W całej historii Meksyku jako niezależnego państwa jeszcze nigdy na czele rządu tego kraju nie stała kobieta. W przyszłym roku odbędą się wybory prezydenckie, w których zdaniem ekspertów coraz większe szanse na sukces ma pani Xochitl Galvez. Ponieważ prezydenci Meksyku mogą sprawować władzę tylko przez jedną kadencję, obecny przywódca, Andres Manuel Lopez Obrador, wywodzący się z lewicowego ugrupowania Narodowy Ruch Odrodzenia (MORENA), nie może kandydować…
Na bakier z konstytucją?
Pani Galvez nie została jeszcze oficjalnie mianowana jako kandydatka opozycji, ale niemal pewne jest, iż tak właśnie się stanie. Jest ona niezależną prawniczką, znaną z dobrego poczucia humoru i sporej charyzmy. Z drugiej strony, jest dość małomówna i powściągliwa. Kiedy kilka tygodni temu zadeklarowała po raz pierwszy chęć wzięcia udziału w wyborach prezydenckich, nie dawano jej większych szans na sukces. Jednak obecnie sondaże pokazują, że poparcie dla niej systematycznie rośnie.
Jeszcze do niedawna wydawało się, że pokonanie w wyborach partii obecnego prezydenta będzie bardzo trudne. Dziś jednak sytuacja wygląda inaczej, głównie za sprawą potencjalnej kandydatury Galvez. O tym, że jej pozycja na meksykańskiej scenie politycznej stała się zagrożeniem dla rządzącej partii, świadczy fakt, iż urzędujący prezydent zdecydował się na działanie, które jest sprzeczne z wieloletnią tradycją. Zwykle ustępujący prezydent nie bierze żadnego udziału w kampanii wyborczej, która ma wyłonić jego następcę. Tymczasem Obrador występuje otwarcie przeciw Galvez i zarzeka się, że będzie tak robił aż do przyszłorocznych wyborów.
Oficjalnie kampania wyborcza w Meksyku rozpoczyna dopiero we wrześniu, więc krytyka potencjalnej kandydatury Galvez przez Obradora może nie być na razie niezgodna z prawem. Ale prezydent zasugerował, że może kontynuować tę działalność nawet po wrześniu: – Proces wyborczy dopiero się rozpocznie i zobaczymy, co będziemy mogli wtedy powiedzieć. Jeśli stawką jest sprawiedliwość i demokracja, będziemy musieli nadal mówić o tym głośno – powiedział Obrador.
Opozycja zwraca uwagę na fakt, iż aktywność kampanijna prezydenta może naruszać 134. artykuł meksykańskiej konstytucji, który stanowi, że media rządowe mogą być wykorzystywane wyłącznie do celów informacyjnych lub edukacyjnych, a nie w obronie lub przeciwko jakiemukolwiek politykowi. Galvez ze swojej strony powiedziała, że naganne jest to, iż prezydent wykorzystuje fundusze rządowe i konta w mediach społecznościowych, by ją krytykować.
Brutalna krytyka
Krytyka ta bywa czasami dość brutalna. Obrador napisał niedawno, że Galvez jest „kandydatką mafii władzy”, choć nie bardzo wiadomo, o co mu dokładnie chodzi. W innej wypowiedzi prezydent stwierdził, że „oni”, czyli opozycja, „chcą ponownie oszukać ludzi, awansują ją, ale ona nie zyskuje na popularności”. Galvez poprosiła o pozwolenie na ustosunkowanie się do komentarzy prezydenta podczas codziennej konferencji prasowej, a nawet uzyskała nakaz sądowy zezwalający jej na to, ale Obrador nie zgodził się. „Od ciebie chcę tylko jednej rzeczy, żebyś traktował mnie z szacunkiem” – stwierdziła Galvez w wiadomości nagranej dla prezydenta, która została opublikowana w mediach społecznościowych.
Niestety czasami prezydent Obrador ucieka się do propagowania oczywistych kłamstw. Niedawno stwierdził na przykład, że Galvez nigdy nie była na zubożałych, w większości zamieszkałych przez rdzennych tubylców wyżynach Chiapas. Ona niemal natychmiast odpowiedziała, że „prezydent kłamie” i zamieściła zdjęcie projektu budowy dróg na obszarze, który nadzorowała jako szefowa rozwoju ludności tubylczej w 2004 roku.
Chociaż Galvez zasiada w meksykańskim senacie z ramienia konserwatywnej partii Akcja Narodowa, sama pochodzi z małego miasteczka, wywodzi się z rdzennej ludności kraju i często głosi bardziej progresywne poglądy niż jej partia. Jej rosnąca popularność wynika w znacznej mierze z niezadowolenia meksykańskiego elektoratu z sytuacji w kraju, a w szczególności z narastających problemów związanych z działalnością gangów narkotykowych.
Przez kilka dziesięcioleci meksykańscy prezydenci unikali – a w ostatnich latach prawnie im tego zabroniono – wygłaszania jawnie stronniczych oświadczeń wyborczych. Dzieje się tak po części dlatego, że Meksyk jest wysoce scentralizowanym krajem, w którym prezydent dzierży ogromną władzę, zarówno polityczną, jak i finansową. Meksykańscy prezydenci mają wiele powodów, by troszczyć się o to, kto ich zastąpi. Zawsze polegają na kandydacie swojej partii, by zabezpieczyć swoje dziedzictwo lub w najgorszym przypadku wybrać kogoś, kto wygra i nie będzie skory do badania przypadków korupcji w ustępującej administracji.
Zakulisowych zagrywek nigdy w tym kraju nie brakuje. W 2006 roku były prezydent Vicente Fox zachęcał do korzystania z niejasnych technicznych szczegółów prawnych, by spróbować zdyskwalifikować Obradora jako prezydenckiego kandydata. Jednak Fox, choć nigdy nie ukrywał swojej niechęci do Obradora, otwarcie go nie krytykował ani też nie wymieniał go z nazwiska.
Ostatnio federalny trybunał wyborczy orzekł, że Obrador naruszył przepisy zabraniające wykorzystywania zasobów rządowych w kampaniach wyborczych, w związku z komentarzami, które wygłosił podczas przygotowań do czerwcowych wyborów stanowych w Meksyku. Sędziowie orzekli, że stanowi to „naruszenie zasad bezstronności i neutralności, a także niewłaściwe wykorzystanie środków publicznych”.
Jednak niektórzy Meksykanie uważają, że ograniczanie tego, co Obrador może powiedzieć, jest zbyt restrykcyjne: – To po prostu głupie. Pozwólcie mu mówić. Kogo to obchodzi? – powiedział Federico Estevez, emerytowany profesor nauk politycznych w Instituto Tecnológico Autónomo de México. Rezultat wyborów, które odbędą się w czerwcu przyszłego roku, jest niezwykle trudny do przewidzenia. Zanosi się jednak na to, że opozycja ma coraz większe szanse na sukces, a to byłoby jednoznaczne z dojściem do władzy kobiety po raz pierwszy w historii tego kraju.
Andrzej Heyduk