Dziewiętnastu członków Al-Kaidy porwało cztery samoloty pasażerskie. Dwa z nich, maszyny linii American Airlines oraz United Airlines, uderzyły w bliźniacze wieżowce nowojorskiego World Trade Center (WTC) na Manhattanie. Zginęło 2 753 ludzi.
Kolejny z samolotów porwanych przez terrorystów uderzył w gmach Pentagonu. W tym zamachu zginęły 184 osoby.
Współpracownikom Osamy bin Ladena nie udało się użyć do kolejnego zamachu czwartego uprowadzonego samolotu, linii United Airlines. Uniemożliwili to pasażerowie i załoga maszyny. Doszło do walki na pokładzie. Samolot rozbił się w okolicach Shanksville, w Pensylwanii. Zginęła załoga samolotu i 40 pasażerów.
Osama bin Laden przyznał się do zorganizowania zamachów. Jako powody podał m.in. amerykańską pomoc dla Izraela, sankcje wobec Iraku oraz obecność wojsk USA w Arabii Saudyjskiej.
Kongres USA ustanowił 11 września Dniem Patrioty (Patriot Day). Rodziny ofiar otrzymały odszkodowania od władz federalnych ze specjalnie utworzonego funduszu. W zamian za to zobowiązały się nie dochodzić roszczeń od linii lotniczych.
W następstwie aktów terroru ekipa ówczesnego prezydenta George'a W. Busha zreorganizowała administrację USA. Powołano m.in. Departament Bezpieczeństwa Kraju scalający 22 agencje rządowe, w tym Urząd Ceł, Urząd ds. Imigracji i Naturalizacji oraz Straż Ochrony Wybrzeża. Zaostrzono środki bezpieczeństwa i wprowadzono restrykcje w podróżowaniu do USA.
Senat USA zatwierdził Ustawę Patriotyczną (Patriot Act), mającą lepiej chronić kraj przed terroryzmem. Wzbudziła ona kontrowersje, ponieważ m.in. przyznaje policji uprawnienia do podsłuchu bez nakazu sądowego, wysyłania tzw. listów bezpieczeństwa narodowego do różnych instytucji z żądaniem udostępnienia danych obywateli oraz pozwala FBI na wgląd w kartoteki osób korzystających z bibliotek publicznych.
W zakrojonej na szeroką skalę rozprawie z terrorystami Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny w Afganistanie w celu zwalczenia talibów, którzy osłaniali Al-Kaidę.
Były doradca prezydenta USA Ronalda Reagana ds. Rosji i Europy Środkowej profesor Richard Pipes nazwał ataki z 11 września uderzeniem w samo serce Ameryki.
– Ameryka (...) poczuła się bardzo zagrożona. Zaczęła się też duża infiltracja społeczeństwa. Sprawdza się telefony, e-maile. Rząd bardziej wtrąca się w życie codzienne obywatela, czego dawniej nie było. Zmieniła się też mentalność Amerykanów. Nie czują się tak pewnie jak dawniej – powiedział Pipes, emerytowany profesor Uniwersytetu Harvarda.
Według naukowca konsekwencją zamachów z 11 września jest także znaczny sprzeciw wobec planów interwencji militarnej w Syrii. Ludzie boją się, że takie zaangażowanie sprowokowałoby nowe ataki na Amerykę.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)
W najbliższym, weekendowym wydaniu „Dziennika Związkowego” powrócimy do tragicznych wydarzeń sprzed 12 lat. Stanisława i Jan Olender z Chicago opowiedzą o swojej córce Krystynie, która zginęła w jednym z wieżowców WTC.
Przypomnimy także relację pilota Air Force One, pułkownika Marka Tillmana, który pamiętnego dnia siedział za sterami prezydenckiego samolotu, na pokładzie którego znajdował się George Bush. Tego dnia, jak mówi, słowa „chronić prezydenta” miały zupełnie inne znaczenie niż kiedykolwiek w historii USA...
(red.)
Reklama