Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 17:49
Reklama KD Market

Rabusie w galerii

Rabusie w galerii
Isabella Stewart Gardner Museum (fot. Wikipedia)

18 marca 1990 roku Muzeum Isabelli Stewart Gardner w Bostonie padło ofiarą jednej z największych kradzieży dzieł sztuki w historii. Skradziono wtedy trzynaście eksponatów o łącznej wartości 500 milionów dolarów. Do dziś nie wykryto sprawców tego napadu ani też nie odzyskano zrabowanych obrazów. Odłożone już na półkę śledztwo zostało jednak ostatnio „odkurzone” z powodu nowej, niezwykle ważnej poszlaki…

„Aresztowani” strażnicy

Złodzieje spędzili wewnątrz muzeum tylko nieco ponad godzinę. W tym czasie wycięli z ram obrazy Rembrandta, Vermeera, Flincka i innych mistrzów. Do dziś w placówce tej wiszą puste ramy, co ma symbolizować fakt, iż dzieła sztuki kiedyś na to miejsce wrócą. Muzeum wyznaczyło nagrodę w wysokości 10 milionów dolarów za informacje prowadzące do odzyskania skradzionych przedmiotów. Śledczy nie mają pojęcia, gdzie łup obecnie się znajduje. Tak znanych obrazów nie można oczywiście sprzedać na otwartym rynku, a zatem być może znajdują się one w posiadaniu jakiegoś kolekcjonera, któremu nie przeszkadza fakt, że zostały skradzione.

W noc napadu na służbie było dwóch niedoświadczonych strażników. Jeden z nich, który nazywał się Richard E. Abath, wcześniej porzucił szkołę muzyczną i był członkiem zespołu rockowego. Jak sam przyznał, po występach przychodził czasami do pracy pijany lub pod wpływem narkotyków. Mimo to zapewnił, że w noc napadu był trzeźwy.

O godzinie 00.54 na trzecim piętrze muzeum włączył się alarm przeciwpożarowy. Kiedy Abath poszedł zbadać sprawę, nie zauważył niczego podejrzanego. Nie wiadomo, czy była to część planu złodziei, czy też alarm włączył się zupełnie przypadkowo. O 1.24 w nocy dwóch mężczyzn przebranych za bostońskich policjantów zadzwoniło do stanowiska ochrony, w którym znajdował się Abath. Mężczyźni powiedzieli, że odpowiadają na wezwanie o zakłóceniu spokoju i zażądali wpuszczenia ich do wnętrza. W całym mieście odbywały się wtedy imprezy z okazji Dnia Świętego Patryka, więc dla Abatha wezwanie do przypadku zakłócania porządku miało pewien sens.

Strażnik wpuścił rzekomych policjantów wejściem dla pracowników, co było sprzeczne z przepisami muzeum. Potem, kiedy mężczyźni dotarli do Abatha siedzącego w zamkniętym pomieszczeniu strażniczym za biurkiem, jeden z nich powiedział: – Wyglądasz mi znajomo. Myślę, że mamy jakiś nakaz wydany na ciebie. Podejdź tutaj i pokaż nam jakiś dokument tożsamości. Abath został w ten sposób nakłoniony do opuszczenia swojego pulpitu kontrolnego, w którym znajdował się jedyny przycisk uruchamiający alarm. Intruzi kazali mu stanąć twarzą do ściany i zakuli go w kajdanki. Wtedy pojawił się drugi strażnik i również został niejako „aresztowany”. Kiedy strażnik zapytał, dlaczego został zatrzymany, jeden z mężczyzn odpowiedział: – Nie jesteś aresztowany. To jest rabunek. Nie rób nam żadnych problemów i nie stanie ci się krzywda.

Rick Abath miał 23 lata, a jego kolega, Randy Hestand, był o dwa lata starszy. Zasady bezpieczeństwa stosowane przez muzeum wymagały, by jeden strażnik patrolował galerię z latarką i krótkofalówką, a drugi siedział przy pulpicie kontrolnym. Gdy obaj strażnicy zostali zakuci w kajdanki, napastnicy zasłonili ich oczy taśmą i zaprowadzili do piwnicy, gdzie przykuli ich do rury. Przeszukali portfele strażników i zagrozili, że mogą zaszkodzić im i ich rodzinom, gdyż znają ich adresy. W sumie unieszkodliwienie obu stróżów nocnych zabrało im mniej niż 15 minut.

Wielki łup

Jeśli chodzi o samą kradzież, złodzieje nie przebierali w stosowanych środkach. Ich ruchy wewnątrz muzeum były rejestrowane przez czujniki na podczerwień, dzięki czemu wiadomo, iż najpierw weszli do tzw. Sali Holenderskiej na drugim piętrze. Kiedy zbliżyli się do obrazów, zabrzmiał czujnik, który miał ostrzegać na wypadek, gdyby zwiedzający podchodzili zbyt blisko do dzieł sztuki. Czujniki te zostały rozbite, a rabusie usunęli następnie ze ściany obraz pt. Burza na Morzu Galilejskim oraz Damę i dżentelmena w czerni. Oba rzucili na marmurową posadzkę, rozbijając ramy. Używając jakiegoś ostrza, wycięli płótna z blejtramów. Usunęli również ze ściany duży obraz olejny Rembrandta, ale zostawili go potem, gdyż zapewne doszli do wniosku, że nie będą go mogli załadować do samochodu. Jest to dzieło namalowane na drewnie, a nie na płótnie.

O 1.51 w nocy jeden ze złodziei wszedł do wąskiego korytarza zwanego Galerią Krótką. Gdy dołączył do niego wspólnik, obaj mężczyźni zaczęli odkręcać śruby od ramy, w środku której znajdowała się flaga napoleońska. Jednak zrezygnowali z próby zrabowania tego przedmiotu, a zamiast flagi zabrali ze sobą pięć szkiców Degasa. Ostatnią skradzioną pracą był obraz francuskiego impresjonisty Maneta pt. Chez Tortoni.

Gdy już przygotowywali się do wyjścia, złodzieje ponownie sprawdzili, co się dzieje ze strażnikami i zapytali, czy czują się dobrze. Następnie zabrali kasety wideo zawierające dowody ich wejścia do muzeum oraz wydruki danych z urządzeń wykrywających ruch. Dane dotyczące ich poczynań w czasie kradzieży zostały jednak również zapisane na dysku twardym, który pozostał nietknięty. O 2.45 złodzieje opuścili muzeum. Cała ich akcja trwała 81 minut.

Następna zmiana warty przybyła trzy godziny później. Nowo przybyli strażnicy zdali sobie sprawę, że coś było nie tak, ponieważ nie mogli nawiązać kontaktu z nikim w wewnątrz muzeum. Zadzwonili do dyrektora muzealnej ochrony, który wszedł do budynku używając własnych kluczy. Kiedy zobaczył, że wartowników nie ma na ich stanowiskach, zawiadomił policję, która przeszukała muzeum i znalazła związanych strażników w piwnicy. Wkrótce potem znaleziono zniszczone ramy i puste miejsca po niezwykle cennych obrazach.

FBI na fałszywym tropie

Wszczęte natychmiast śledztwo prowadzone było przez bostońską policję przy pomocy licznych agentów FBI. Biuro federalne uważało, że napad został zaplanowany przez jakąś organizację przestępczą, a nie indywidualnych złodziei. Jednak od samego początku brakowało jakichkolwiek konkretnych dowodów fizycznych, a FBI w dużej mierze polegało na przesłuchaniach i tajnych informatorach. Skupiono się przede wszystkim na bostońskiej mafii, która w tamtym okresie uwikłana była w wewnętrzną wojnę rywalizujących ze sobą gangów.

Jedna z teorii głosiła, że gangster Bobby Donati zorganizował napad, by wynegocjować zwolnienie swojego szefa z więzienia. Donati został zamordowany rok po kradzieży. Autorzy innych spekulacji sugerowali, że obrazy zostały skradzione przez gang z dzielnicy Dorchester w Bostonie, chociaż podejrzani zaprzeczyli udziałowi w napadzie. Mimo ogłoszonych nagród nie zgłosił się nikt, kto mógłby zidentyfikować sprawców lub wskazać miejsce przechowywania łupu. W serwisie Netflix pokazano serial o kradzieży. Nakręcono też przeróżne podcasty i prowadzono prywatne śledztwa w tej bulwersującej sprawie.

Do dziś FBI twierdzi, że dzieła sztuki zostały prawdopodobnie przeniesione przez zorganizowane kręgi przestępcze do Filadelfii, gdzie trop zatarł się około 2003 roku. Jednak są to wyłącznie domysły, które jak dotąd nie zostały w żaden sposób potwierdzone.

Mafijna egzekucja?

Ostatnio pojawiły się wiadomości o tym, że kluczem do rozwiązania zagadki kradzieży w muzeum może być morderstwo popełnione w 1991 roku. Anthony Amore, szef ochrony muzeum Gardner, powiedział telewizji Boston 25, że nowe informacje skłoniły śledczych do ponownego przyjrzenia się morderstwu zawodowego przestępcy Jimmy’ego Marksa. W lutowy wieczór 11 miesięcy po napadzie, Marks został zastrzelony podczas otwierania drzwi wejściowych do swojego mieszkania na przedmieściach Bostonu. Zabójca odkręcił żarówkę nad drzwiami, by upewnić się, że ofiara go nie zobaczy. Napastnik dwukrotnie strzelił Marksowi w tył głowy i zbiegł z miejsca zdarzenia. Zbrodnia ta pozostaje nierozwiązana i jest uważana za klasyczną mafijną egzekucję.

Na kilka dni przed śmiercią Marks podobno przechwalał się, że posiada dwa skradzione obrazy i że ukrył niektóre ze zrabowanych dzieł sztuk. Co więcej, miał powiązania z osobami podejrzanymi o udział w napadzie na muzeum. Marks przyjaźnił się z kolegą z mafii, nieżyjącym już Robertem „Bobbym” Gaurente, który od dawna był jednym z głównych podejrzanych w sprawie bostońskiej kradzieży.

Sensacyjne poszlaki

Gaurente i jego przyjaciel Bobby Donati mogli pomóc w transporcie części skradzionych obrazów z Bostonu do Connecticut i ostatecznie do Filadelfii. Według dziennika The Boston Globe Marks przebywał w więzieniu za napad na bank w latach 60. Jako handlarz narkotyków, mający wiele powiązań z bostońską elitą przestępczą, spędzał również sporo czasu w domu Guarente’a w Maine. Jego siostrzenica, Darlene Finnigan, która miała 26 lat w chwili morderstwa, mówi, że na krótko przed śmiercią Marks powiedział jej, iż „ma w planach coś wielkiego, ale nie był pewien, czy to zrobi”. Myślała wtedy, że miał na myśli sprzedaż znacznej ilości kokainy.

Kolejny związek między Marksem i kradzieżą pojawił się w 2015 roku, kiedy Elene Gaurente – wdowa po Bobbym – podczas wywiadu ze śledczymi wskazała zdjęcie Marksa i oświadczyła, że zabił go jej mąż. Zasugerowała niejasno, że w konflikcie między nimi chodziło „o jakieś obrazy”. Niestety Elene zmarła wkrótce potem, a zatem nie złoży już żadnych dodatkowych zeznań. Być może napad był wspólnym dziełem Gaurente’a i Marksa, między którymi potem doszło do jakichś sporów.

Testament Isabelli

Skradzione dzieła sztuki zostały pierwotnie zakupione przez kolekcjonerkę Isabellę Stewart Gardner (1840-1924). Wśród nich był obraz pt. Koncert holenderskiego mistrza Vermeera, jedno z zaledwie 34 znanych malowideł tego artysty, uważane dziś za najcenniejszy nieodzyskany obraz na świecie. Natomiast Burza nad Jeziorem Galilejskim jest jedynym pejzażem morskim Rembrandta.

Muzeum zostało zbudowane pod kierunkiem samej kolekcjonerki. Zostało otwarte dla publiczności w 1903 roku, a Gardner kontynuowała poszerzanie kolekcji i porządkowanie jej aż do swojej śmierci. Pozostawiła placówce w spadku darowiznę w wysokości 3,6 miliona dolarów, a jej testament przewidywał, że aranżacja dzieł sztuki nie powinna być zmieniana i żadne przedmioty nie miały być sprzedawane.

Wadliwy system

W latach 80. muzeum zaczynało brakować funduszy, co spowodowało, iż placówka znajdowała się w coraz gorszym stanie. Brakowało systemu klimatyzacji, a cały budynek wymagał remontu. Po wykryciu przez FBI spisku bostońskich przestępców, który miał na celu obrabowanie muzeum, w 1982 roku przeznaczono fundusze na poprawę bezpieczeństwa. Wśród tych ulepszeń znalazło się 60 czujników ruchu na podczerwień oraz system telewizji przemysłowej, składający się z czterech kamer rozmieszczonych wokół budynku. We wnętrzu muzeum nie zainstalowano jednak kamer, ponieważ uznano, iż wiązałoby się to ze zbyt dużymi kosztami. Zatrudniono natomiast dodatkowych ochroniarzy.

Pomimo tych ulepszeń jedynym sposobem, w jaki strażnicy mogli wezwać policję do muzeum, było naciśnięcie przycisku na pulpicie kontrolnym. Inne muzea w okolicy miały systemy odporne na awarie, które wymagały od nocnych stróżów wykonywania cogodzinnych rozmów telefonicznych z policją w celu potwierdzenia, że wszystko jest w porządku.

Niezależny konsultant dokonał przeglądu systemu bezpieczeństwa muzeum w 1988 roku i ustalił, że jest on porównywalny z systemami stosowanymi w większości innych muzeów, ale zalecił modyfikacje. Niestety z powodów finansowych zarząd muzeum odrzucił tę propozycję, podobnie zresztą jak propozycję podwyższenia pensji strażników. Nocni stróże muzeum otrzymywali wynagrodzenie nieco wyższe niż płaca minimalna, a wady bezpieczeństwa placówki były dla nich oczywiste.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama