Rok 1980. Norco – spokojne miasteczko w odległości 50 mil (80 km) od Los Angeles. Napad na bank w tym mieście przeszedł do policyjnej historii. Lecz nie ze względu na wysokość łupu zrabowanego przez bandytów, bo ten był niewielki. Podczas tego skoku kilku przestępców odparło atak kilkudziesięciu policjantów. Byli o wiele lepiej uzbrojeni niż funkcjonariusze. Napad na bank w Norco uświadomił administracji rządowej, że w konfrontacji z uzbrojonymi po zęby bandziorami policjanci są praktycznie bezbronni...
Efekt Jupitera
Los Angeles w Kalifornii dzierżyło tytuł światowej stolicy w kategorii napadów na banki. Co czwarty taki napad w Stanach Zjednoczonych miał miejsce w samym Mieście Aniołów lub jego okolicach. W ciągu roku napadano tam na banki ponad 500 razy. Dlaczego właśnie Los Angeles?
Szukając wyjaśnienia tego zjawiska, eksperci wskazywali na gęstą sieć autostrad, które oplatają Kalifornię. Jeśli rabusie potrafili przeprowadzić napad szybko, po czym błyskawicznie dotrzeć na drogę szybkiego ruchu, w zasadzie byli nie do złapania. A w tamtych czasach na autostradach nie było jeszcze wszechobecnych dziś kamer, które z tysięcy przejeżdżających aut potrafią wyłuskać to jedno, poszukiwane.
Łatwość, z jaką można było bezkarnie okraść bank w Kalifornii, sprawiła, że 28-letni George Smith wybrał właśnie ten sposób na zdobycie pieniędzy. Po odbyciu służby wojskowej Smith stał się członkiem jednej z wielu istniejących w Kalifornii sekt. Wspólną cechą tych pseudo-religijnych ruchów było przekonanie o rychłym nadejściu końca świata. Miało się to stać w wyniku tzw. Efektu Jupitera. Wówczas Jowisz i Pluton miały znaleźć się w takim położeniu, że ziemska grawitacja uległaby wielkiemu osłabieniu. To skutkować miało katastrofalnymi trzęsieniami ziemi. I wtedy rozpocząłby się Armagedon opisywany w Apokalipsie św. Jana.
Rzekomy Efekt Jupitera wymyślił jeden z dziennikarzy Radia BBC. Było to pomyślane jako żart, który reporter przedstawił 1 kwietnia, na prima aprilis. Wielu słuchaczy Radia BBC, w tym George Smith, wzięło to jednak na poważnie i zaczęło przygotowywać się na nadejście końca świata. W swoim domu na przedmieściu Kalifornii Smith zbudował schron, gromadził też zapasy żywności i broni.
Walka o przetrwanie
Smith znalazł podobnie myślącego kolegę i pomocnika, Chrisa Harvena, który z powodu niestabilności emocjonalnej został niedawno wydalony z wojska. Obaj byli przekonani, że podczas Armagedonu każdy będzie walczył z każdym o przetrwanie. Uznali, że w takiej sytuacji Los Angeles nie jest bezpiecznym miejscem. Chcieli kupić kawałek ziemi w stanie Utah i tam odpowiednio przygotować się na koniec świata. Ale żeby wprowadzić swój plan w życie, potrzebowali większych pieniędzy. A tych nie mieli. Kiedy usłyszeli o kolejnym napadzie na bank w Kalifornii, postanowili zrobić to samo.
Wybrali Security Pacific Bank w Norco, cichym kilkunastotysięcznym miasteczku, znanym głównie ze stadnin koni. W swój plan wtajemniczyli trzy dodatkowe osoby: młodszego brata Harvena oraz braci Manuela i Belisario Delgado. I zaczęli przygotowywać się do skoku na bank.
Smith i Harven byli miłośnikami broni. Harven, niedawny żołnierz, znał się na niej najlepiej. Przeszedł nawet specjalne szkolenie snajperskie. Już wcześniej mieli niemałą kolekcję broni, a kiedy podjęli decyzję o napadzie, zaczęli się dodatkowo dozbrajać. Także konstruowali wymyślone przez Harvena ładunki wybuchowe. Na ich wyposażeniu znalazły się karabiny automatyczne, strzelby, granaty, tysiące sztuk amunicji, a nawet koktajle Mołotowa.
Broń, w którą się zaopatrzyli, przewyższała jakością i siłą ognia to, co mieli do swojej dyspozycji funkcjonariusze amerykańskiej policji. Standardowym uzbrojeniem policjantów był rewolwer Smith & Wesson i strzelba Remington. Oba rodzaje broni miały mały zasięg i charakteryzowały się niską celnością.
Amatorzy w kominiarkach
Plan napadu był prosty. Godzinę przed atakiem jeden z uczestników miał podłożyć ładunek wybuchowy w odległym od banku miejscu, żeby tam ściągnąć większość sił lokalnej policji. Następnie cała ekipa miała wkroczyć do banku, sterroryzować personel i w ciągu trzech minut zagarnąć tyle gotówki, ile się da. Później szybka jazda na ruchliwą autostradę prowadzącą do Las Vegas.
Taki prosty plan, wydawało się, dawał gwarancję jego realizacji. Tylko że napastnicy byli amatorami. Nie wiedzieli, na przykład, że po południu w piątek, w dzień napadu, sejfy bankowe zawierały minimalną ilość gotówki. Poza tym źle umieścili zmyłkowy ładunek wybuchowy. Został wcześniej zauważony i rozbrojony.
O godzinie 15.15 Smith i jego ekipa, w kominiarkach i objuczeni bronią, wtargnęli do Security Pacific Bank. Młody Russel Harven stanął na czatach pod drzwiami banku. 17-letni Belisario Delgado czekał na kolegów na ulicy w skradzionej furgonetce. Chris Harven i drugi Delgado wzięli na muszki karabinów pracowników banku. Smith wyjmował pieniądze ze skrytek przy okienkach kasowych i chował do worka. Wszystko szło według planu.
Nie zauważyli jednak, że jedna z pracownic wcisnęła cichy przycisk alarmowy, który powiadamiał policję o napadzie. Druga zamknęła się w skarbcu, gdzie, jak myśleli rabusie, znajduje się góra pieniędzy. Zamknięty skarbiec wytrącił ich z równowagi. W popłoch wpadli dopiero wtedy, gdy przez okna ujrzeli nadspodziewanie szybko niebiesko-czerwone światła radiowozów.
Radiowozy w ogniu
Rabusie wybiegli przed bank i od razu otworzyli ogień z broni automatycznej do podjeżdżających policjantów. Rzucili też kilka granatów. W ciągu kilkunastu sekund 33 radiowozy zostały poszatkowane, ośmiu policjantów było rannych. Pozostali funkcjonariusze, przytłoczeni siłą ognia, wciskali się w ziemię.
Przestępcy, wykorzystując przewagę ognia, wskoczyli do furgonetki i zaczęli uciekać. Jeden z policjantów strzelił w kierunku oddalającego się auta. Kula dosięgła głowy 17-latka. Stracił panowanie nad kierownicą i wjechał w ogrodzenie domu. Czterech napastników, jakby odzyskując zimną krew, ukradło stojącego kilka metrów dalej forda i znowu zaczęli uciekać. W furgonetce został umierający Belisario i 20 tysięcy skradzionej gotówki.
Jechali z maksymalną prędkością przez 40 kilometrów. Ścigających policjantów obrzucali granatami. Gdy nad ich głowami pojawił się śmigłowiec, Harven sięgnął po karabin snajperski i zestrzelił go. Załoga śmigłowca jednak uszła z życiem. Na chwilę rabusie zapanowali nad sytuacją. W górzystym terenie nawet zasadzili się na ścigający ich radiowóz. Kierujący nim policjant James Evans został trafiony w głowę i zginął na miejscu. Napastnicy wjechali w las. Tam się rozdzielili i zaczęli uciekać każdy na własną rękę.
Tymczasem do akcji wkroczyło 60 funkcjonariuszy S.W.A.T. Las otoczyli policjanci. Nad drzewami pojawiły się śmigłowce. Smith, Chris i Russel Harvenowie poddali się. Manuel Delgado postanowił walczyć do końca, licząc na szczęście. Ono mu nie sprzyjało. Po krótkiej wymianie ognia został zastrzelony przez oddział S.W.A.T.
Trójkę ocalałych bandytów prokurator oskarżył o popełnienie 46 przestępstw. Sąd skazał ich na dożywocie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Od czasu tej tragicznej konfrontacji policjantów w Stanach Zjednoczonych zaczęto wyposażać w broń o dużo większej niż dotychczas sile ognia.
Ryszard Sadaj