W Izbie Reprezentantów grupa posłów z obu partii zaproponowała ustawę o kompletnie mylnej nazwie Transparent Airfares Act of 2014. Mogłoby się wydawać, że chodzi w niej o jakieś nowe regulacje, które miałyby zmusić linie lotnicze do jednoznacznego i prawidłowego ogłaszania cen biletów, czyli o pewnego rodzaju przejrzystość w informowaniu o realnych cenach. Jest jednak dokładnie odwrotnie - celem ustawy jest zniesienie przepisów, wprowadzonych przez resort transportu w roku 2012.
Dla przypomnienia, przepisy te nałożyły na linie lotnicze wymóg podawania cen ostatecznych, czyli z uwzględnieniem wszystkich opłat i podatków. W ten sposób ukrócona została praktyka ogłaszania cen netto, które wyglądały bardzo zachęcająco, ale tylko do momentu zakupu biletu. Przykładowo, cena biletu lotniczego z Chicago do Nowego Jorku wynosi średnio 180 dolarów, ale po dodaniu opodatkowania i wymaganych opłat wzrasta do 300 dolarów. Przed rokiem 2012 linie lotnicze mogły reklamować tę pierwszą cenę; dziś muszą podawać tę drugą.
Czołowe linie lotnicze zaskarżyły te przepisy do sądu, ale sprawę przegrały. Sąd apelacyjny w Nowym Jorku uznał wtedy, że podawana nabywcom cena musi być sumą ostateczną, a nie jakąś początkową, która ma niewiele wspólnego z realnymi wydatkami. Towarzystwa lotnicze nie chciały ustąpić i odwołały się do Sądu Najwyższego, który jednak nie zgodził się na rozpatrzenie sprawy.
Okazuje się jednak, że czego nie można załatwić w sądzie, zawsze można przeforsować w Kongresie, który z nudów gotów jest uchwalić cokolwiek. Trudno jest zrozumieć powody, dla których potrzebne miałoby być zniesienie przepisów z 2012 roku. Argumentacja kongresmanów, popierających tę ustawę, jest - nie przymierzając - śmieszna. Twierdzą oni mianowicie, że podawanie cen netto oraz oddzielnie wszystkich dodatkowych opłat będzie pożyteczne dla nabywców, ponieważ pokaże im, z jakich kosztów składa się całkowita cena biletów.
Przeciętny podróżny ma w nosie to, z czego składa się cena biletu, natomiast żywotnie interesuje go to, ile pieniędzy zniknie z jego portfela. Uzasadnianie zgoła głupiego pomysłu chęcią dydaktycznego informowania klienteli o składnikach całkowitej ceny jest manewrem dość dziwnym, jako że każdy co bardziej wścibski klient może bez trudu dowiedzieć się, ile zapłacił tytułem podatków, jaką sumą zasilił system bezpieczeństwa lotnictwa cywilnego, itd. Są to wprawdzie informacje podawane drobnym drukiem i gdzieś z boku, ale są.
Ponieważ prawodawcom najwyraźniej się nudzi, proponuję pójść za ciosem i wprowadzić ustawę, na mocy której w salonach samochodowych podawane będą ceny samego podwozia. Wtedy luksusowego mercedesa można będzie kupić już za 2 tysiące dol., ale po dodaniu kół, silnika, karoserii i tak potrzebnego oprzyrządowania jak kierownica oraz pedały gazu i hamulca cena wzrośnie do 40 tysięcy.
Jak już mamić konsumenta, to na całego.
Andrzej Heyduk