Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 27 grudnia 2024 19:25
Reklama KD Market

Kto zagrozi Trumpowi w walce o nominację GOP?

Donald Trump fot. JUSTIN LANE/POOL/EPA-EFE/Shutterstock

Pierwsza republikańska debata prezydencka została zaplanowana już na sierpień, a prawybory mają się odbyć dopiero na początku przyszłego roku. Tymczasem przedwyborcza kampania nabiera rozpędu. I chociaż toczy się wokół jednego kandydata, to grono tych, którzy chcą stanąć do rywalizacji o Biały Dom, stale się powiększa. O co więc chodzi rywalom Donalda Trumpa?

Ron DeSantis fot. CJ GUNTHER/EPA-EFE/Shutterstock

Ron DeSantis

Do niedawna za najgroźniejszego rywala byłego prezydenta uchodził gubernator Florydy Ron DeSantis. I to właśnie on stał się obiektem najmocniejszych ataków ze strony Trumpa. Były gospodarz Białego Domu, jak to czynił wcześniej z innymi rywalami, już rozpoczął kampanię wykpiwania DeSantisa w mediach społecznościowych. I choć gubernator Florydy wciąż utrzymuje się na drugim miejscu w republikańskich sondażach, to ma problem ze zbliżeniem się do Trumpa. Ma też inny problem – dla wielu wyborców jest zbyt radykalny. A to może ograniczać jego możliwości zdobycia sympatii wyborców umiarkowanych. W USA jednym z najważniejszych czynników branych pod uwagę w ocenie szans poszczególnych kandydatów jest ten nazywany „electability”, czyli szacujący zdolność polityka do zdobycia zaufania nawet tych mniej przekonanych do niego wyborców. Żeby lepiej zrozumieć ten czynnik, cofnijmy się do wyborów z 2016 roku. Do walki o prezydenturę stanęli Hillary Clinton i właśnie Trump. Oboje mieli bardzo mocny elektorat negatywny. Oboje bardzo nisko byli oceniani przez wyborców niezdecydowanych. I na końcu ci wybierali mniejsze zło. W nadchodzących wyborach gubernator DeSantis jest oceniany jako zło jeszcze większe niż Trump. To oczywiście ocena przeciwników byłego prezydenta. Ponadto wojna, którą DeSantis rozpoczął z korporacją Disney World, kosztowała go także krytyką ze strony polityków swego ugrupowania. Probiznesowi Republikanie zwracają uwagę, że rzucanie kłód pod nogi największemu pracodawcy w stanie Floryda nie jest najlepszym rozwiązaniem dla przyciągnięcia inwestorów. I tak DeSantis zbiera ciosy z lewa i prawa – na razie nie przejmując się tym zbytnio.

Mike Pence fot. JIM LO SCALZO/EPA-EFE/Shutterstock

Mike Pence

Wydawał się on naturalnym kandydatem na prezydenta po… zakończeniu drugiej kadencji Donalda Trumpa. Ale Trump wybory przegrał, a dodatkowo Mike Pence nie kupił jego retoryki o konieczności unieważnienia wyniku ze względu na domniemane oszustwa. I wówczas stał się wrogiem publicznym numer jeden dla ruchu MAGA. „Mike Pence zdradził”, „powiesić Mike’a Pence’a” – takie okrzyki wznosili uczestnicy szturmu na Kapitol 6 stycznia 2021 roku. 

Pence to polityk o mocno konserwatywnych poglądach. Zarówno w kwestiach gospodarczych, jak i światopoglądowych. Ale też konserwatywny w kwestii posiadania i dostępu do broni palnej. Co ciekawe, jest on najwyżej ocenianym spośród grona republikańskich kandydatów na prezydenta przez Krajowe Zrzeszenie Strzeleckie (NRA – National Rifle Association). Były wiceprezydent twardo broni 2. Poprawki do Konstytucji USA. Opowiada się za wprowadzeniem uzbrojonych strażników do szkół. Ale mimo to, podczas niedawnej konwencji NRA, odbywającej się zresztą w jego rodzinnym stanie Indiana, został przez jej uczestników wybuczany. Dlaczego? Bo „Mike Pence zdradził”. Zdradził Donalda Trumpa i w świecie jego fanatycznych zwolenników jest kandydatem spalonym. Ale może jeszcze powstanie jak Feniks z popiołów?

Cała ta trójka; Trump, DeSantis, Pence – reprezentuje zbliżone, ultra-konserwatywne poglądy na kwestie społeczne i światopoglądowe. I nieprzypadkowo to właśnie ta grupa polityków znajduje się na szczycie wszelkich notowań sondażowych. Oczywiście nikt na razie specjalnie nie zagraża Trumpowi, ale nie jest przypadkiem, że na kolejnych pozycjach znajdują się politycy, których łatwo z byłym prezydentem zestawić. DeSantis to trochę taki Trump na sterydach. Mike Pence, z kolei jawi się Trump z „ludzką, łagodną” twarzą.

Na co liczą pozostali w wyścigu?

Grono rywali Trumpa stale się powiększa, ale zajmijmy się na razie tylko dwojgiem najbardziej interesujących pretendentów do republikańskiej nominacji – Nikki Haley i Timem Scottem.

Nikki Haley, która była popularnym gubernatorem Południowej Karoliny, zyskała jeszcze większą popularność w kręgach republikańskich, gdy Trump powierzył jej stanowisko ambasador USA przy ONZ. Nigdy nie ukrywała jeszcze większych, politycznych ambicji. Ale bardziej stawiano ją w roli kandydatki do wiceprezydentury u boku silnego kandydata, aniżeli jej samej jako tej, która może zdobyć szturmem Biały Dom. Po ogłoszeniu kandydatury dosyć mocno zaatakował ją Trump – zarzucając, że popularność zdobyła dzięki niemu i oskarżając o niewdzięczność. Haley unika ataków skierowanych na byłego prezydenta, koncentrując się na punktowaniu jego najgroźniejszego rywala, czyli DeSantisa.

Podobnie zachowuje się Tim Scott, jedyny czarnoskóry republikański senator. Polityk uznawany w swoim ugrupowaniu za umiarkowanego, aczkolwiek swą kampanię rozpoczął od przeprowadzenie zmasowanego ataku na prezydenta Joe Bidena. Tym samym wyraźnie zaznaczył, jaką drogą będzie podążał. Czy Haley i Scott liczą na to samo? Nikt wśród Republikanów nie mówi tego głośno, ale w kuluarach wszyscy zastanawiają się, co stanie się, gdy prokuratura postawi zarzuty Donaldowi Trumpowi. Chodzi o znalezione w jego posiadłości tajne dokumenty. Pomimo że podobne znajdowano w biurach i domach Joe Bidena czy Mike’a Pence’a, to Trump jako jedyny spośród nich może mieć poważne problemy. 

Polityczny spektakl?

Śledczy są w posiadaniu nagrań mających dowodzić, że były prezydent świadomie ukrył dokumenty, których mógł używać w działalności biznesowej w relacjach z obcymi mocarstwami. A tym samym mogą mu zostać postawione zarzuty w ramach aktu o szpiegostwie. 

Same zarzuty mogą nie zniechęcić Trumpa z ubiegania się o Biały Dom, ale mogą zupełnie zmienić dynamikę kampanii. Raczej wątpliwe jest też, aby sprawa sądowa znalazła swój finał przed rozstrzygnięciem wyścigu o prezydenturę. Ale wielu wyborców może uznać Trumpa za „niewybieralnego” (wspomniany wcześniej czynnik „electability”). I może skłonić się ku bardziej bezpiecznemu kandydatowi.

Mieliśmy już w 2016 roku świetny przykład pokazujący, że wcześniej wyznaczone role faworytów wcale nie gwarantują sukcesu. Wtedy to wszyscy spodziewali się rywalizacji Bush-Clinton o prezydenturę. O ile Hillary zdobyła w końcu zaufanie wyborców demokratycznych, o tyle Jeb Bush totalnie spalił się na etapie prawyborów, a Trump niespodziewanie zaczął zyskiwać poparcie, mimo że startował z pułapu poparcia sięgającego zaledwie 2 procent. Do wiosny przyszłego roku, gdy finalizować się będą prawybory, wiele może się wydarzyć. O ile na dzisiaj należałoby prognozować starcie Biden-Trump, to jednak należy się przygotować na solidny polityczny spektakl, którego finał może być zupełnie inny, niż obecnie wszyscy go rysują.

Daniel Bociąga[email protected][email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama