Kiedy wieczorem 3 lipca 2003 roku na posterunek policji w miejscowości Puertollano w Hiszpanii wszedł pijany mężczyzna i oświadczył, że jest Karcianym Mordercą, policja nie dała mu wiary. Jednak okazało się, że Alfredo Galan Sotillo był tym, za kogo się podawał – okrutnym, nieuchwytnym zabójcą, który przez kilka miesięcy grasował po ulicach Madrytu...
Krwawa seria
24 stycznia 2003 roku Alfredo Sotillo wyszedł z domu z mocnym postanowieniem zabicia człowieka. Nie szukał konkretnej osoby, chciał zabić kogokolwiek. Miała to być pierwsza zbrodnia w jego życiu. Usiadł na przystanku autobusowym i obserwował przechodniów, zastanawiając się, kogo wybrać. Po drugiej stronie ulicy zauważył odźwiernego. Wszedł za nim do bramy a potem wślizgnął się za nim do mieszkania. Juan Ledesma został zabity strzałem w tył głowy na oczach swojego dwuletniego syna. Pomimo szeroko zakrojonego śledztwa policja nie wpadła na żaden trop. Wtedy nikt nie zwrócił uwagi na jeden szczegół – przy ciele zmarłego leżała karta tarota.
Kilka tygodni później, 5 lutego, 28-letni Juan Estacio czekał na przystanku na autobus. Było tuż przed świtem a Juan wracał z lotniska w Madrycie, gdzie pracował na nocnej zmianie jako sprzątacz. Był zmęczony i zapewne nawet nie zauważył, kiedy z ciemności bezszelestnie wyłonił się morderca, przyłożył mu broń do głowy i oddał strzał. Ciało Juana znalazł kierowca nocnego autobusu, który natychmiast zaalarmował policję. Znał chłopaka z widzenia, gdyż często zabierał go z tego przystanku do domu.
Śledczy natychmiast rozpoczęli przesłuchania rodziny, znajomych i poszukiwania ewentualnych świadków. Śledztwo dopiero się rozpoczęło, kiedy policja otrzymała wiadomość o kolejnym zabójstwie. Kilkanaście godzin po morderstwie na przystanku autobusowym do baru „Rojas” w położonym na dalekich przedmieściach Madrytu wszedł wysoki mężczyzna. Było tuż po lunchu, w barze znajdowała się tylko jedna klientka, właścicielka i jej syn. – Wyglądał zupełnie przeciętnie, niczym się nie wyróżniał. Nie wyglądał na mordercę – zeznała później właścicielka baru.
Mężczyzna stanął przed jej synem i nagle wyciągnął broń. Przyłożył zaskoczonemu chłopakowi pistolet do głowy i pociągnął za spust. Sparaliżowana ze strachu kobieta nie była w stanie się ruszyć, kiedy morderca skierował lufę w jej stronę. Została postrzelona trzy razy. Kiedy upadła, mężczyzna kilkakrotnie strzelił do drugiej obecnej w barze kobiety, rzucił na ziemię kartę tarota i spokojnie wyszedł. Lekarzom udało się uratować właścicielkę baru. Zapamiętała na tyle dużo szczegółów, że była w stanie sporządzić wraz z policyjnym rysownikiem pierwszy portret pamięciowy zabójcy.
Kochankowie
Tymczasem morderca chwilowo zaprzestał polowania na ludzi. Ujawnił się dopiero miesiąc później, kiedy podszedł do spacerującej po jednej z madryckich ulic pary, zastąpił im drogę i wyciągnął broń. Santiago Salas zginął na miejscu. Jego dziewczynie, Anahid Castillo, udało się przeżyć tylko dzięki temu, że zaciął się pistolet. Przed ucieczką zabójca porzucił przy nich kolejną kartę tarota, przedstawiającą Kochanków.
Jedenaście dni później zaatakował ponownie, tym razem mordując parę rumuńskich turystów. Po miesiącu zastrzelił parę spacerowiczów w popularnym wśród okolicznych mieszkańców parku. Ofiar nic nie łączyło – wyglądało na to, że zabójca wychodzi na polowanie i wybiera przypadkowych, obcych sobie ludzi. Jedyną rzeczą wspólną były pozostawione na miejscu karty tarota. Już wkrótce media okrzyknęły nieuchwytnego zabójcę Karcianym Mordercą.
Śledczy intensywnie pracowali nad ustaleniem sprawcy zbrodni. Zadania nie ułatwiło im to, że wszystkie wykonane do tej pory portrety pamięciowe różniły się znacznie między sobą. Przez chwilę uważano nawet, że w mieście grasuje nie jeden, a dwóch Karcianych Morderców.
Detektywi w swoich działaniach skoncentrowali się więc na broni, której używał zabójca. Na podstawie analizy ran wydedukowano, że pociski użyte przy każdym morderstwie pochodziły z terenu byłej Jugosławii. Pasowały tylko do jednego typu broni – nielegalnego w Hiszpanii sowieckiego pistoletu Tokarev. Jednymi z nielicznych, którzy mogli mieć do niej dostęp, byli żołnierze stacjonujący w przeszłości w Bośni. Policja poprosiła armię o dokumentację dotyczącą żołnierzy i urzędników, którzy byli leczeni z powodu zaburzeń psychicznych i pracowali na misji w byłej Jugosławii.
Rozpoczęło się żmudne sprawdzanie wszystkich czynnych i byłych żołnierzy oraz pracowników cywilnych. Wydawało się to dobrym tropem, tym bardziej że właścicielka baru „Rojas”, Teresa, wskazała w czasie okazania byłego wojskowego. Niestety, choć pierwotnie wydawało się, że morderca w końcu został ujęty, w toku śledztwa wyszło na jaw, że w czasie, kiedy popełniono pierwsze zbrodnie, podejrzany siedział w więzieniu. Musiał zostać zwolniony z aresztu i śledztwo znów utknęło w martwym punkcie.
Pijackie wyznanie
Po kilku miesiącach bezowocnych poszukiwań sprawa nagle przybrała nieoczekiwany obrót. Na jeden z posterunków policji wszedł pijany mężczyzna, który przyznał, że jest Karcianym Mordercą. Policjanci początkowo traktowali jego zeznania jako majaki pijaka, ale mężczyzna podał szczegóły zbrodni, które nigdy nie zostały ujawnione opinii publicznej. Zgodnie z przypuszczeniami policji Alfredo Galán Sotillo był wojskowym, który broń przemycił z Bośni, gdzie został wysłany z misją humanitarną.
Wydalono go z armii za niesubordynację. Niedługo potem trafił do szpitala psychiatrycznego, w którym stwierdzono, że cierpi na nerwicę i stany lękowe. Jego stanu nie poprawiło zamiłowanie do alkoholu. Zabijał, jak sam stwierdził, „żeby poczuć, jak to jest, kiedy odbiera się życie innej osobie”. I choć po wytrzeźwieniu usiłował wycofać swoje zeznania, nie na wiele się to zdało. Ciążyły na nim nie tylko zarzuty morderstwa, ale również trzy próby zabójstwa, włamania i zarzut nielegalnego posiadania broni. Wszystko to złożyło się na wyrok 142 lat za kratami.
Maggie Sawicka