Senator Bob Corker z Tennessee zaproponował ustawę, która nakładałaby na Biały Dom obowiązek przekazania jakiegokolwiek ostatecznego porozumienia z Iranem pod obrady Kongresu. Innymi słowy, Corker chciałby, żeby ewentualną umowę z Teheranem musieli zatwierdzić prawodawcy.
W pomyśle tym nie byłoby niczego zdrożnego, gdyby nie to, iż jest on szyty dość grubymi nićmi. Powszechnie wiadomo, że wielu polityków sprzeciwia się prowadzonym obecnie negocjacjom z Iranem, argumentując, iż kraj ten wyłącznie gra na zwłokę i do żadnego porozumienia nie dojdzie, a jeśli nawet dojdzie, będzie to w jakimś sensie porażka USA, czyli Iran coś na tym wygra, a reszta świata nic.
Problem w tym, że nie jest to stanowisko amerykańskie, lecz przede wszystkim izraelskie, a Kongres – jak zwykle – przyjmuje wynurzenia premiera Netanjahu bez zmrużenia oka. Wszak to właśnie izraelski premier utrzymuje od samego początku, że z Iranem nie ma sensu rozmawiać i że o wiele lepiej jest ten kraj zbombardować, a dopiero potem zadawać pytania. Corker i wielu jego kolegów marzą o tym, żeby zrobić dokładnie to samo, ale ponieważ z czysto praktycznego punktu widzenia nie jest to na razie możliwe, najlepszą inną alternatywą jest storpedowanie negocjacji z Teheranem.
Tymczasem na łamach dziennika „The Washington Post” pojawił się skrajnie proizraelski komentarz, w którym zawarta jest teza, iż Biały Dom nie chce ingerencji Kongresu w sprawie porozumienia z Iranem, gdyż będzie to układ „bez wątpienia” szkodliwy dla państwa żydowskiego, a może nawet do pewnego stopnia „zdradziecki”. To ciekawe, gdyż o ile mi wiadomo, negocjowanie czegokolwiek z obcym państwem nie powinno zależeć od poglądów sił trzecich.
Prawdą jest to, że rozmowy z Iranem mogą zakończyć się całkowitym fiaskiem. Jednak na razie trwają i trzeba dać im szansę, bo wszelkie inne możliwości – nowe sankcje, wojna etc. – są o wiele mniej atrakcyjne. Mimo to od czasu do czasu słychać opinie, iż najlepsze byłoby rozwiązanie „siłowe”, przez co należy oczywiście rozumieć atak zbrojny na Iran. Senator John McCain w wojnie zdaje się widzieć najlepsze rozwiązanie wszystkich światowych problemów i w tym przypadku nie jest inaczej – sugeruje on, iż taki atak prędzej czy później stanie się absolutnie konieczny.
Być może, ale na razie nie jest. Nie mam pojęcia, jak można być przeciw negocjacjom, nawet z potencjalnymi wrogami USA. Dialog, niezależnie od skali jego trudności, jest zawsze lepszy od bomb. Ameryka rozmawiała po wojnie z komunistycznymi Chinami i jeszcze bardziej komunistycznym Kremlem, bo nie było innego wyjścia. Jest to polityka zaangażowania, która rozsądnie zakłada, że bezpośrednie rozmowy przy wspólnym stole z pewnością nie mogą nikomu zaszkodzić, a jest zawsze szansa, że w czymś pomogą. Taka była niemal zawsze postawa Ameryki na arenie międzynarodowej i byłoby bardzo niedobrze, gdyby została zmieniona na nieustanne potrząsanie szabelką.
Andrzej Heyduk
Reklama