Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 4 października 2024 06:35
Reklama KD Market

Jego mit wciąż żyje – 80 lat temu urodził się Jim Morrison

Jego mit wciąż żyje – 80 lat temu urodził się Jim Morrison
The Doors, 1966 r. Jim Morrison pierwszy z prawej fot. Joel Brodsky/Elektra Records/Wikipedia

80 lat temu, 8 grudnia 1943 r. urodził się Jim Morrison. "Myślę, że u wielu artystów można doszukać się inspiracji jego postacią – frontmana i tajemniczego, zbuntowanego poety. Mit Morrisona wciąż żyje" – mówi PAP dziennikarz muzyczny Piotr Metz.

Kurt Cobain, Jimi Hendrix, Robert Johnson, Janis Joplin i Jim Morrison – to bodaj najbardziej znani przedstawiciele tzw. "Klubu 27" – artystów, którzy odeszli w wieku zaledwie 27 lat. Choć żyli krótko, to mieli niebagatelny wpływ na swoje czasy, stając się ikonami. Wśród jednych ich styl życia budził i nadal budzi kontrowersje, inni zaś przejawiają tendencję do ich mitologizowania.

Urodzony 8 grudnia 1943 r. w Melbourne na Florydzie Jim Morrison, a właściwie James Douglas Morrison, nawet w tym wąskim gronie jest postacią dość wyjątkową. Nim świat go poznał, jako lidera rockowego zespołu "The Doors", on zainspirowany filozofią Fryderyka Nietzschego, a przede wszystkim twórczością Charlesa Baudelaire’a, Williama Blake’a, Paula Verlaine’a, Arthura Rimbauda – wielkich XIX-wiecznych "poetów wyklętych", oddawał się namiętnemu czytaniu i pierwszym poetyckim próbom. Jego dorobek literacki to pięć zbiorów wierszy i cztery poematy.

"Zawsze chciałem pisać, ale zawsze też uważałem, że nic z tego nie będzie" – wyznał w 1969 r. Jerry’emu Hopkinsowi. "W liceum i na studiach prowadziłem zeszyty z notatkami, a kiedy skończyłem szkołę z jakiegoś głupiego powodu - może z rozsądku - wyrzuciłem je wszystkie. Nie przychodzi mi do głowy nic, co chciałbym mieć teraz w swoim posiadaniu, jak tylko te dwa lub trzy zagubione zeszyty" – wspominał wówczas w wywiadzie dla magazynu "The Rolling Stone".

Do historii Morrison przeszedł przede wszystkim, jako wokalista i frontman rockowej grupy "The Doors" – twórców takich przebojów, jak: "Light My Fire", "People Are Strange", "Hello, I Love You", "Love Me Two Times", "Touch Me" i "Riders On The Storm". O ile jednak kariera muzyczna Morrisona trwała niecałe siedem lat, to pisanie, jak twierdził, towarzyszyło mu już od czasów szkoły podstawowej. Jego wiersze za życia jednak nie spotkały się z przychylną oceną krytyków.

Z upływem lat sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Pojawiły się pozycje zaliczające Morrisona do "poetów wyklętych", jak np. wydana w 2002 r. antologia Jerzego Koperskiego "Poeci wyklęci. Od Villona do Morrisona". Jego twórczość jest również przedmiotem zainteresowania badaczy literatury. "Głównym nastrojem, jakim rządzi się liryka Morrisona, zwłaszcza z późniejszego etapu, jest smutek rozczarowania. Widać to również na przykładzie piosenek wchodzących w skład kolejnych albumów +The Doors+. Rewolucyjny zapał z czasem gaśnie, pozostawiając po sobie uczucie wypalenia i alienacji" – czytamy w publikacji Michała Gołębiowskiego "Starodawny strach. O poezji Jima Morrisona".

Młody Jim lubił przesiadywać na pustyni, gdzie podglądał węże i jaszczurki. Stąd pseudonim, którym później sam się określi – Król Jaszczur. Kiedy miał 19 lat został aresztowany za alkoholowe wybryki podczas meczu piłki nożnej. Ojciec – kontradmirał marynarki wojennej, wyrzucił go wówczas z domu. Nigdy nie mieli dobrych relacji. Żołnierz nie rozumiał swojego syna i nie widział przyszłości w jego zainteresowaniach. Kiedy napisał mu w liście, że nie ma talentu muzycznego i z jego kariery nic nie będzie, Jim całkowicie zerwał z nim kontakt. W czasie największego zainteresowania "Doorsami", opowiadał w wywiadach, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Początkowo prawdy nie znali nawet koledzy z zespołu. Warto jednak dodać, iż George Stephen Morrison, publicznie wstawił się za synem, kiedy ten w 1969 r. został oskarżony o nieobyczajne zachowanie w czasie koncertu w Miami.

W 1965 r. Jim Morrison ukończył studia na UNCLA School of Theater, Film and Television. W tym samym czasie powstaje "The Doors", które zakłada wspólnie z kolegą ze studiów Rayem Manzarkiem. Dołączają do nich perkusista John Densmore i gitarzysta Robbie Krieger. Dwa lata później w 1967 r. ukazuje się debiutancki krążek formacji, a na nim takie utwory, jak "Light My Fire", "Break on Through" i "The End". Ten ostatni posłuży później za motyw muzyczny sceny otwarcia w filmie "Czas Apokalipsy" (1979) w reż. Francisa Forda Coppoli. Nazwa zespołu "The Doors" - drzwi, nawiązywać miała do tytułu książki Aldousa Huxleya "Drzwi percepcji".

"Jim Morrison był postacią dość niezwykłą. Jego wpływ odczuwamy w wielu dziedzinach, nie tylko muzyki. Po latach można powiedzieć, że to postać bardzo ze swojej epoki. Nie wiem czy jego kariera w innych czasach miałaby tak błyskotliwy charakter. Morrison idealnie wpisał się w czasy kontestacji z końca lat 60-tych" – mówi PAP Piotr Metz.

Zdaniem dziennikarza, "ciekawa wydaje się dyskusja, co Morrison robiłby dzisiaj i jaki miałby wpływ na współczesną muzykę". "Mamy przecież artystów z tamtej epoki, którzy wciąż są wielcy i wciąż oddziałują, jak Bob Dylan i Neil Young – co byłoby z Morrisonem? To szalenie ciekawe" – dodaje.

Do inspiracji Morrisonem przez lata przyznawało się wielu artystów. Wokalem zachwycali się m. in. Eddie Vedder z "Pearl Jam" i Layne Staley z "Alice In Chains". Jego postać stała się symbolem buntu i kontrkultury swoich czasów. W 1969 r. wystąpił w eksperymentalnym filmie "HWY: An American Pastoral", w reż. Paula Ferrary. Zagrał w nim autostopowicza wędrującego przez pustynię. W 1991 r. Olivier Stone nakręcił "The Doors". W postać Morrisona wcielił się będący wówczas u szczytu popularności Val Kilmer.

Można tylko się zastanawiać, jak potoczyłaby się jego kariera i losy zespołu, gdyby nie uzależnienie lidera od alkoholu i narkotyków, które z czasem sprawiały, że nie był już w stanie występować na scenie. Liczne skandale i częsta niedyspozycja Morrisona psuła atmosferę w zespole, doprowadzając do konfliktów z kolegami, którzy chcieli rozwijać karierę "The Doors".

Wiosną 1971 r. po nagraniu albumu "L.A. Woman" wyjechał wraz ze swoją partnerką – Pamelą Courson do Paryża. Tam miał oddać się twórczości poetyckiej i kontynuować rozrywkowy tryb życia. To właśnie Courson namówiła go do rozstania z zespołem i wyjazdu. "Miałem nadzieję, że za kilka miesięcy Jim wróci z Paryża i będziemy razem pracować. Mieliśmy się spotkać i latem 1971 r. znów nagrywać. Ale on nie wrócił. Nie wiemy, co tam się stało" – opowiadał współzałożyciel zespołu Ray Manzarek. 12 grudnia 1970 r. "The Doors" dali ostatni wspólny koncert z Morrisonem, ostatnim utworem, jaki razem nagrali był "Riders on the storm".

"W Morrisonie inspiruje mnie jego buntownicze życie, tajemniczość i szczerość w tym, co robił. W pewien sposób ocierał się o magię. Jego wiersze kryją jakąś mistykę. Chciałoby się być takim, jak on" – mówi PAP Marcin "Mart" Marczak z "Heroes Get Remembered" zespołu, który czerpie inspirację z twórczości Morrisona. "To co nas nim pociąga, to też ta jego amerykańska wolność rodem z Los Angeles, kalifornijski luz, a zarazem pewna niedostępność" – dodaje wokalista i basista zespołu docenionego nagrodą Border Breaker na festiwalu Jarocinie w 2010 r.

Marczak podkreśla w wywiadach, że inspirację dla grupy stanowią takie zespoły, jak "The Doors". "Utwór +Nothing+ z naszej drugiej płyty +No Mirrors, No Friends+, to hołd, który składamy Morrisonowi. Od lat spotykamy się 3 lipca, w rocznicę jego śmierci. Słuchamy utworów, dyskutujemy. Mam wszystkie płyty +Doorsów+ na winylach. Dla nas Jim nigdy nie umarł" – wyznaje muzyk.

Jim Morrison zmarł 3 lipca 1971 r. w Paryżu. Okoliczności jego śmierci od samego początku były niejasne i budziły kontrowersje. Najprawdopodobniej jednak nastąpiła na skutek przedawkowania narkotyków. Artysta spoczął na paryskim cmentarzu Pere-Lachaise, obok tak zasłużonych postaci świata kultury i sztuki, jak Fryderyk Chopin, Oscar Wilde i Honore Balzac. Na jego grobie znalazł się grecki napis tłumaczony, jako "w zgodzie z własnym duchem". Każdego roku w rocznicę śmierci gród odwiedzają setki fanów.

"Mit Morrisona wciąż żyje. Myślę, że u wielu artystów można doszukać się inspiracji jego postacią – frontmana i tajemniczego, zbuntowanego poety" – podsumowuje Metz. (PAP).

Autor: Mateusz Wyderka


Podziel się
Oceń

Reklama
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama