynastego mogły się zdarzyć dużo gorsze rzeczy - powiedział na mecie Hołowczyc.
Marek Dąbrowski i brytyjskim pilotem Mark Powell dotarli na metę na 14. miejscu z 54 minutami straty do zwycięzcy etapu Romy. Strata byłaby mniejsza, gdyby nie to, że załoga Orlen Team wykazała się gestem fair play i pomogła na trasie Christianowi Lavieille.
- Francus stał dwadzieścia kilometrów przed metą. Jest szósty w generalce, więc przeholowaliśmy go przez góry. Trochę czasu na tym straciliśmy, ale dla nas nie jest on tak ważny, jak dla niego. Postanowiliśmy mu pomóc - wspomniał Dąbrowski.
Dodał, że trasa była wyboista, mocno rozjechana i trudna nawigacyjnie. - Mnóstwo samochodów krążyło i szukało drogi. Wyjeżdżając z tego całego zamieszania w dużym kurzu zgięliśmy całe przednie zawieszenie. Dyfer poszedł do góry, wspomaganie szwankowało, ale jakoś się udało.
(PAP)
Reklama