W obecnym klimacie politycznym Ameryki, napiętnowanym ostrymi cięciami budżetowymi oraz ogólnonarodowym zmęczeniem wojnami, zdecydowana, masowa akcja przeciw Syrii, która mogłaby doprowadzić do upadku rządu i zakończenia wojny domowej, nie wchodzi po prostu w rachubę. Z drugiej strony bierność w obliczu zastosowania broni masowego rażenia przeciw ludności Damaszku jest również nie do pomyślenia. Pozostaje zatem do dyspozycji wyłącznie wybiórczy atak rakietowy na jakieś wybrane przez Biały Dom cele. Assad dostanie innymi słowy "ostrzeżenie", którym niemal na pewno za bardzo się nie przejmie, bo międzynarodową opinię publiczną ma w bardzo nikłym poważaniu już od bardzo wielu lat.
Tej akurat wojny nie da się rozwiązać jakoś połowicznie, przez zbombardowanie paru budynków. Zaraz po ewentualnych nalotach, wszystko wróci do krwawej "normy", tyle że Assad uzyska dodatkowe narzędzie propagandowe. Będzie mógł przez następne tygodnie i miesiące opowiadać o zakusach światowego imperializmu oraz o setkach cywilnych ofiar amerykańskiego bombardowania.
Prezydent Obama stoi w obliczu sytuacji, z której nie ma żadnego sensownego wyjścia. Być może administracja sama jest temu sobie winna, przynajmniej do pewnego stopnia, ponieważ przez bardzo wiele miesięcy zachowywała się niezwykle biernie wobec apeli syryjskiej opozycji o udzielenie jej aktywnej pomocy. Dziś na taką pomoc jest raczej za późno. Tym samym Biały Dom zmuszony jest obecnie do zastosowania działań w większości symbolicznych, nie mających większego znaczenia praktycznego lub militarnego. W tej sytuacji nie można się dziwić, że w Teheranie i Moskwie widać zacieranie rąk. Rządy Iranu i Rosji z pewnością cieszą się z faktu, że Ameryka raz jeszcze wdepnie w bliskowschodnie bagno, bez większych szans na jego osuszenie.
Można oczywiście syryjskiego kacyka totalnie zignorować i udawać, że na przedmieściach Damaszku nic się nie stało. Nie jest to już jednak realna opcja w obliczu tego, co zostało publicznie powiedziane po obu stronach Atlantyku. Raz jeszcze okazuje się, w sposób bardzo niefortunny, że rola światowego policjanta, czyli jedynego globalnego mocarstwa posiadającego odpowiednie środki "interwencyjne" jest bardzo często niewykonalna. Międzynarodowe spory mają to do siebie, że zawsze istnieją w nich przynajmniej dwie zwaśnione strony, a czasami – jak w przypadku Syrii – znacznie więcej. Bycie w tych warunkach "zbrojnym arbitrem" niesie ze sobą poważne ryzyko, o czym niestety administracja Baracka Obamy niemal na pewno się wkrótce przekona.
Andrzej Heyduk