Borussia Dortmund po raz drugi czy Real Madryt po raz 15. - sobotni finał wyłoni triumfatora piłkarskiej Ligi Mistrzów i zdobywcę najcenniejszego klubowego trofeum - Pucharu Europy. Na Wembley w Londynie dojdzie do pojedynku Dawida z Goliatem, bo w zgodnej opinii faworytem są "Królewscy".
Samo zestawienie historycznych osiągnięć obu klubów wskazuje różnicę między nimi. Real to niekwestionowany dominator europejskiej rywalizacji. W finale zmagań o Puchar Europy, które od 1992 roku mają formułę Ligi Mistrzów, zagra już po raz 18., a z dotychczasowych aż 14 rozstrzygnął na swoją korzyść, co sprawia, że jest zdecydowaniem najbardziej utytułowanym klubem Starego Kontynentu. Jego długą listę trofeów i tytułów na międzynarodowej arenie uzupełnia: pięć Superpucharów UEFA, pięć triumfów w klubowych mistrzostwach świata i trzy w ich poprzedniku, czyli Pucharze Interkontynentalnym oraz dwa Puchary UEFA.
W kraju założony w 1902 roku klub 36-krotnie sięgnął po mistrzostwo i 20 razy zdobył Puchar Hiszpanii.
Borussia, choć nie jest anonimowym zespołem, nie może się równać z taką kolekcją sukcesów. W finale najbardziej prestiżowych rozgrywek zagra po raz trzeci, a jedyny triumf odnotowała w 1997 roku. Pół roku później dopisała do listy Puchar Interkontynentalny. Do tego w 1966 zwyciężyła w Pucharze Zdobywców Pucharów. Krajowe laury to osiem tytułów mistrzowskich, w tym ostatni w 2012 roku, w składzie z polskim tercetem: Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, a do tego pięć triumfów w Pucharze Niemiec.
Z różnicy potencjałów, a przede wszystkim doświadczenia obu drużyn w walce o najwyższą stawkę zdaje sobie sprawę trener BVB Edin Terzic, który jednak nie odbiera szans swoich piłkarzom.
"Zaczęliśmy Champions League z problemami, bo przegraliśmy w Paryżu z PSG i zremisowaliśmy u siebie z Milanem, ale później spisaliśmy się naprawdę dobrze torując sobie drogę finału. Zagramy z bardzo silnym zespołem, dla którego takie spotkania są niczym chleb powszedni, a dla nas to niecodzienne doświadczenie. Gdybyśmy zagrali z Realem 10 razy, to prawdopodobnie większość meczów byśmy przegrali. Ale w tym jednym jedynym wszystko jest możliwe. Przed nami 90, może 120 minut, a może nawet konkurs rzutów karnych, i wiemy, że możemy zwyciężyć. W jednym konkretnym spotkaniu możemy pokonać każdego, nawet Real" - przyznał 41-letni niemiecki szkoleniowiec bośniackiego pochodzenia.
Terzic, podobnie jak wielu jego podopiecznych, zadebiutuje w finale LM.
"Wszystkiego, co związane jest z takim wyjątkowym meczem, dopiero się uczę, są szczegóły, w którym brakuje mi doświadczenia, więc korzystam z rad tych, którzy już to przeżyli. Mam nadzieję, że nie popełnimy większych błędów, przygotowując się do finału" - zaznaczył Terzic, cytowany przez portal uefa.com.
Tak jak nie sposób zestawić historii i sukcesów obu finalistów, tak trudno porównywać osiągnięcia szkoleniowców. Terzic stanie naprzeciw wielkiego trenerskiego maga, a w przeszłości bardzo dobrego piłkarza, który dwukrotnie wzniósł do góry Puchar Europy w barwach Milanu. Prawie 65-letni Carlo Ancelotti już po raz szósty poprowadzi drużynę w finale LM. Bilans ma świetny, bo czterokrotnie cieszył się ze zwycięstwa - po dwa razy z AC Milan (2003 i 2007) i Realem (2014 i 2022). Przegrał tylko pamiętne spotkanie w Stambule w 2005 roku z Liverpoolem, kiedy "Rossoneri" do przerwy prowadzili już 3:0, ale ostatecznie po karnych triumfowali rywale, a bohaterem serii "jedenastek" został ich bramkarz Jerzy Dudek.
Włoch ma dla swoich piłkarzom jedną radę na ostatnie dni przed decydującym starciem.
"Ostatni tydzień, ostatnie dni i godziny przed finałem to czas, by się cieszyć chwilą. Finał już jest sukcesem. O wyzwaniu, rywalu pomyślimy w piątek, dzień przed meczem. Mamy dużo pewności siebie, mamy doświadczenie z podobnych pojedynków, także takich, w których jesteśmy faworytem. Liczę, że to pozwoli nam zapanować nad emocjami. Ale zagramy z drużyną, która świetnie walczyła w poprzednich rundach. Wyeliminowała m.in. Atletico Madryt i PSG, pokazując duże umiejętności i ogromne zaangażowanie" - tłumaczył.
Jego zespół miał jednak teoretycznie trudniejszą drogę na Wembley, bo w ćwierćfinale i półfinale musiał uporać się z, odpowiednio, broniącym trofeum Manchesterem City i Bayernem Monachium.
"Nieważne co było pod drodze, najważniejszy mecz to zawsze nowe rozdanie. Ekscytacja, emocje są inne. To już mój dziewiąty finał, łącznie z tymi, kiedy byłem piłkarzem. I zawsze jest tak samo - radość, a krótko przed spotkaniem niepewność, strach. A w sobotę po południu każdego dopadną nerwy i zimne poty. Ale potrafimy sobie z tym radzić, a ja ufam swojemu zespołowi. On jest w trybie +Champions League+ niemal cały rok i nic nie powinno nas zaskoczyć" - dodał.
Podejście "Królewskich" do LM dobrze obrazują wyniki - z 12 dotychczasowych potyczek w tym sezonie wygrali osiem, a pozostałe cztery zremisowali. Borussia w drodze do finału doznała dwóch porażek - po jednej w fazie grupowej i pucharowej.
"Carlito", uchodzący za przenikliwego taktyka i trenera mającego doskonałe relacje z zawodnikami, ma do rozstrzygnięcia przed finałem poważny dylemat - kto powinien zagrać w bramce? Czy będący jednym z bohaterów całego, udanego sezon Ukrainiec Andrij Łunin, czy wracający po poważnej kontuzji kolana utytułowany i doświadczony Belg Thibaut Courtois.
"Z różnych powodów obaj zasługują, żeby zagrać w finale. Łunin bronił w tym sezonie spektakularnie. Courtois? Wszyscy znamy jego umiejętności. Przed nami naprawdę trudna decyzja..." - powiedział Włoch.
"Po kontuzji i długiej nieobecności hierarchia się zmienia. Znów muszę udowodnić, że jestem lepszy, żeby grać. Ale cieszę się, że jestem zdrowy, trenuję i dostałem szansę w ostatnich meczach" - przyznał Courtois, który w sierpniu 2023 doznał zerwania więzadeł w lewym kolanie, a w marcu, gdy był blisko powrotu na boisko, nabawił się kolejnej kontuzji.
"Poczekam do samego końca z ogłoszeniem nazwiska, bo inaczej debata na ten temat się skończy. A ja lubię słuchać takich dywagacji" - podsumował Ancelotti z uśmiechem bramkarską kwestię.
Sobotnia potyczka będzie miała szczególny charakter dla Jude'a Bellinghama. Anglik latem zeszłego roku trafił na Santiago Bernabeu właśnie z Borussii za 100 mln euro. Teraz ostrzega nowych kolegów przed niedocenianiem jego byłych partnerów.
"Dla mnie to wyjątkowe spotkanie, ale muszę emocje odłożyć na bok. Żeby wygrać, musimy dać z siebie wszystko i zaprezentować pełnię możliwości. Jak tak się stanie, to trudno będzie nas pokonać. Ale BVB to ekipa z charakterem, odważna i bez kompleksów" - ocenił 20-letni ofensywny pomocnik, który przyznał, że właśnie marzenie o triumfie w LM było jednym z powodów, że zdecydował się na transfer do Realu.
Rywalizacja w Champions League poza aspektem sportowym i prestiżowym ma też poważny wymiar finansowy.
UEFA wśród uczestników podzieli w sumie ponad dwa miliardy euro. Real za wyniki uzyskane w tej edycji już zarobił ponad 82,2 mln euro, a za końcowe zwycięstwo może wpłynąć na jego konto jeszcze 4,5 mln. Razem ze środkami z tytułu współczynnika za osiągnięcia w ostatnich 10 latach hiszpański klub może liczyć na ponad 118 mln euro. Do tego dojdą zyski ze sprzedaży praw telewizyjnych i marketingowych, które w przypadku takiej marki jak Real w poprzednim sezonie wyniosły ok. 35 mln euro.
Druga w aktualnym zestawieniu jest Borussia, ale na razie zarobiła ponad 16 mln euro mniej.
Arbitrem głównym finału będzie Slavko Vincic. 44-letni Słoweniec jest sędzią międzynarodowym od 2010 roku. Jak przypomniała UEFA, to będzie jego drugi finał rozgrywek klubowych pod jej egidą - w 2022 roku poprowadził decydujący mecz Ligi Europy, w którym Eintracht Frankfurt pokonał w Sewilli w rzutach karnych Rangers FC.
W tym sezonie sędziował siedem meczów LM, w tym rewanżowy ćwierćfinał Borussii z Atletico Madryt (4:2). Poprzednio był rozjemcą meczu tej drużyny w Lidze Europy w 2018 roku (1:2 z FC Salzburg). Co ciekawe, po raz pierwszy poprowadzi spotkanie z udziałem Realu.
Jego pierwszy gwizdek w sobotę na londyńskim Wembley - o godz. 21 polskiego czasu.
(PAP)