Przed kilkoma laty moja małżonka miała lecieć samolotem do miasta Baltimore, gdzie na nią czekałem. W pewnym momencie dostałem od niej wiadomość tekstową o następującej treści: „Fluff is delight. Mechanic”. Gdyby to dosłownie przetłumaczyć na język polski, wyszłoby coś w rodzaju „Puch to rozkosz. Mechanik”. Mogłem oczywiście interpretować to przesłanie od żony na wiele różnych sposobów. Mogła wszak na lotnisku spotkać rozkosznego mechanika i pójść z nim w puch, całkowicie o mnie zapominając. Biorąc jednak pod uwagę kontekst sytuacyjny, doszedłem do wniosku, że wiadomość miała brzmieć „Flight is delayed. Mechanic”, czyli informowała mnie o tym, że lot jest opóźniony z powodu problemów technicznych.
Moja żona stała się ofiarą tzw. autokorekty, czyli mechanizmu stosowanego w komputerach oraz urządzeniach przenośnych, mającego automatycznie poprawiać nasze błędy ortograficzne. Autokorekta bywa oczywiście bardzo pomocna i z jej dobrodziejstw sam często korzystam. Problem polega na tym, iż ludzie piszący coś w pośpiechu i na małym ekranie czasami nie zwracają uwagi na to, co zostało bez ich wiedzy poprawione i w jaki sposób.
Jest jednak jeszcze inny problem. Wiele firm stosuje algorytmy, które automatycznie zmieniają niektóre „niepożądane” słowa w jakieś inne, mniej kontrowersyjne. Chodzi przede wszystkim o sprośności. Użytkownicy urządzeń firmy Apple od wielu lat nie mogli bez ingerencji maszyny napisać powszechnie znanego i obraźliwego przymiotnika, ponieważ był on nieuchronnie zmieniany na słowo „ducking”. W związku z tym, wbrew intencjom autorów, wysyłane były do adresatów takie zdania jak You are a ducking idiot, czyli albo „Jesteś kaczkowatym idiotą”, albo też „Jesteś idiotą, który wszystkiego unika”.
Ostatnio jednak szefowie Apple postanowili dokonać rewolucyjnej zmiany. Sprośności nie będą już więcej automatycznie poprawiane, a ściślej będą, ale tylko w pewnym sensie. Jeden z szefów firmy, Craig Federighi, wyjaśnił, że jak dotąd autokorekta opierała się na uczeniu maszynowym, które zależało od danych wprowadzanych przez programistów. Teraz ma być tak, że maszyna będzie się uczyć w oparciu o to, co preferuje użytkownik. Jeśli zatem ów użytkownik raz napisze wulgaryzm, który zostanie zastąpiony przez „ducking”, a następnie skasuje to zastępstwo i ponownie napisze, to co chciał, następnym razem nie będzie już ingerencji ze strony komputerowej przyzwoitki. I tak w systemie operacyjnym iOS 17, który ma zostać wydany we wrześniu, a który stosowany jest w iPadach i iPhone’ach, klawiatura będzie uczyć się nawyków i preferencji użytkowników, w tym tego, kiedy poprawić niektóre słowa, a kiedy zostawić je w spokoju.
Są to zmiany, którym należy przyklasnąć. Jednak nie rozwiązuje to problemu przypadkowo wysyłanych SMS-ów o bulwersującej czasami treści. Jeśli chodzi o język polski, przypadki tego rodzaju można cytować bez końca. Na przykład dziewczyna, którą rzucił chłopak, napisała do niego „Zjedz kubeł płodów”, choć miała na myśli kubeł lodów, ale i tak nie rozumiem intencji tej wiadomości. Nie najlepszym sposobem na zakończenie rozmowy z rodziną jest napisanie „Pa, buraki” zamiast „Pa, buziaki”. Wiadomość do świeżo upieczonej matki nie powinna brzmieć „Gratulacje dla durnych rodziców”, zamiast „Gratulacje dla dumnych rodziców”. Pewna pani szukająca nowego samochodu wysłała do sprzedającego wiadomość o treści „Proszę mi wysłać zdjęcie sutka” zamiast „Proszę mi wysłać zdjęcie autka”. Transakcja, o dziwo, nie doszła do skutku. Albo SMS od jednej koleżanki do drugiej: „Mogę się z tobą zabić?” zamiast „Mogę się z tobą zabrać?”.
Wiadomość „Kupiłam dzieciom jajka z narkotykami” miała brzmieć „Kupiłam dzieciom jajka z niespodziankami”. Natomiast SMS od babci „Pozdrowienia z prosektorium” wzbudziło w rodzinie alarm, ale na szczęście babcia pozdrawiała z sanatorium. No i zapytanie od zatroskanej matki do dziecka: „I jak, był ten seks na matematyce?” zamiast „I jak, był ten test na matematyce?”. Ciężkim problemem dla polskiej autokorekty bywają imiona: „Dzień dobry, Panie Karku”, zamiast „Dzień dobry, Panie Jarku”, „Droga Denatko” (Renatko), „Hej Koniu” (Moniu), „Hej Kulka” (Julka), etc.
Funkcja wirtualnej autokorekty ma już ćwierć wieku, czyli w przestrzeni komputerowej jest wręcz matuzalemem. Jej pomysłodawcy – grupa zapalonych programistów – pamiętają jeszcze czasy sprzed smartfonów i pierwszych telefonów z klawiaturą. Zaczęło się od Microsoftu, twórcy programu Word, który już w 1993 roku został wyposażony w strażnika poprawności językowej. Zespołem tych programistów dowodził wtedy niejaki Dean Hachamovitch, który autokorektę opatentował, a wcześniej sumiennie sporządził listę najczęściej popełnianych błędów. Był specem od różnego rodzaju sztuczek, co spowodowało, że w Microsofcie o jego zespole mówiło się Department of Stupid PC Tricks. Niestety to właśnie grupa Hachamovitcha opracowała po raz pierwszy listę wulgaryzmów, których system miał z zasady nie podpowiadać. Nie chodziło jednak wtedy o ochronę moralności, lecz głównie o narzekania użytkowników skarżących się na to, co Word wyprawiał z ich nazwiskami (Bill Vignola = Bill Vaginal, Goldman Sachs = Goddamn Sachs, itd).
Autokorektę można oczywiście w ogóle wyłączyć, ale wtedy zdajemy się całkowicie na własne zdolności ortograficzne oraz na to, że będziemy zawsze sami poprawiać strzelone byki przed wysłaniem wiadomości. Ja nie jestem w stanie podjąć tak wielkiego ryzyka i zdecydowanie wolę, by mnie żona błędnie informowała, że gdzieś po drodze do Baltimore nawiała z rozkosznym mechanikiem.
Andrzej Heyduk