Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 16:29
Reklama KD Market
Reklama

Watergate, czyli komedia pomyłek

Watergate, czyli komedia pomyłek
(fot. Will Oliver/EPA/Shutterstock)

Afera Watergate jest powszechnie znana, gdyż została bardzo dokładnie zbadana przez polityków, prawników i politologów. Wszyscy wiemy, iż skandal ten zmusił prezydenta Nixona do rezygnacji z zajmowanego urzędu. Powszechnie znany jest też fakt, że początkowym wydarzeniem wszystkich tych sensacji było włamanie do siedziby Partii Demokratycznej w kompleksie Watergate w Waszyngtonie. Mało kto pamięta jednak o tym, że włamań było kilka, a każde z nich miało elementy wręcz tragikomiczne…

Włamanie do psychiatry

Na początku lat 70. prezydent Nixon stworzył w Białym Domu specjalną jednostkę zwaną „hydraulikami”. Miała ona dwa cele: badać wycieki poufnych informacji i dyskredytować wrogów administracji Richarda Nixona. Ponieważ prezydent nie mógł wykorzystać oficjalnych agencji, takich jak FBI i CIA, do tych nielegalnych działań, postanowił wynająć ludzi, których nazywano „specami od brudnej roboty”.

Pierwsza akcja tej grupy miała miejsce w 1971 roku i wcale nie dotyczyła biurowca Watergate. „Hydraulicy” włamali się do gabinetu psychiatry i analityka wojskowego Lewisa Fieldinga, którego pacjentem był Daniel Ellsberg. Chodziło o sfotografowanie notatek lekarza dotyczących Ellsberga, tak by można go było na tej podstawie oczernić w prasie. Ellsberg stał się wrogiem numer jeden Białego Domu z chwilą, gdy ujawnił wielotomowy raport znany jako The Pentagon Papers, z którego wynikało, że przywódcy amerykańscy wiedzieli, iż wojny w Wietnamie nie da się wygrać.

Celem włamywaczy było wejście do biura, wykonanie zadania, a potem wyjście w taki sposób, by Fielding nawet nie wiedział o intruzach. W praktyce wszystko odbyło się jednak zupełnie inaczej. Najpierw okazało się, że nie mogli otworzyć drzwi, które potajemnie zostawili uchylone wcześniej tego dnia. W związku z tym wybili okno. Gdy już byli w środku, nie byli w stanie znaleźć żadnych notatek psychiatry i wyszli z pustymi rękoma. Pozostawili jednak po sobie porozrzucane papiery i poprzewracane meble, a zatem Fielding wiedział doskonale, że doszło do włamania. Zawiadomił policję, która jednak niczego konkretnego nie ustaliła.

Agresywny megaloman

Kim byli owi „hydraulicy”? Zasługiwali z pewnością na miano grupy pośpiesznie zwerbowanych nieudaczników. Przywódcami szajki byli G. Gordon Liddy oraz E. Howard Hunt. Ten pierwszy był prawnikiem i politykiem, a w latach 60. pracował w FBI. Nigdy jednak nie zrobił w policji federalnej wielkiej kariery i sam zrezygnował.

Później Liddy stał się jednym z kluczowych graczy w Komitecie do Ponownego Wyboru Prezydenta Nixona, znanym również jako CRP. Początkowo sugerował stosowanie skrajnie agresywnych metod, takich jak porwania protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie. Pomysły Liddy’ego były jednak systematycznie odrzucane przez ówczesnego prokuratora generalnego, Johna Mitchella, przede wszystkim dlatego, iż często były dość egzotyczne i niemożliwe do zrealizowania.

Trzeba wspomnieć, że Liddy był człowiekiem o dość nietypowych poglądach i obyczajach. Dla rozrywki lubił słuchać przemówień Adolfa Hitlera, a w rozmowach często wtrącał różne wyrażenia niemieckie. Był przekonany, że wszyscy przeciwnicy prezydenta Nixona to komuniści, z którymi trzeba zażarcie walczyć, ponieważ dążą oni do zniszczenia Stanów Zjednoczonych. Cierpiał też z powodu megalomanii – uważał się za niezwykle zdolnego człowieka, przed którym stała błyskotliwa kariera w waszyngtońskiej administracji.

Niedoszły as wywiadu

Hunt w roku 1950 zaczął pracować dla CIA i został szefem oddziału agencji wywiadowczej w Meksyku. Pomógł tam stworzyć ramy dla operacji PBFortune, później przemianowanej na operację PBSuccess, udanej tajnej akcji obalenia Jacobo Árbenzy, demokratycznie wybranego prezydenta Gwatemali. Hunt powiedział później: – Chcieliśmy przeprowadzić kampanię terroru, by przerazić Árbenzę, przerazić jego żołnierzy, podobnie jak niemieckie bombowce Stuka przeraziły ludność Holandii, Belgii i Polski.

Kolejnym zadaniem Hunta było stworzenie emigracyjnego rządu Kuby w Stanach Zjednoczonych, który miał przejąć władzę w tym kraju po planowanej inwazji w Zatoce Świń. Jednak inwazja ta zakończyła się całkowitym fiaskiem, co spowodowało, że kariera Hunta w CIA praktycznie się zakończyła. Przez kilka lat pełnił nadal aktywną służbę, ale nie powierzano mu zbyt ważnych zadań. W 1970 roku przeszedł na emeryturę i podjął pracę w firmie Robert R. Mullen Company, która współpracowała z CIA. Marzył mu się powrót do pracy w CIA w roli „asa wywiadu”, ale nigdy do tego nie doszło. Tym samym, podobnie jak Libby, był mocno sfrustrowanym, byłym agentem federalnym o wielkich ambicjach.

Szajka nieudaczników

Kiedy Liddy i Hunt dostali zadanie włamania się do kompleksu Watergate, na co zgodził się prokurator Mitchell, uważali, iż była to ich przepustka do powrotu na wielkie agenturalne wody. Skompletowali grupę pięciu osób, które miały dokonać włamania. Byli to: Virgilio Gonzalez, Bernard Barker, James W. McCord, Eugenio Martinez i Frank Sturgis. Tylko McCord, były agent CIA, był związany z kampanią wyborczą Nixona, ponieważ pracował w CRP. W czasie włamania miał być ekspertem do spraw elektroniki, podsłuchów i komunikacji.

Bernard Baker był imigrantem kubańskim, który przed opuszczeniem Kuby pracował dla dyktatora Fulgencio Batisty, a potem dla FBI. Virgilio Gonzalez, również kubański imigrant, pracował przez pewien czas jako fryzjer i malarz, a po przyjeździe do Miami stał się ślusarzem i „specjalistą od wytrychów”. Jego przeszłość na Kubie nie jest dokładnie znana. W Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie pracował przez pewien czas w roli informatora CIA. Frank Sturgis, który w rzeczywistości nazywał się Frank Angelo Fiorini, w młodości służył w armii, a pod koniec lat 50. pojechał na Kubę, by spotkać się z Fidelem Castro i jego partyzantami. Przez pewien czas z nimi współpracował, a potem przeszedł na stronę antykomunistycznej opozycji.

Liddy i Hunt uważali, że zebrali doskonałych specjalistów, którzy z łatwością poradzą sobie z zadaniem włamania się do siedziby Partii Demokratycznej w Waszyngtonie, zainstalują w kilku biurach podsłuchy i sfotografują liczne dokumenty mające pomóc strategom wyborczym Nixona. W rzeczywistości jednak konieczne były aż cztery włamania, a ostatnie z nich zakończyło się dla szajki wielką wpadką.

Próby numer 1 i 2

Pierwsze włamanie miało miejsce w połowie maja 1972 roku. Libby i Hunt, wraz ze swoją piątką wybrańców, bez przeszkód weszli późnym wieczorem do gmachu Watergate i dotarli do drzwi wejściowych biura Partii Demokratycznej. Następnie Gonzalez próbował otworzyć wytrychem zamek, ale okazało się to niemożliwe, gdyż – jak sam stwierdził – zabrał ze sobą niewłaściwe narzędzia, a te właściwe zostawił w swoim domu w Miami. Szajka musiała się wycofać, a Libby był wściekły i od razu zaczął planować następne włamanie.

Nie było to jednak proste, ponieważ Jeb Magruder, który był zastępcą szefa Komitetu do Ponownego Wyboru Prezydenta Nixona i kontrolował poczynania Hunta i Liddy’ego, przeraził się fiaskiem pierwszego włamania. Magruder doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż następne próby mogły nieść ze sobą poważne konsekwencje. Ostatecznie jednak zgodził się.

Tymczasem drugie włamanie zakończyło się jeszcze gorzej, a właściwie w ogóle do niego nie doszło. Liddy i Hunt mieli wejść do gmachu Watergate pod koniec dnia, a następnie schować się gdzieś aż do czasu zamknięcia budynku, a potem wpuścić do środka pozostałych członków gangu. Zostali jednak przypadkowo zamknięci przez strażnika w sali konferencyjnej i spędzili noc na jej zapleczu, a konkretnie w kuchennej spiżarni. Rano wymknęli się stamtąd niezauważeni.

Trzecia próba

Na początku czerwca włamywacze spróbowali jeszcze raz. Tym razem Liddy i Hunt obserwowali rozwój sytuacji z pobliskiego budynku. Byli w stałym kontakcie radiowym z pozostałą piątką, której nocą udało się w końcu wtargnąć do biur Partii Demokratycznej, mimo że przez pewien czas intruzi mieli problemy z prawidłowym zlokalizowaniem odpowiednich pomieszczeń. Włamywaczom udało się zainstalować kilka podsłuchów i sfotografować liczne dokumenty. Gdy niezauważeni opuścili miejsce zdarzeń, wydawało się, że operacja wreszcie zakończyła się powodzeniem.

Jednak bardzo szybko okazało się, że z założonych podsłuchów działał tylko jeden. W dodatku ten, który znajdował się w biurze sekretarki, a ta większość czasu spędzała na telefonicznych plotkach z koleżankami. Ponadto sfotografowane materiały były w większości bezwartościowe. Tym samym trzy kolejne próby włamań nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów. Po pewnym wahaniu Mitchell wyraził zgodę na dokonanie kolejnej próby. Datę akcji wyznaczono na 17 czerwca 1972 roku. Dzień ten miał się stać początkiem afery Watergate.

Wielka wpadka

Jak wcześniej, Hunt i Libby kontrolowali włamanie z „punktu dowodzenia” w pobliskim hotelu. Ponadto zatrudniono Alfreda C. Baldwina, który był wyposażony w krótkofalówkę i silną lornetkę, przez którą z okna gmachu po przeciwnej stronie ulicy obserwował okolicę. Mógł też podglądać samych włamywaczy, w miarę jak przemieszczali się oni w kompleksie Watergate.

Włamywacze bez przeszkód weszli do siedziby Partii Demokratycznej mniej więcej o 1.00 w nocy. Jednak w drodze z parteru na 6. piętro McCord oklejał wszystkie zamki drzwi taśmą, tak by nie zatrzasnęły się za nimi. Strażnik nocny Frank Wills zauważył tę taśmę i o godzinie 1.47 zadzwonił na policję, by zgłosić włamanie. Baldwin próbował ostrzec szajkę, że zbliża się policyjny radiowóz, ale McCord ściszył krótkofalówkę i nie słyszał ostrzeżenia. Gdy w końcu je usłyszał, było już za późno. Policjanci byli już w budynku i zastali włamywaczy próbujących chować się za biurkami. Cała piątka została aresztowana.

Nieco później Ron Ziegler, sekretarz prasowy Białego Domu, zbagatelizował sprawę jako „jakieś włamanie trzeciej kategorii”. Jednak ludzie Liddy’ego i Hunta nie przypominali pospolitych włamywaczy. Wszyscy ubrani byli w garnitury, mieli przy sobie banknoty studolarowe z kolejnymi numerami seryjnymi, aparaty fotograficzne i trzy pistolety z gazem łzawiącym wielkości długopisów. Jak zauważył wtedy reporter The Washington Post, Bob Woodward: – Jeszcze nigdy nie widziałem włamywacza, który na miejsce akcji przychodzi ze znaczną gotówką w kieszeni.

Zbrodnia i (nikła) kara

W następnych miesiącach agenci FBI, dziennikarze i śledczy Kongresu zaczęli zbierać szczegóły, który wskazywały, że w sprawę włamania zamieszany był Biały Dom. Bardzo szybko zidentyfikowano też Liddy’ego i Hunta jako podejrzanych. W styczniu 1973 roku piątka włamywaczy przyznała się do winy, a Liddy oraz McCordem zostali osądzeni i skazani na kary więzienia. Należy jednak podkreślić, że wszystko to miało miejsce, zanim jeszcze skala afery Watergate została całkowicie obnażona, głównie przez dziennikarzy śledczych Carla Bernsteina i Boba Woodwarda.

Barker został skazany na sześć lat pozbawienia wolności, ale został zwolniony po roku. Gonzalez spędził w więzieniu 13 miesięcy, Martinez – 15 miesięcy, a Sturgis – 14 miesięcy. McCord dostał wyrok 5 lat więzienia, ale ponieważ współpracował z władzami badającymi sprawę Watergate, został zwolniony po czterech miesiącach. Jeśli chodzi o Hunta, jego wyrok był najbardziej surowy, gdyż skazano go na 8 lat pozbawienia wolności. Za kratkami spędził prawie trzy lata.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama