Hokeiści Edmonton Oilers pokonali na własnym lodowisku Dallas Stars 2:1, wygrali rywalizację play-off o mistrzostwo Konferencji Zachodniej 4-2 i powalczą o Puchar Stanleya z Florida Panthers w wielkim finale ligi NHL. Pierwszy mecz - 8 czerwca.
"Nafciarze" po raz ósmy awansowali do decydującego etapu zmagań o najcenniejsze hokejowe trofeum. Poprzednio grali w finale w 2006 roku, a na szósty triumf czekają od 1990 roku, kiedy byli najlepsi po raz piąty w ciągu siedmiu lat, głównie dzięki legendarnemu Wayne'owi Gretzky'emu.
W finale Oilers spróbują zostać pierwszą od 31 lat kanadyjską drużyną, która wzniesie Puchar Stanleya. W 1993 roku zwyciężył zespół Montreal Canadiens, a później nastąpiła seria sukcesów ekip amerykańskich. Mogą ją przedłużyć "Pantery", które w trzecim finale powalczą o swój pierwszy triumf.
Szóste spotkanie finału na Zachodzie rozpoczęło się po myśli gospodarzy. W piątej minucie, kiedy grali w liczebnej przewadze, indywidualną akcją popisał się ich lider Connor McDavid, który "przedryblował" kilku rywali i z bliska posłał krążek do siatki.
W 16. minucie na 2:0 podwyższył Zach Hyman - po podaniu McDavida sprytnym strzałem pokonał Jake'a Oettingera.
Obaj strzelcy goli dla gospodarzy to liderzy fazy play off w klasyfikacji kanadyjskiej - McDavid z 31 pkt (5+26) oraz w klasyfikacji strzelców - Hyman z 14 bramkami.
W połowie ostatniej tercji kontaktowe i - jak się okazało - honorowe trafienie dla Stars zaliczył Mason Marchment.
Na duże słowa uznania, szczególnie w końcówce, zasłużył bramkarz Oilers Stuart Skinner, który popisał się łącznie 34 udanymi interwencjami.
"Ostatnia syrena to był najgłośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek usłyszałem. Edmonton to wyjątkowe i wspaniałe miejsce - tyle historii, tyle czekania, ci niesamowici kibice, których wsparcie jest dla nas bezcenne" - przyznał McDavid podczas krótkiej ceremonii wręczenia Campbell Bowl, trofeum za zwycięstwo w Konferencji Zachodniej.
Zgoła inne nastroje panowały w drużynie z Dallas, ale trener Peter DeBoer nie krył dumy ze swoich zawodników.
"Siedzą w szatni jak wypatroszeni, bo wszystko, co mogli, zostawili na lodzie. Dali z siebie więcej niż maksimum. Bardzo chcieliśmy wrócić do domu na siódme spotkanie, ale trzeba przyznać rywalom, że w dwóch ostatnich meczach ich gra w przewadze była zabójcza, a swoje dołożył fantastycznie dysponowany bramkarz. W tym momencie sezonu oni byli nie do pokonania" - skomentował szkoleniowiec "Gwiazd".
Początek finałowej rywalizacji w sobotę czasu lokalnego na Florydzie. Sunrise, gdzie grają Pantehrs, od Edmonton dzieli 2540 mil, czyli prawie 4100 km. To największa odległość między finalistami Pucharu Stanleya w sięgającej 1917 roku historii ligi.
(PAP)