Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 10 stycznia 2025 04:51

Dojść do porządku (z samym sobą)

Autor: Adobe Stock

Na tydzień z niewielkim kawałkiem przed kolejnym Bożym Narodzeniem słyszę z lewa i prawa coroczne utyskiwanie: ile jeszcze do zrobienia, do przygotowania, do posprzątania! W sklepach tłumy ludzi, każdy biega, kupuje, na ile go tylko stać. Z prezentami i tak będzie jak zawsze, że już w drugi dzień Bożego Narodzenia ustawiać się będą kolejki, aby oddać do sklepu prezenty, no bo ile można gromadzić, a pieniądz zawsze się bardziej przyda. W domach, jak zawsze, najbardziej zatroskane wydają się być mamy. Przecież większość przygotowań na ich głowie. Istne szaleństwo! Gdzieś jednak w tym wszystkim człowiek może zagubić nie tylko samego Pana Jezusa – który się rodzi i Jemu, jakby nie było, dedykowane są te święta – ale można zagubić też samego siebie, żeby w końcu usiąść w zmęczeniu i zadać sobie pytanie, na ile to wszystko ma jeszcze sens w świecie, w którym i tak wszystko nakręca pieniądz.

Proponuję, żeby te ostatnie dni przed Świętami spróbować przeżyć nieco inaczej, spokojniej. By zająć się bardziej sobą, robiąc przy tej okazji konieczny także od czasu do czasu porządek w samym sobie. W czasie tegorocznych rekolekcji adwentowych usłyszałem coś, co jest niby oczywiste dla każdego katolika, a tym bardziej dla księdza, mianowicie o dobrodziejstwie gruntownej spowiedzi. Okazuje się, że są sytuacje, w których katolik całymi latami nie idzie do spowiedzi. Różne są tego przyczyny i powody. Czasami, niestety, bardzo uzasadnione. Życie w grzechu lub nieuporządkowanych sytuacjach nie pozwala często na przyjęcie sakramentalnego rozgrzeszenia. Podobnie, gdy brakuje żalu za popełniony grzech lub nie ma decyzji o dokonaniu jakiejś zmiany. Są to najczęściej bardzo trudne sytuacje i w wielu szczerze współczuję tym, którzy się w nich znajdują. Czuję ich nieukrywany ból, głód przyjmowania Komunii świętej, może nawet wstyd. Wierzę jednak, że Pan Bóg cierpliwie czeka i upomina się o każdego tylko z jednej racji, o której często zapominamy. Bo kocha. Kocha i chce każdego zbawić, czyli dać mu szczęście wieczne.

Miałem tydzień temu taką sytuację. Zadzwoniła do mnie żona starszego człowieka, który od wielu lat cierpiał i wiadomo było, że jego życie na ziemi się kończy. Przeżyli razem 62 lata w małżeństwie. Mają pięcioro dorosłych dzieci, nawet nie wiem jak wiele wnuków. Dobrze im się powodziło. Doszli do tego ciężką pracą, w której wiele było wyrzeczeń. Pan od lat nie mówił, po wylewie do mózgu i paraliżu, miał także problemy z chodzeniem. Zaglądałem do nich czasami, zawsze prosili o komunię św. Jednak tego dnia, kiedy żona zadzwoniła do mnie i umówiliśmy się, że przyjadę następnego dnia, gdyż mieszkają w sporym oddaleniu od mojego domu, poczułem wewnętrznie jakiś niepokój. Po wieczornej Mszy św. spakowałem torbę i pojechałem do nich. Żona wraz z dziećmi i wnukami przy łóżku umierającego. Usiadłem z nimi. Zaproponowałem modlitwę, udzieliłem namaszczenia chorych, poprzedzając go rozgrzeszeniem, gdyż wiem, że człowiek ten żałował za wszystko, co nie było dobre w jego życiu. Po około dwóch godzinach wracałem do siebie. Godzinę później, chwilę przed północą, dzwoni telefon. Człowiek ten zmarł, a właściwie zasnął spokojnie. Rodzina, dla której te chwile były bardzo mocną lekcją, wyraziła to jasno: „On na księdza czekał”. A ja dopowiedziałem: „To Pan Jezus przyszedł, podał mu rękę i zabrał go do domu”.

Ta sytuacja, zresztą nie pierwsza w moim życiu, pokazała mi i uzmysłowiła na nowo, że człowiek to ciało i dusza, a może nawet lepiej w odwrotnej kolejności trzeba by powiedzieć: człowiek to dusza i ciało. Jeżeli zatem tyle czasu, zaangażowania i wszystkiego innego poświęca się jakby nie było ciału, to czemu do końca odkłada się sprawy duszy? Bo to tylko formalność? Tradycja? Bo tak by wypadało? Kiedy wreszcie wszyscy zrozumiemy, że tu naprawdę chodzi o więcej!?

Często moje myśli wracają do wspomnień adwentów okresu dzieciństwa i młodości. Do mobilizacji wczesno porannego wstawania na msze roratnie, bez względu na pogodę. Do adwentowych rekolekcji i spowiedzi, które miały miejsce gdzieś na początku lub w środku tego okresu. To wszystko dawało smak oczekiwania na Tego, który przychodzi. Później zrozumiałem po co: aby nas zbawić. Duchowe przeżycie tego czasu, którego przecież Święta Bożego Narodzenia są jakimś celem, aczkolwiek chodzi przecież o więcej, o bycie gotowym na ponowne przyjście Pana i na spotkanie z Nim. To duchowe przeżycie zupełnie zmienia nastawienie i daje możliwość smakowania świąt. Odkrywa ich piękno i niezapomniany klimat. Pozwala doświadczyć także piękna wiary w Boga, który przychodzi, aby nas zbawić i każdemu to zbawienie oferuje. Ostatnio na spotkaniu rodzinnym wyraziłem się, że bardzo żal mi młodych ludzi. Widząc, że nie bardzo zainteresowani są przygotowanym przez mamę pysznym obiadem, którym częstowali się także goście, dla nich dużo lepszą opcją było zjedzenie fast foodów kupionych w sieciówce na rogu. Do tego puszka sody i już świat zamyka się za drzwiami pokoju, w którym gry komputerowe i telefon wydają się być całym światem. Ludzie! Czy nie widzimy jakie to smutne i tragiczne!? Podobnie jak święta Bożego Narodzenia bez Chrystusa albo jak to wszystko, co mądrze zapisał w wierszu pod tytułem: „Czekanie”, ks. Wojciech Węgrzyniak: „kolędy przed Narodzeniem / małżeństwo przed ślubem / seks przed miłością / dom przed własnością / wypłata przed pracą / wyniki przed badaniami / osądy przed Ostatecznym / nie umiemy czekać / umrzemy przed śmiercią”.

Oby nie!

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama